Mija już ponad rok, a ciągle mamieni jesteśmy nie tyle rychłym podaniem chociażby przybliżonych przyczyn tragicznej śmierci polskich elit w smoleńskich bagnach
Słowa Doktora z III części „Dziadów” Adama Mickiewicza aż nadto dobrze pasują do działania polskich elit po katastrofie smoleńskiej. Mija już ponad rok, a ciągle mamieni jesteśmy nie tyle rychłym podaniem chociażby przybliżonych przyczyn tragicznej śmierci polskich elit w smoleńskich bagnach, ile raczej nadzwyczajną troską o stan relacji polsko-rosyjskich.
Oczywiście można mówić o konieczności intensyfikacji wymiany, szczególnie ekonomicznej, pomiędzy naszymi krajami. Jednakże wypowiedź byłego redaktora naczelnego jednej z polskich gazet, sugerująca, jakoby relacje polsko-rosyjskie były dla Polski koniecznością, zaś dla naszego wschodniego sąsiada tylko małą możliwością, każe zastanowić się nad stanem umysłów polskich elit, a właściwie nad zniewoleniem tychże umysłów uznaniem konieczności akceptacji dla pojałtańskiego „porządku” w Europie. Oznacza to bowiem jeśli nie jawne, to zakamuflowane podporządkowanie się naszego kraju mocarstwowej Rosji, nawet jeśli chodzi tylko o granie w jednej orkiestrze. Tymczasem potencjał Polski i jej położenie geopolityczne wskazuje raczej na możliwość odgrywania wiodącej roli w regionie, a co za tym idzie również bycia języczkiem u wagi pomiędzy mocarstwami. Ale zacznijmy od początku.
Znamiennym dla „polskiej wolności” po 1989 r. było uznanie przez wówczas jeszcze ZSRR wyboru Tadeusza Mazowieckiego na premiera polskiego rządu. Smaczku całej sprawie dodaje fakt, że dokonało się to po swoistej „inspekcji” szefa KGB Władimira Kriuczkowa, który przybył do Polski 26 sierpnia 1989 r., a w wyniku wydanej przez niego opinii Moskwa pogratulowała polskiemu premierowi wyboru na to stanowisko. Jasnym wydaje się więc postawienie pytania o tematy rozmów szefa KGB w Polsce i o przyczynę jego ukontentowania, skoro całkiem niedawno osoby z opozycji raczej nie cieszyły się atentacją władz sowieckich służb specjalnych. Odpowiedź zdaje się wynikać z expose Tadeusza Mazowieckiego, w którym jasno powiedział, iż Polska będzie szanować zawarte sojusze, z których w tamtym czasie najbardziej nas wiążącym był Układ Warszawski. I chociaż w Moskwie przywiązuje się ogromną rolę do symboliki, która nadaje mocarstwowego splendoru, to jednak nie o utrzymanie starej struktury chodziło. Dowodem na to była chociażby reakcja na polski postulat wycofania wojsk radzieckich z naszego terytorium, ale jeszcze bardziej działania po zakwestionowaniu przez premiera Jana Olszewskiego załącznika do umowy, którą miał podpisać w Moskwie prezydent Lech Wałęsa. Na mocy tegoż załącznika w bazach wojsk radzieckich w Polsce miały rezydować i prowadzić działalność mieszane spółki handlowe. Obalenie rządu w Polsce stało się dla wielu czytelnym sygnałem, że Moskwa nie chce pozbawiać się wpływów na tę część Europy, tzn. na nasz kraju. Działania naszego wschodniego sąsiada były coraz bardziej jasne. Z jednej strony Rosja sprzeciwiała się wchodzeniu Polski w struktury obronne i ekonomiczne Zachodniej Europy, zaś z drugiej - starała się poprzez powiązania ekonomiczne, zwłaszcza związane z energetyką, coraz silniej wiązać Polskę ze sobą. Znamiennym było, po zaangażowaniu się Polski w konflikty na Ukrainie i w Gruzji, „przycinanie” nam dostaw surowców energetycznych. Apogeum nastąpiło po wygranych przez PiS we wrześniu i w październiku 2005 r. wyborach parlamentarnych i prezydenckich. W ramach „przyjaznej współpracy” Rosja zamknęła w listopadzie swój rynek na polskie mięso, a następnie na inne produkty spożywcze. Wszystko po to, aby polskie społeczeństwo zrozumiało, jak fatalnego wyboru dokonało przy urnach.
W tym kontekście znamienną wydaje się inicjatywa polskiego prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który w sierpniu 2008 r. postanowił stworzyć realną i symboliczną zarazem koalicję w obronie Gruzji. Wraz z przedstawicielami Litwy, Łotwy, Estonii i Ukrainy przybył do gruzińskiej stolicy, Tbilisi, by - jak sam powiedział - podjąć walkę. „Po raz pierwszy nasi sąsiedzi (...) pokazali twarz, którą znamy od setek lat. To Rosja, to kraj, który chce podporządkować sobie sąsiednie kraje. My mówimy nie! Ten kraj uważa, że dawne czasy upadłego imperium wracają. Poznaliśmy tę dominację, to nieszczęście. To łamanie ludzi, narzucanie obcego języka i panowania. Dziś jesteśmy tu razem. Świat musiał zareagować, nawet jeśli był tej sytuacji niechętny. Gdy zainicjowałem ten przyjazd, niektórzy sądzili, że będziemy się obawiać - nikt się nie obawiał. Środkowa Europy ma odważnych przywódców. Chciałbym to również powiedzieć Unii - cały nasz region, i Gruzja, będzie się liczył. My wiemy, że dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze państwa bałtyckie, a później może i mój kraj. Potrafimy się temu przeciwstawić, jeśli Europa będzie reprezentować wspólne wartości. Powinno tu być 27 państw”.
O ile sama deklaracja ma wymiar symboliczny, to jednak władze na Kremlu, w końcu obeznane w działaniach symbolicznych, jasno to odczytały. Odczytała to również Unia Europejska, która natychmiast wysłała prezydenta Sarkozy'ego, aby ją reprezentował w rozmowach z Moskwą. Problemem dla Rosji i dla starej piętnastki nie była Gruzja jako taka, lecz możliwość powstania na bazie konfliktu gruzińskiego silnego tworu w środkowej Europie, który mógłby szachować interesy jednych, jak i drugich. Była to możliwość realna. Niestety, działania polskiego rządu po katastrofie smoleńskiej znowu wpędziły nas w pełną wyczekiwania zależność od Kremla. Dowodem są śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej, negocjacje gazowe, a także drenaż polskich uczelni przez sypiących pieniędzmi przedstawicieli GazPromu.
Pamiętam jeszcze słowa byłego polskiego ministra spraw zagranicznych, który twierdził, że skoro Polska nie jest panną ani ładną, ani posażną, to niech przynajmniej będzie miłą. Nie chcę być wulgarny, jednakże najbardziej miłe dla klientów są panie z rogu ulicy. Jeśli tak ma się przedstawiać polsko-rosyjskie zbliżenie, to dzisiaj jasno powiedzieć sobie trzeba, że ktoś znowu nas sprzedaje. Czy robi to z powodów ideologicznych, czy finansowych, czy tylko z powodu głupoty, jest po prostu nieważne. Plugawość takiego stanowiska domaga się weryfikacji, i to jak najszybszej. Stracić możemy bowiem najcenniejszą rzecz - samostanowienie. Więc czekam, że lawa, która pod plugawą skorupą ponoć nie wygasa, jak twierdzi wieszcz, wreszcie wytryśnie. I da nową nadzieję, byśmy chociaż umierać mogli wolnymi.
KS. JACEK WŁ. ŚWIĄTEK
Echo Katolickie 21/2011
opr. ab/ab