"Tylko ofiary się nie mylą..."

O zbrodni katyńskiej


Ks. Jacek Wł. Świątek

„Tylko ofiary się nie mylą...”

Od pewnego czasu wracam do przeszłości, zwłaszcza do lat, gdy człowiek w nastoletniej gorączce starał się zrozumieć rzeczywistość dziejącą się za oknami. Nie są to jednak powroty nostalgiczne, mające na celu zaspokojenie własnych marzeń o świecie wspomnieniami przeszłości, ile raczej próba ponownego odkrywania źródła, które stanowi o jakości życia.

Taka przebieżka po własnym życiorysie ma i ten walor, że odkrywamy coś, o czym dawno zapomnieliśmy, a co stanowi podstawę dzisiejszych myśli i ocen. Swoista świadomość historyczna o zabawieniu czysto subiektywnym.

Jednym z elementów mojej historii jest Jacek Kaczmarski i jego twórczość, której słuchało się z zapartym tchem z tajnie rozprowadzanych kaset magnetofonowych. Mam jeszcze w swoim archiwum nagrane na taśmach szpulowych kilka godzin jego piosenek. Zapadały one tak mocno w pamięci, że dzisiaj, nawet nieproszone, powracają przy okazji różnych wydarzeń. I choć nie zgadzałem się z kilkoma jego wypowiedziami za czasów wolności, gdy moim zdaniem zbyt radykalnie odcinał się od tego, co działo się w Polsce, to nie mogę i nie chcę zabrać mu miana proroka czasów niewoli. Bo sztuka potrafiła sięgać głębiej niż analizy historyczno-polityczne. Grała na strunach duszy, a ta skłonniejsza jest do działania aniżeli zimny intelekt.

„O pewnym brzasku w katyńskim lasku...”

Mord katyński był jednym z wielu elementów naszej historii, o którym mówiło się w domowych pieleszach, sali katechetycznej lub na jakimś potajemnym spotkaniu. W przestrzeni publicznej był on zakazany. Nawet napisy na murach w ciągu godziny zamalowywano. Obowiązywała oficjalna wersja o niemieckim sprawstwie.

Współcześnie, gdy łatwo jest o tym mówić, człowiek zastanawia się, czemu nam to tak spowszedniało. Dziś mogiła w lesie katyńskim jest po prostu tylko polem dla działania politycznego. I nie mówię o polskich przedstawicielach poszczególnych partii, ale o międzynarodowej polityce. Bo jak inaczej zrozumieć działania prezydenta Putina i jego jakże ochocze zaproszenie naszego premiera na obchody 60 rocznicy katyńskiej zbrodni. Polscy publicyści z ochotą podjęli tezę o poprawie naszych stosunków z Rosją, a rządząca Polską koalicja natychmiast zaczęła się rozwodzić nad wysoką pozycją naszego kraju na arenie międzynarodowej i zmiękczaniem rosyjskiego niedźwiedzia przez politykę Donalda Tuska. Problem w tym, że sama Moskwa dała wyraźne sygnały, iż nie chodzi tutaj o równoprawne traktowanie naszego kraju, ile raczej o rozgrywanie naszym kosztem własnych interesów. Rzecznik rządu, ujawniając (możliwe, że w przypływie zbytniej szczerości) kulisy rozmów Putina z Tuskiem, wskazał na taką konstatację.

Dla wszystkich w Polsce wiadomym było, że 60 rocznica zamordowania polskich oficerów przez Rosjan jest doskonałą okazją do przypomnienia tej zbrodni światu, a biorąc pod uwagę, iż w polskim systemie prawnym za ciągłość państwa (także w wymiarze pamięci historycznej) odpowiedzialny jest prezydent, można było zakładać szczególne zaangażowanie Lecha Kaczyńskiego w te obchody, łącznie z jego wizytą na grobach katyńskich. Potrzeba wizerunkowa polskiego premiera sprawiła, że ochoczo podjął on zaproszenie Putina, nie zważając na to, iż w pewnym sensie postponowany jest polski system prawny. Na rękę Rosjanom jest ciągłe skłócenie polskich władz, dlatego nie czekali (jak mówił Graś) na ustalenia pomiędzy polskimi władzami, ale tego samego dnia ogłosili, iż przyjeżdża Donald Tusk, co jest tym ciekawsze, że Kancelaria Prezydenta już w grudniu sygnalizowała stronie rosyjskiej obecność Lecha Kaczyńskiego na obchodach. Łącząc to ze zignorowaniem przez stronę rosyjską obchodów wyzwolenia obozu w Auschwitz, można odnieść wrażenie, że jest to świadome działanie, mające na celu umocnienie wpływu rosyjskiego na nasz kraj. Skoro bowiem nie jest naszą suwerenną decyzją, kto będzie polskim przedstawicielem na obchodach, a polskie władze milcząco przyjmują dyktat Rosji, to chyba coś jest nie tak.

Znamienna jest również próba zmiany akcentów. Władimir Putin proponuje bowiem polskiemu premierowi, aby obchody pomijały wątek historyczny, a ograniczyły się do jakiejś refleksji moralno-etycznej. A to oznacza brak woli Kremla do rozliczenia się z tą zbrodnią. Wystąpienie Dimitrija Pieskowa, rzecznika rosyjskiego prezydenta, który z jednej strony stwierdza, że polski premier „z wdzięcznością przyjął zaproszenie”, a zaraz potem dodaje, iż czczona w tym czasie będzie nie tylko pamięć polskich oficerów, ale również Rosjan zabitych tam w latach 30 oraz żołnierzy radzieckich zabitych przez Niemców, jasno pokazuje ambiwalentny stosunek władz rosyjskich do zbrodni, a także chęć rozmycia odpowiedzialności za mord katyński.

„Na smyczy trzymam filozofów Europy...”

Polityka Rosji wobec Polski coraz bardziej przypomina dawną mocarstwowość. Osaczanie gospodarcze (rurociągi Nord Stream i South Stream, budowa kolei szerokotorowej przez Ukrainę, Słowację i Austrię), uzależnienie polskiej gospodarki na lata od dostaw gazu z Rosji, rozmowy z Niemcami na temat przekształcenia Trójkąta Weimarskiego w nowy, obejmujący nie Niemcy, Polskę i Francję, lecz Rosję, Niemcy i Polskę, coraz częstsze głosy po niemieckiej stronie, iż Polska jest niestabilnym partnerem (czytaj nieprzewidywalnym, mającym własne ambicje i interesy, które chroni), którym wtórują wypowiedzi typu rosyjskiego „Komiersanta” określającego Polskę jako nielojalną wobec rosyjskich inicjatyw, to tylko czubek góry lodowej tego, co jest rzeczywistą intencją Kremla. W polityce zagranicznej nie sentymenty się liczą, ale umiejętność przewidywania.

Wypowiedź Husejna Czczenowa z Rady Federacji Rosyjskiej o działaniach Polski z września 2009 r. jest bardzo ciekawym znakiem. W czasie spotkania z niemieckimi przedstawicielami na forum ekonomicznym w sprawie zaopatrzenia Europy w surowce stwierdził był bowiem, że „przed rozpadem Związku Radzieckiego takich konfliktów nie było, kraje, które odłączyły się od ZSRR, zaczęły sprawiać problemy tranzytowe”. Wśród krajów odłączonych wymienił tylko kraje nadbałtyckie i... Polskę. Dołączając do tego propozycję układu pomiędzy NATO i Rosją, w którym osobno traktowane byłyby kraje należące do niego przed 1997 r., a inaczej nowi członkowie, o czym donosił Adam Rotfeld z Monachium, to obraz staje się lekko niewesoły.

Wobec tych faktów nie można przechodzić obojętnie. A każdą deklarację Rosji należy dokładnie badać. I nie cieszyć się z zaproszeń na salony. Bo w naszej historii byli już tacy, którzy w imię wygrania dla siebie spraw prywatnych w Polsce nie zwracali uwagi na interes Rzeczypospolitej. Do czasu.

opr. aw/aw



Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama