Instytucjonalizacja nienawiści

Nazywanie ludzi 'robactwem' wskazuje, że już tylko krok dzieli nas od zbrodni. A może nawet mniej niż krok

Nazywanie ludzi „robactwem” wskazuje, że już tylko krok dzieli nas od zbrodni. A może nawet mniej niż krok.

Instytucjonalizacja nienawiści

I nie jest to publicystyczna przesada. Po doświadczeniach Holokaustu ostrzegał przed tym wybitny filozof żydowski Abraham Joshua Heschel. Mówił, że każda zbrodnia zaczyna się od myśli pełnych wrogości i nienawiści, później przychodzą słowa podłe i znieważające, aż wreszcie pojawiają się wojny, obozy koncentracyjne i komory gazowe.

Niemiecka propaganda, nazywając Żydów „robactwem” i „pasożytami” szykowała umysły „nadludzi” do „ostatecznego rozwiązania” kwestii żydowskiej. Niedawne ujawnienie danych osobowych esesmanów z KL Auschwitz pokazuje szokującą prawdę: ci oprawcy nie rekrutowali się z marginesu społecznego, ale spośród tzw. dobrych obywateli III Rzeszy. Często byli to przedwojenni urzędnicy, nauczyciele, robotnicy i rolnicy, mieli własne rodziny, dzieci i wnuki. To oni stanowili personel fabryk śmierci.

Z bliższych nam czasów warto przypomnieć Rwandę, gdzie w ciągu zaledwie stu dni w 1994 roku wymordowano około miliona ludzi z plemienia Tutsi. Jednym z głównych siewców nienawiści była kierowana przez ludzi z plemienia Hutu stacja radiowa RTLM. Na jej antenie wzywano do organizowania bojówek i bezlitosnego zabijania „robactwa”, gdziekolwiek się ono zagnieździło. Tym „robactwem” nazywano nie tylko sąsiadów z wioski czy współwyznawców z tej samej parafii, ale nawet współmałżonków pochodzących z innego plemienia i własne dzieci zrodzone z małżeństw mieszanych. Dlatego na oczach oniemiałego świata zbrodnie na „robactwie” popełniano nawet w rodzinach i kościołach!

Świat musiałby się składać z aniołów, żeby nie było w nim grzechu. A i to nie jest takie pewne, o czym poucza historia Lucyfera. Dopóki istnieje ludzkość, dopóty w ludzkim życiu będzie się odzywać nienawiść i zło. Nie znaczy to bynajmniej, że mamy się ze złem pogodzić. Trzeba mu przeciwdziałać wysiłkiem państwa, rodziny i Kościoła przez dobre prawo, mądre wychowanie, formowanie sumień, dawanie pozytywnych wzorców i sakramenty. Wielki Post to dobry czas, żeby sobie przypomnieć o tym obowiązku zwalczania zła już w swoim sercu. Zawsze jednak pozostanie jakiś margines społeczny, niewrażliwy na prawo, dobre zasady i wezwania Kościoła. Ale margines musi pozostać marginesem.

Tym zaś, co szczególnie musi niepokoić, jest instytucjonalizacja nienawiści i włączenie jej w główny nurt życia publicznego. To oznacza uznanie mowy nienawiści za normę lub przynajmniej za coś tolerowanego. Czymś takim jest niewątpliwie tolerancja szefostwa wobec mowy nienawiści w ustach dziennikarza prowadzącego program na jednej z anten grupy Polsat. Bo czymże, jak nie tolerancją, jest zakończenie sprawy na upomnieniu, aby dziennikarz ten więcej o TVP się nie wypowiadał? Dla mnie to coś w rodzaju: „synku nie bij kolegi, bo się spocisz”.

Niejedyny to przykład. Jeszcze niedawno słuchaczy pewnej katolickiej stacji „moherowymi beretami” nazywał pogardliwie nie kto inny, jak były premier! Za jego czasów w nieformalnej koalicji z rządem pozostawała partia, której głównym rysem był deklarowany i praktykowany antyklerykalizm. Seanse nienawiści wobec krzyża i modlących się przed nim ludzi organizowane były przed Pałacem Prezydenckim pod ochroną policji i straży miejskiej. Ciągle wydawany jest tygodnik, którego główną linią programową jest antyklerykalizm, a jednym z publicystów był kapitan SB Grzegorz Piotrowski – zabójca ks. Popiełuszki. Czy państwo zwalcza tę mowę nienawiści, czy ją nobilituje?

Należy walczyć z pełnymi nienawiści komentarzami internautów pod chyba każdą informacją o nieszczęśliwym wypadku, obojętnie, czy kogoś z rządu, czy anonimowego kierowcy. Ale jeszcze bardziej trzeba zwalczać zinstytucjonalizowane sianie nienawiści do kogokolwiek: w kulturze, polityce i w mediach. Także w pewnej gazecie, która ostatnio zachwyca się mocno antyklerykalnym i antykatolickim przedstawieniem w jednym z warszawskich teatrów jako „wybitnym i błyskotliwym”. Czy nie jest to pochwała siania nienawiści?

Może jeden z dziennikarzy tej gazety ubierze się w sutannę i pójdzie na to przedstawienie, tak jak niedawno pomalowany na czarno wmieszał się w Marsz Niepodległości? Ciekawe, jak po tej „błyskotliwej” sztuce będą na niego patrzeć widzowie? Sutannę mogę w drodze wyjątku pożyczyć. Za pralnię też zapłacę.

"Idziemy" nr 9/2017

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama