Na wiele pytań, które stawiamy sobie dzisiaj, już za kilka dni odpowiedź będzie pewnie znana
Na wiele pytań, które stawiamy sobie dzisiaj, już za kilka dni odpowiedź będzie pewnie znana
Kroi nam się ciekawy tydzień. Na wiele pytań, które stawiamy sobie dzisiaj, już za kilka dni odpowiedź będzie pewnie znana. Niebawem powinno się bowiem rozstrzygnąć, co zrobi prezydent Bronisław Komorowski z jednym z największych bubli prawnych, jakim jest ustawa o szerokim stosowaniu i finansowaniu zabiegów in vitro, zwana dla niepoznaki ustawą o leczeniu bezpłodności. Podpisze ją, hamletyzując jak zwykle? Czy prześle do Trybunału Konstytucyjnego? Znając dotychczasowe posunięcia Komorowskiego, nie wykluczam, że zrobi i jedno, i drugie. Postawa: diabłu świeczkę i Panu Bogu ogarek jest przecież dla jego prezydentury charakterystyczna. Tak było choćby z podpisaniem ustawy o przejęciu naszych oszczędności z otwartych funduszy emerytalnych i przekazaniem ich do ZUS. Prezydent wątpliwości konstytucjonalistów formalnie podzielał, dlatego ustawę podpisał, a następnie do Trybunału Konstytucyjnego ją skierował. Tylko że kiedy orzeczenie Trybunału zapadnie, tego nie wiadomo. A że przejętych przez rząd oszczędności milionów Polaków już nie ma, to wiadomo już.
Zastrzeżenia do obecnego kształtu ustawy o in vitro ma nawet wielu senatorów i posłów macierzystej partii pana prezydenta – rządzącej PO. Więcej zastrzeżeń mają wybitni prawnicy – tej rangi co prof. Andrzej Zoll, genetycy, lekarze i etycy. Zgłaszali je specjaliści z Biura Analiz Sejmowych i z Sądu Najwyższego. Ale czy to powstrzyma Bronisława Komorowskiego przed złożeniem podpisu pod ustawą, której ratyfikację zapowiadał wielokrotnie, uzasadniając decyzję swoim… katolicyzmem? Może przydałby się w tej sprawie zdecydowany głos szczególnie bliskich panu prezydentowi duchownych? Bo przecież nie tylko PiS ma przyjaciół wśród księży i biskupów. Czytania mszalne z ubiegłej niedzieli wyraźnie zobowiązują wszystkich apostołów, ich następców i zastępców do głoszenia ludziom całej prawdy Bożej, niezależnie od okoliczności. A w ostateczności może trzeba nawet czasem „strząsnąć proch z nóg na świadectwo dla nich”? (por. Mk 6, 11).
Ważne sprawy rozstrzygają się w tym tygodniu również w Europie. W dniu ukazania się tego numeru „Idziemy” wiadomo już pewnie będzie, czy grecki parlament zaakceptuje warunki tzw. pomocy dla Grecji, przyjęte przez premiera Aleksisa Ciprasa na poniedziałkowym spotkaniu z przywódcami Unii Europejskiej. Stawka jest o wiele wyższa niż wcześniej, kiedy oddawałem do druku artykuł „Taniec z Grekami”, opublikowany w tym numerze „Idziemy”. Ostatecznie Grecja ma otrzymać pożyczki nawet w wysokości 83 mld euro, ale za cenę przekazania majątku narodowego o wartości 50 mld euro do specjalnego funduszu prywatyzacyjnego. Funduszem tym mają zarządzać urzędnicy unijni. A najwięcej do powiedzenia i tak ostatecznie będą mieli Niemcy.
Postawione Grekom warunki dalszego kredytowania stwarzają niebezpieczny precedens w relacjach między państwami Unii. Brytyjscy i amerykańscy komentatorzy już nazywają ten krok próbą ustanowienia niemieckiego protektoratu w Helladzie. Faktycznie oznacza to bowiem oddanie części majątku narodowego za długi w obce ręce i częściową rezygnację z suwerenności. Nietrudno sobie wyobrazić, do czego to może prowadzić. Nawet jeśli część środków z wycenionego i sprzedanego przez specjalną unijną instytucję greckiego majątku pójdzie na dokapitalizowanie greckich banków.
Z tarapatów Grecji warto wyciągnąć wnioski dla Polski. Coraz więcej specjalistów podważa sens wspólnej waluty dla krajów o bardzo zróżnicowanym poziomie gospodarki. A przepaść między siłą gospodarki naszej i sąsiednich Niemiec jest proporcjonalnie dużo większa niż ta, która dzieli Grecję od Niemiec. I co najgorsze, różnica między Polską i Niemcami w wartościach bezwzględnych nie zmniejsza się ostatnio, tylko rośnie. Produkt krajowy brutto przypadający na jednego obywatela jest w Polsce prawie czterokrotnie mniejszy niż to, co przypada na jednego obywatela w Niemczech! Identycznie jest z różnicą wynagrodzeń. Niezrealizowana przez rząd PO&PSL obietnica zastąpienia złotego przez euro okazała się w tym przypadku zbawienna.
Nie mniej ważna jest także refleksja nad kierunkiem polskich inwestycji – również tych z unijnym udziałem. Czy służą one podnoszeniu konkurencyjności polskiej gospodarki? Bo jeśli nie, to – jak uczy przykład Grecji – mogą być tylko podnoszeniem wartości „masy upadłościowej”, która w końcu trafić ma w obce ręce.
"Idziemy" nr 29/2015
opr. ac/ac