Czy bardziej niż niemieckich czołgów trzeba się bać niemieckiego Kościoła?
"Idziemy" nr 13/2015
Czy bardziej niż niemieckich czołgów trzeba się bać niemieckiego Kościoła?
Obawy przed niemieckimi czołgami niedawno rozwiewał we mnie znany z łamów „Idziemy” Stefan Meetschen. Było to krótko przed planowanymi w ubiegłym roku i „zawieszonymi” rosyjsko-niemieckimi manewrami, których celem miało być przećwiczenie tłumienia rozruchów w państwie trzecim. O jakie to „państwo trzecie” mogło chodzić, skoro znalazło się w polu żywotnego zainteresowania obu naszych sąsiadów, a dla przywracania porządku w nim miano przećwiczyć współdziałanie między innymi lotnictwa. Czy nie o Polskę?
Meetschen przekonuje, że bardziej niż niemieckich czołgów trzeba się bać niemieckiego Kościoła. Cóż, jako katolicki dziennikarz zna on Kościół w swoim kraju jak mało kto. W świetle ostatnich wypowiedzi najwyższych rangą duchownych niemieckich trzeba przyznać mu rację. Do niebezpiecznych wypowiedzi kard. Reinharda Marxa doszły bowiem ostatnio niepokojące oświadczenia duchownych niższego szczebla. Trudno więc zgodzić się z pracującym przez ponad 30 lat w strukturach Stolicy Apostolskiej innym niemieckim kardynałem, Paulem Cordesem, jakoby stanowisko kard. Marxa w sprawie dopuszczenia do Komunii osób żyjących w związkach niesakramentalnych i aprobaty dla związków homoseksualnych nie było reprezentatywne dla Kościoła w Niemczech.
Owszem, uogólnienia są niebezpieczne. Ale trzeba zauważyć, że nie są to wynurzenia jednego z prowincjonalnych wikariuszy, tylko kardynała – jednego z grona ośmiu doradzających papieżowi Franciszkowi w sprawach reformy Kurii Rzymskiej. I nie jest on wykreowany w ostatnich miesiącach przez obecnego papieża. Biskupem mianował go przed prawie dwudziestu laty św. Jan Paweł II, a do godności kardynalskiej wyniósł w roku 2010 Benedykt XVI. Zgoda, że purpura kardynalska sama w sobie wiąże się bardziej z pozycją w Watykanie niżeli z mandatem do reprezentowania Kościoła w danym kraju. Ale dokładnie przed rokiem Konferencja Episkopatu Niemiec wybrała kard. Marxa na swojego przewodniczącego, zgadzając się tym samym, aby jego stanowisko było reprezentatywne dla całego episkopatu.
Co więcej, ze zdaniem przewodniczącego niemieckiego episkopatu współbrzmi szokująca deklaracja niemieckich zakonników i zakonnic, a więc środowisk uznawanych dotąd za centra duchowości i ortodoksji. W miniony poniedziałek Konferencja Wyższych Przełożonych Zakonnych, reprezentująca 18 tys. zakonnic i 4,5 tys. zakonników w Niemczech, wydała dokument, w którym wzywa, by Kościół zmienił swe podejście do seksualności i miał w tych sprawach więcej zaufania do wiernych. Chodzi o to samo, o czym mówi kard. Marx, czyli o Komunię dla rozwodników i błogosławieństwo związków homoseksualnych.
Problem jest tym większy, że – jak pisze w specjalnym liście kard. Cordes – w wypowiedziach kard. Marxa pojawia się wątek, jakoby Niemcy mieli być pionierami w duszpasterstwie dla całego Kościoła. W tym kontekście groźnie zabrzmiała wypowiedź przewodniczącego konferencji niemieckich biskupów: „Nie jesteśmy filią Watykanu”. I jego zapowiedź szukania rozwiązań na własną rękę – po to oczywiście, aby dzielić się nimi z Kościołem na całym świecie. Kardynał Cordes ostrzega więc przed kreowaniem się Niemców na Germania docens – czyli „Niemcy nauczające”, analogicznie do Urzędu Nauczycielskiego Kościoła. A taka pokusa jest realna, zwłaszcza kiedy zestawi się siłę ekonomiczną Kościoła w Niemczech (5,68 mld euro wpływów z podatku kościelnego w ubiegłym roku) z informacją, że już tylko niewiele ponad 16 proc. tamtejszych katolików wierzy w osobowego Boga! Wsparcie ekonomiczne dla eksportu niemieckich idei religijnych może więc być znaczące, a dla biednych – wręcz trudne do odrzucenia.
A co do tego mają rosyjskie czołgi? Pozornie niewiele. Prócz tego, że pogrążanie Zachodu z Polską włącznie w religijnym i moralnym nihilizmie będzie wyzwaniem i usprawiedliwieniem dla „misjonarzy” ze Wschodu, którzy na stalowych rumakach ochoczo przywiozą nam swoje wartości. I co gorsza, znajdą entuzjastyczne przyjęcie wśród tych, których Rosja mami wizją obrony zdrowej wiary i moralności. Kongres konserwatystów i nacjonalistów z całej Europy w Petersburgu, na którym wręcz ubóstwiono Putina, powinien skłonić do opamiętania szczególnie tych, którym marzy się świat totalnej dowolności i pustki. Nie wpychajcie tych, którzy chcą mieć twardy grunt pod nogami, w ramiona Putina. Na styku wyżu i niżu z reguły powstają wiry i burze – nie tylko w atmosferze.
opr. aś/aś