O życiu za murem poprawczaka
Pobytu w zakładzie poprawczym nie można traktować w kategorii kary. Jest on raczej szansą na przemyślenie dotychczasowego życia. Tego, co było nie da się cofnąć, a do tego, co będzie, warto się przygotować.
Wychowanków placówek resocjalizacyjnych nie można uważać za ludzi gorszych. Nikomu nie wolno mówić, że sami zasłużyli sobie na taki los. Trzeba próbować ich zrozumieć i wysłuchać. Jeszcze 20 lat temu większość młodych ludzi trafiała do poprawczaka za kradzieże. Dziś do zakładu wysyłana jest młodzież, która dopuszcza się tzw. przestępstw agresywnych, czyli pobicia, rozbojów i wymuszeń rozbójniczych. Wśród młodocianych zdarzają się również zabójstwa i współudział w takich czynach.
- To tylko jedna strona medalu. Nasze wychowanki zarówno przed, jak i po urodzeniu doświadczyły wiele zła. Ich matki, będąc w ciąży, piły i paliły. Potem dziewczęta przeżywały rozwód rodziców oraz ich alkoholizm i narkomanię. Były bite, poniżane, maltretowane i gwałcone. Te doświadczenia często są u nich zepchnięte w podświadomość. Właśnie w tych trudnych przeżyciach trzeba szukać genezy ich późniejszych zachowań. Ciągle powtarzam, że nie ma skutku bez przyczyny - tłumaczy Romuald Sadowski, dyrektor Schroniska dla Nieletnich i Zakładu Poprawczego w Warszawie Falenicy.
Szef tej placówki z trudną młodzieżą pracuje już od ponad 40 lat. Przyznaje, że w wychowaniu młodych, którzy trafiają do zakładu, zawiedli dorośli. Jak mówi, lista osób i instytucji, które nie stanęły na wysokości zadania, jest bardzo długa. - Zawodzi miejscowe środowisko, szkoła, w której ważna jest jedynie edukacja i samorządy, dla których bardziej liczy się nowy chodnik, czy latarnia, niż drugi człowiek - wylicza.
Głównym zadaniem zakładów poprawczych jest wychowanie i resocjalizacja. Tutaj także, pomimo izolacji i dyscypliny, toczy się zwykłe życie. W placówce w Falenicy wychowanki mają możliwość kontynuowania edukacji. Przy zakładzie istnieje szkoła podstawowa, gimnazjum i szkoła zawodowa o kilku specjalnościach. W ośrodku organizowane są także kursy doszkalające, wycieczki, konkursy i uroczystości religijno-patriotyczne. Opiekę duszpasterską nad dziewczętami pełnią księża jezuici. Zakonnicy troszczą się o duchowe życie wychowanek, przygotowując je m.in. do sakramentu bierzmowania. - Utrzymanie i edukacja osób z zakładów poprawczych są kosztowne, ale pieniądze inwestowane w tych ludzi nie idą na marne. Utrzymujemy kontakt z naszymi dawnymi wychowankami, wiemy, że 80-90% naszych podopiecznych udało się uratować. Mają pracę, założyły rodziny i żyją uczciwie. Wśród naszych dziewcząt są także prawdziwe perełki, które ukończyły studia i zajmują wysokie i ważne stanowiska. Jedna jest dyrektorem sieci placówek opiekuńczo-wychowawczych w Warszawie, druga główną księgową w dużym zakładzie farmaceutycznym, jeszcze inna szefem działu w pewnym przedsiębiorstwie. Mnie jednak najbardziej cieszą przypadki, kiedy nasze dziewczyny po wyjściu z zakładu mimo biedy opiekują się swoimi dziećmi, mają mężów czy partnerów i starają się budować szczęśliwe rodziny - twierdzi R. Sadowski.
Wychowankowie zakładów poprawczych na moment opuszczenia placówki jednocześnie czekają i się go boją. Większość z nich nie ma dokąd pójść; jeśli wrócą do swoich dawnych środowisk, długoletni wysiłek wychowawców może pójść na marne. Nasze państwo nie zabezpiecza potrzeb tych ludzi. Młodzi chcą zacząć od nowa, ale zderzenie ich pragnień z polską rzeczywistością bywa bardzo brutalne. Kilkaset złotych, które otrzymują po wyjściu z zakładu, to zbyt mało. W maju 2011 r. z myślą o obecnych i byłych wychowankach placówek resocjalizacyjnych powstała Fundacja po DRUGIE. O takiej instytucji od dawna marzył R. Sadowski. Potrzeb było wiele, dlatego razem z dziennikarką Agnieszką Sikorą, która wcześniej robiła reportaże o dziewczynach z Falenicy, postanowili nadać tej pomocy bardziej zorganizowany charakter. Fundacja przeprowadziła już kilka ważnych projektów. Warto wspomnieć m.in. o niewielkiej książeczce „Co mnie czeka, gdy stąd wyjdę?”, w której zamieszczono historie jedenastu wychowanek z Falenicy. Dziewczyny opisały w nich swoje losy. Pisały o alkoholizmie i śmierci rodziców, przemocy, której doświadczały, swoim dawnym postępowaniu i planach na życie. W tych wspomnieniach nie ma ozdobników i wzniosłości, przebijają z nich wielki ból, brak miłości i oskarżenia dorosłych.
- Kiedy książka była przygotowywana do druku, spotkałam się z tymi dziewczynami jeszcze raz, z każdą z nich indywidualne. Czytałyśmy na głos ich historie, a one płakały. Opisując swoje życie, znów musiały sobie o wszystkim przypomnieć. Ich reakcja na to, co czytałyśmy, świadczyła, że dziewczyny były w tym wszystkim szczere i prawdziwe. Książka w wersji elektronicznej jest dostępna na stronie fundacji. Nasza publikacja może wiele zmienić, szczególnie w nastawieniu do takiej młodzieży. Uważam, że lektura książki wpłynie też na młodych, którzy zaczynają postępować nie tak, jak powinni. Chciałabym, by skłoniła ich do refleksji, aby wstrzymali się przed niektórymi działaniami - wyznaje A. Sikora, prezes Fundacji po DRUGIE.
Agnieszka Wawryniuk
Echo Katolickie 7/2012
Historie młodzieży z zakładów poprawczych są wstrząsające i smutne. Przyszłość dzieci zawsze zależy od dorosłych. Każda krzywda, zadana pośrednio lub bezpośrednio, zostawia głęboki ślad, jednak na pomoc nigdy nie jest za późno.
Agnieszka Sikora, prezes Fundacji po DRUGIE przyznaje, że spotyka się z niechęcią niektórych ludzi w stosunku do wychowanków poprawczaka. - Jest wielu ludzi, którzy rozumieją, że nasze dzieci nie są tylko i wyłącznie kryminalistami i bandytami. Bardzo często to porzucone, samotne i biedne dzieciaki, które w domu nauczyły się tylko złych rzeczy. One nie umieją inaczej żyć. Trafiając do placówek resocjalizacyjnych mają szansę na to, by się zmienić i zacząć budować swoje życie na zasadach panujących w społeczeństwie. To są bardzo młode osoby, więc szansa na zmianę jakości życia i sposobu postępowania jest ogromna - tłumaczy.
Byłym wychowankom brakuje nie tylko pieniędzy, mieszkania, czy mebli. Jak mówi pani Agnieszka, one potrzebują także zwykłego ludzkiego kontaktu, troski, ciepła i przyjaznego zainteresowania. Dziewczyny z Falenicy do dyrektora zakładu zwracają się „papciu”. Szef placówki twierdzi, że z jednej strony jest to miłe, z drugiej jednak bardzo smutne. Pokazuje bowiem, że wychowanki nie miały w swoim życiu kogoś, komu mogłyby się wyżalić. Jego skrzynka mailowa codziennie zapełniana jest nowymi wiadomościami. Dawne wychowanki proszą go o pomoc i dzielą się radościami. Dzwonią do niego w dzień i w nocy, kiedy zabraknie na lekarstwa, kiedy chorują lub nie mają mieszkania. Wiedzą, że on nigdy nie odmawia pomocy. Szef zakładu w Falenicy pomaga nawet w ochrzczeniu dzieci swoich byłych wychowanek. - Było już kilkanaście takich sytuacji, wszystko dzięki dobroci księży jezuitów i życzliwości ks. proboszcza Krzysztofa Pietrzaka. On nigdy nie odmawia. Bardzo często dostaję wiadomości o narodzinach dzieci. Wiem, że niejednokrotnie jestem jedną z pierwszych poinformowanych o tym fakcie osób. Nie rzadko dziewczyny nie mają nawet z kim tą radością i szczęściem się podzielić. Wspólnie z moją żoną byliśmy także na wielu ślubach naszych byłych wychowanek - wspomina szef falenickiego zakładu.
Co zrobić, by kolejne dzieci nie powtórzyły losu dziewczyn opisanych w książce „Co mnie czeka, gdy stąd wyjdę?”. R. Sadowski radzi, by inwestować w wychowanie i przypominać młodym, którzy w przyszłości założą rodziny, że dziecko winno być podmiotem oraz kimś ważnym i wielkim dla wszystkich członków rodziny. Nie bez znaczenia jest także słownictwo, którego używamy przy maluchu i wartości, w jakich go wychowujemy. Nieodpowiednie podejście do dziecka, sypanie w jego kierunku wulgaryzmami i pochwalanie złego czy wręcz nagannego postępowania, na pewno nie wyjdą mu na dobre. Szef zakładu poprawczego podkreśla, jak ważne jest przygotowanie do rodzicielstwa i konieczność eliminowania wychowawczych błędów. Zaznacza, że do odpowiedzialności za wychowanie kolejnych pokoleń zobowiązane są także samorządy, duchowni i szkoła. Przestrzega, że sama edukacja nie wystarczy. - Agresji i zła wśród młodych nie da się całkowicie wyeliminować, ale można je zmniejszyć. Wierzę, że w każdym człowieku ukryte są pokłady dobra i talenty; jedno i drugie trzeba rozwijać i na tym bazować - wyjaśnia R. Sadowski.
Aby pomóc obecnym i byłym wychowankom zakładu poprawczego wystarczy kupić wykonanego przez nie aniołka, bransoletkę z piórami lub czerwone serca. Zakupów można dokonać poprzez internetowy „Sklep po Drugie”. Chętni mogą też wpłacić datek na konto fundacji. My zachęcamy do kupienia aniołka... bez jednego skrzydła. Drugie przyczepione jest wstążeczką do jego ręki. - Każdy, kto kupi aniołka od fundacji powinien je przyszyć. W ten sposób pozwoli naszym aniołkom polecieć, a naszym podopiecznym pomoże w budowaniu lepszej przyszłości - czytamy na stronie fundacji.
Pieniądze ze sprzedaży niebiańskich maskotek, które są notabene symbolem fundacji, mają być przeznaczone na wyprawki dla dziewcząt, biorących udział w przedsięwzięciu. Odbywa się ono pod hasłem „Biegnij po DRUGIE”. Dajmy im więc szansę na drugie, lepsze życie.
Agnieszka Wawryniuk
Echo Katolickie 7/2012
Konto Fundacji po Drugie:
Alior Bank
91 2490 0005 0000 4520 5400 2258
Fundacja zbiera także dary dla swoich podopiecznych. Chętnie przyjmie używany sprzęt AGD, meble, komputery i telewizory. Kontakt na: www.podrugie.pl
opr. ab/ab