Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (28/2004), o zabytkach ... politycznych
W czasie, gdy w kierunku Strasburga i Brukseli podążają już nasi eurodeputowani, na scenę powracają takie niezniszczalne, polityczne tuzy, jak np. były premier Waldemar Pawlak. Nowych twarzy w starych ugrupowaniach nadal nie widać, więc może rację ma nowy-stary minister kultury Waldemar Dąbrowski, który zapewnił, że piętnastokrotnie wzrosną wydatki na konserwację zabytków. Cóż, jednym z tych zabytków, któremu odnowiono zaledwie fasadę, jest rząd Belki. Ale na cóż nam taka renowacja, skoro to nie zabytek klasy „zerowej", tylko sfatygowany barak z podrabianą sztukaterią?
Znany ze sztubackich wygłupów towarzysz Marek Siwiec ucałuje, zapewne, już wkrótce strasburską ziemię, a właśnie tam zapadł niedawno wyrok Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w sprawie odszkodowania dla jednego z zabużan, p. Jerzego Broniowskiego. W oczekiwaniu na kolejne pozwy próbuje się więc nas znowu straszyć, że to cios dla budżetu państwa. Cóż, chyba raczej kompromitacja dla Rzeczpospolitej, skoro dla poszanowania w Polsce świętego prawa własności potrzebny był wyrok Strassburga. A przecież w 2001 r. była znakomita okazja, aby ostatecznie uregulować odszkodowania dla Polaków przesiedlonych z kresów; Sejm wydał blisko dziesięć ustaw, wypowiedział się nawet Trybunał Konstytucyjny, ale veto Kwaśniewskiego - któremu doradzał wtedy Marek Belka - zniweczyło ową szansę. To najlepszy dowód, w jaki sposób ów tandem i wszyscy spadkobiercy PZPR traktują nie tylko zabużan, ale i problem reprywatyzacji oraz prawo własności. A zabużanie nie żądają przecież gotówki, lecz ekwiwalentu za utracone majątki. Czyżby mało było mienia, utrzymywanego z budżetu państwa, które marnuje się na naszych oczach? Wyznawcy dawnego systemu wolą jednak płacić za to, co niszczeje, niż oddać cokolwiek ludziom. Jak to mówi młodzież: ten typ tak ma.
Tymczasem powiadają, że możemy spokojnie wyjeżdżać na wakacje, bo w sierpniu nie będzie wyborów parlamentarnych. Tak zapewnia Aleksander Kwaśniewski, któremu udało się ostatecznie przepchnąć przez Wiejską kandydaturę Marka Belki. Przewrotna to teza, bo takiej alternatywy nie byłoby, gdyby nie upór samego Kwaśniewskiego: można było przecież rozpocząć czas urlopów, a z wyborami poczekać do jesieni. Ale to się zemści: mam nadzieję, że wybór rządu Belki okaże się golem samobójczym i - kiedy już wreszcie dojdzie do wyborów, w tym, albo przyszłym roku - SLD zniknie ze sceny politycznej.
Osobiście odradzałbym jednak na wakacjach nadmierny spokój, skoro w polityce i gospodarce zakonserwowano dotychczasowy układ wpływów oraz interesów towarzyszy z „nieboszczki" PZPR. Dla Polski na pewno nic dobrego z tego nie wyniknie, o czym najlepiej świadczy choćby walka o prezesurę „Orlenu". A, tak przy okazji: po co powstała partia Borowskiego, który -rozczarowany niskimi notowaniami w rankingach - poparł wybór Belki, wyruszając w kierunku Canossy? Jak wiadomo, ta wioska w północnej Italii jest symbolem skruchy: udał się tam Henryk IV, król niemiecki, a później cesarz, po swoim konflikcie z papieżem Grzegorzem VII o inwestyturę, czyli prawo obsadzania stanowisk kościelnych. Skoro dzięki odprawionej pokucie z monarchy została zdjęta klątwa, to pewnie i Borowski - kiedy już przyjdzie co do czego - doczeka się rozgrzeszenia od towarzysza Janika.
A Polska ma rząd, który nie posiada większości sejmowej, o czym przekonaliśmy się już w pierwszym, po elekcji, głosowaniu.
opr. mg/mg