O Facebooku i faceBogu, o prenowicjacie u dominikanów i swoim powołaniu opowiada Piotr Żyłka
O Facebooku i faceBogu, o prenowicjacie u dominikanów i swoim powołaniu opowiada Piotr Żyłka, członek redakcji i publicysta DEON.pl, twórca projektu faceBóg i papieskiego profilu Franciszek.
Czym dla Ciebie jest Wielki Post?
Wielki Post jest dla mnie czasem, w którym mogę spróbować na nowo dopuścić Chrystusa do swojego serca.
Co to znaczy?
W świecie, który skłania nas do egocentryzmu a w konsekwencji powoduje zamykanie się na działanie Pana Boga Kościół daje nam sposobność i konkretne narzędzia, żeby z tego egocentryzmu się wyrwać.
Uwaga suchar! Myślałem, że dla Piotrka Żyłki „wielki post”, to jakiś ważny wpis na Facebooku…
Facebook jest doskonałym miejscem, żeby głosić na lewo i prawo, że jest coś takiego jak Wielki Post. W ten sposób możemy dotrzeć z zaproszeniem Jezusa w tym wyjątkowym czasie do ludzi, którzy nie przyszli w Środę Popielcową do kościoła i nie usłyszeli słów o nawracaniu się i wierzeniu w Ewangelię.
Myślisz, że ten przekaz wirtualny może mieć jakiekolwiek znaczenia w życiu jakichkolwiek ludzi?
Tak. To nie jest tylko moje myślenie życzeniowe, bo na co dzień się tym zajmuję i w ten sposób próbuję docierać do ludzi z Ewangelią. Znam konkretnych ludzi, do których taki przekaz dotarł – są wśród nich moi znajomi, którzy przez miesiące nie pojawiali się w kościele. Bez obecności Kościoła w mediach społecznościowych zmiany w ich życiu nie byłyby możliwe. Mam na to twarde dane i wiem, że to jest skuteczne. Facebook i inne media społecznościowe to obowiązek Kościoła.
Dlatego powstał faceBóg?
W czasie studiów rozważałem swoje powołanie zakonne. Byłem w prenowicjacie u dominikanów. Odkąd rozeznałem, że to nie jest droga dla mnie i związałem się z mediami cały czas myślałem, w jaki sposób docierać do ludzi z przekazem, który do mnie dotarł w tradycyjny sposób. Wiele osób, które poznałem w czasach studenckich czerpało swoją wiedzę na temat Kościoła z mediów. Ich obraz Kościoła był bardzo spaczony. Równocześnie widać było, że poszukują prawdy. Wiedziałem, że aby przyciągnąć ich do Pana Boga i Kościoła trzeba do nich dotrzeć bezpośrednio. Celem, który przyświecał mi, gdy tworzyłem ten projekt było przyprowadzenie człowieka przed tabernakulum, żeby on tam usiadł a Pan Jezus do niego przemówił.
Tak się rzeczywiście dzieje?
Mam dwa rodzaje cieszących mnie feedbacków. Po pierwsze staram się promować myśli biskupów, księży czy świeckich, którzy w jakiś sposób inspirują mnie samego. Często dostaję maile, że taka pojedyncza myśl głęboko kogoś dotknęła i zaczął szukać dalej – sprawdza kim jest ta osoba, zaczyna czytać jej książki albo słuchać kazań. Można być na pograniczu Kościoła a wystarczy jeden taki impuls, żeby wrócić i się mocno zaangażować. Druga grupa ludzi, to wierzący. Jak każdemu, zdarzają się im gorsze dni – przygnębienie, zwątpienie, itp. Pan Bóg może działać jak chce i wykorzystywać każde narzędzie. Prosta grafika ze słowem, które może dać nadzieję staje się momentem zwrotnym w czyimś życiu. O tym piszą do mnie użytkownicy faceBoga.
To medium też angażuje społeczność – ludzie przysyłają np. cytaty ze swoich biskupów czy księży.
Ileż można wymyślać wszystko samemu? Wszystkiego w życiu nie poznałem, więc muszę poprosić innych, żeby się podzielili tym, co poznali. Poza tym, skoro ja usłyszałem czy przeczytałem coś wartościowego i dzielę się tym na faceBogu, to musi być też mnóstwo innych ludzi, którzy mają podobnie, ale brakuje im takiego narzędzia. Po trzecie Kościół to wspólnota. FaceBóg nie jest Żyłki. Każdy z nas odkrywa w Kościele coś, czym warto podzielić się z innymi.
Ta wspólnota to już ponad 100 tys. ludzi. Zaskoczyło Cię to?
Na pewno nie spodziewałem się, że stanie się to tak szybko. FaceBóg ma dopiero dwa lata. Ale liczby to nie wszystko. Chyba pierwszy raz w sieci katolickiej udało się stworzyć miejsce, które bardziej jednoczy niż dzieli. Lista organizacji, instytucji, środowisk kościelnych, które korzystają z tego, co robi projekt faceBóg jest imponująca. Spełnia się moje marzenie o Kościele, który ma twarz Pana Jezusa.
Swoją działalność w sieci nazwałbyś realizacją powołania?
Jednym ze sposobów realizacji powołania. Gdybym w mojej pracy czy działalności w mediach społecznościowych dostrzegł, że nie chodzi w tym o ewangelizację, to rzucam to i szukam innego pomysłu na siebie.
Jak dużo czasu spędzasz w mediach społecznościowych albo raczej – kiedy Cię tam nie ma?
Zawodowo czy prywatnie?
A jesteś w stanie to oddzielić?
Muszę. Ciągle się tego uczę. Choć w pracy dziennikarza nie da się tego do końca od siebie oddzielić. Facebook jest ciągle włączony w pracy, więc to minimum 8 godzin dziennie. Poza tym spędzam tam dużo wolnego czasu, bo w ten sposób realizuję misję ewangelizacyjną i swoje pasje. To także narzędzie komunikacji z moimi znajomymi.
Czy widzisz w tej ilości czasu spędzanej na fejsie jakiś problem?
Jasne. Mam w sobie skłonności do egocentryzmu, a media społecznościowe bardzo to karmią. Tam kreujemy swój wizerunek, chcemy być lubiani. Nie chodzi tu o same lajki, ale o pokusę ciągłego bycia na bieżąco – żebyśmy mówili o tym, co aktualnie się dzieje i śmiali się z tego, z czego wszyscy właśnie się śmieją. To stwarza problem szczególnie dla mediów związanych z Kościołem, bo nie możemy przyciągać ludzi do siebie i sobą zasłaniać Pana Boga.
Czyli przydałby się nam czasami post od fejsa?
Odstawienie Facebooka w jakimś stopniu by we mnie uderzyło i głęboko zadziałało. Ale jest to trudne ze względu na pracę i komunikację z ludźmi. Nie uważam, żeby Wielki Post był dobry do podejmowania tak hardcorowych postanowień. To tak, jak z próbą rzucenia jakiegoś nałogu. Możemy się tym tak zmęczyć, że zapomnimy o Panu Bogu. Nie odkładam mediów społecznościowych zupełnie, ale staram się z nich korzystać świadomie, ograniczać do obowiązków zawodowych, żeby w tym czasie było faktycznie więcej ciszy, bo w niej najłatwiej Panu Bogu do nas dotrzeć.
Jak jeszcze pościsz?
Środa Popielcowa jest momentem, który na nowo wciąga mnie do kościoła – w sensie fizycznym. Przez cały Wielki Post staram się pamiętać, żeby częściej wstąpić na adorację Najświętszego Sakramentu czy na Mszę św. i też lepiej przygotować się do spowiedzi. To zahacza zarówno o modlitwę, jak i jałmużnę. Podoba mi się koncepcja dawania jałmużny z własnego czasu – zarówno Panu Bogu, jak i ludziom. Dziś dużo trudniej poświęcić komuś czas niż dać mu pieniądze. Jak się z kimś spotykam, to staram się ten czas poświęcić mu zupełnie. Robię to oczywiście tak, żeby nie odczuł, że to jest jałmużna (śmiech). Jest jeszcze jedna rzecz, z której rezygnuję w Wielkim Poście. Trudno mnie spotkać bez słuchawek w uszach – jestem absolutnym melomanem i otaczam się muzyką ze wszystkich stron. W Wielkim Poście to odkładam. Nie dlatego, żeby to było złe. Ale to dobry czas, żeby posłuchać Pana Boga, ludzi i tego, co dzieje się dookoła. Cisza, która wchodzi do naszego życia pomaga ten czas dobrze przeżyć.
Jak walczysz ze swoim egoizmem, który karmią media społecznościowe?
Mam księdza i zakonnika, którzy mnie pilnują. W tym ciągłym byciu na bieżąco, w dyskusjach, w komentowaniu potrafię się pogubić. Gdy przeginam, są te dwie osoby, które powiedzą mi: „chłopie, uspokój się; wyłącz komputer i idź się pomodlić”. Wiem, że jestem słaby i trudno mi z tym walczyć. Dlatego proszę ludzi, którym ufam, żeby mi w tym pomagali.
Gdy zapytałem Cię o faceBoga zacząłeś od prenowicjatu.
To się działo w krótkim odstępie czasu. Szczęśliwie po prenowicjacie znalazło się dla mnie miejsce na powrót w DEON.pl. Wtedy już wiedziałem, że chcę ewangelizować poprzez media. FaceBoga łączę z prenowicjatem, bo wiem, że gdyby nie ten rok, to moje dziennikarstwo, moja praca a w konsekwencji całe życie byłyby czymś zupełnie innym.
To było trzy lata temu.
Jak porozmawiasz szczerze z chłopakami z duszpasterstw, to okaże się, że zdecydowana większość z tych, którzy na etapie liceum i studiów mocniej zaangażowali się w życie Kościoła myślała o kapłaństwie, ale część z nich wstydzi się do tego przyznać. Kiedy we mnie rodzą się jakieś pragnienia, to lubię je sprawdzać czy są od Pana Boga, czy to jakiś mój pomysł na życie. Nie boję się za tym iść. Świadome wejście na drogę rozeznawania powołania było najważniejszą decyzją w moim dotychczasowym życiu, mimo że po roku stwierdziłem, że życie zakonne nie jest dla mnie. Każdy, kto czuje niepokój związany z tym, że Pan Bóg może go wzywać do kapłaństwa powinien za tym pójść. Polecam.
Jak zapamiętałeś ten czas rozeznawania powołania?
Przygoda z Panem Bogiem to rzecz bardzo niebezpieczna. Jeśli On zaprasza, to trzeba mieć świadomość, że niekoniecznie będzie megaprzyjemnie i superłatwo. Jak się pojawiły we mnie pierwsze pytania, co zrobić ze swoim życiem po studiach, to wiedziałem, że wejście w większą zażyłość z Panem Bogiem będzie dla mnie ryzykownym skokiem w nieznane. Rozpoczynając prenowicjat u dominikanów zrezygnowałem z pracy w DEON.pl. Żeby poważnie pogadać z Panem Bogiem o tym, czego on ode mnie naprawdę chce, musiałem wejść w zupełnie nową rzeczywistość odkładając na bok to, co za mną. Zatem polecam, ale trzeba mieć świadomość, że decyzja związana jest z konkretnymi zmianami w życiu.
Po roku zakończyłeś formację zakonną.
Nieważne jakie decyzje się podejmie, ale to, co dzieje się w intymnej relacji między Bogiem a człowiekiem, w czasie tych przełomowych momentów, naznacza cię na całe życie. To jest bardzo trudne po ludzku, emocjonalnie, ale za nic bym tego nie oddał. To był dotychczas najważniejszy rok w moim życiu.
Rozmawiał Przemysław Radzyński
Artykuł pochodzi z eSPe 3/2014. Całe czasopismo możesz za darmo pobrać ze strony: www.e-espe.pl.
opr. aś/aś