Sprawa koronawirusa jest rzeczywiście poważna. Dotyczy każdego z nas bardziej niżeli polityka.
Politycy ostatnio nie mają łatwo. Oprócz tego, że między sobą, to jeszcze o zainteresowanie opinii publicznej muszą walczyć z koronawirusem. To do niego odnoszą się najbardziej eksponowane informacje w większości mediów, przyćmiewając nieco trwającą w Polsce kampanię wyborczą.
Sprawa koronawirusa jest rzeczywiście poważna. Dotyczy każdego z nas bardziej niżeli polityka. Ze złym prezydentem można jakoś przeżyć. Szanse na przetrwanie w przypadku zainfekowania są zaś o wiele mniejsze, niż wynikałoby z oficjalnych komunikatów. Dane z Włoch wskazują, że od początku epidemii do 2 marca spośród ponad 2 tys. pacjentów, u których zdiagnozowano ten patogen, wyzdrowiało tylko 149 osób, 52 osoby zaś zmarły. To oddaje skalę zagrożenia. Nie chodzi przy tym o sianie strachu, który zawsze jest złym doradcą, ale o uświadomienie sobie powagi sprawy. Jedynym zabezpieczeniem przed tą zarazą jest niedopuszczenie do jej rozprzestrzeniania się. Fakt, że dotąd (3 marca) nie potwierdzono w Polsce żadnego przypadku chińskiego wirusa, trzeba chyba interpretować w kategoriach cudu.
W Polsce w sprawie epidemii jednym głosem mówią rządzący, opozycja i episkopat. Przynajmniej w tym przypadku parlament uchwalił odpowiednią ustawę prawie jednomyślnie. To pokazuje, że w sytuacji zagrożenia Polacy potrafią się jeszcze zjednoczyć. Nie słyszałem również, aby ktokolwiek z powodu odczytania w ostatnią niedzielę z ambon komunikatu ministra zdrowia prof. Łukasza Szumowskiego mówił o „mieszaniu się Kościoła do polityki”. Zachowaliśmy resztki rozsądku, i oby tak pozostało. Przykład z północnych Włoch, gdzie galerie handlowe, targowiska, transport publiczny i baseny działały bez przeszkód, a zamknięto kościoły na liturgię, pokazuje, jak przy okazji koronawirusa doszedł tam do głosu tzw. antykościół. Dodam, że część kościołów pozostawała otwarta dla ruchu turystycznego, a nad tym, żeby wbrew zakazowi władz nie sprawowano w nich liturgii, czuwała tajna policja. U nas coś takiego chyba jeszcze nie przejdzie.
Nie powinniśmy jednak lekceważyć antykościelnych sygnałów od większości kandydatów na urząd Prezydenta Rzeczypospolitej. Nawet jeśli byłoby to tylko rozpaczliwe dobijanie się o zainteresowanie mediów. Wskazuje to bowiem na tendencję cynicznego wzniecania antykościelnych resentymentów, które po zakończonej kampanii wyborczej zostaną w przestrzeni publicznej. Pominę tezy głoszone przez reprezentantów tzw. nowej lewicy, bo to nic nowego pod słońcem. Ale antykościelne hasła podnoszą dzisiaj nawet reprezentanci partii nazywających się wciąż chadeckimi i kandydat kojarzony ze środowiskiem tzw. Kościołem otwartym. Co chce osiągnąć, zapowiadając doprowadzenie do rozdziału Kościoła od państwa? Przecież rozdział taki u nas już jest. Ale czy musi oznaczać wrogość? Czy chodzi o zakazanie na przyszłość np. odczytania listu ministra zdrowia z ambony? A może o alternatywne obchody setnej rocznicy Cudu nad Wisłą, podczas których nie będzie się wspominać o ks. Ignacym Skorupce, abp. Achillesie Rattim i o Matce Bożej?
Warto by wiedzieć, co chce osiągnąć kandydatka PO, która zapowiada wyprowadzenie religii ze szkół. Czy chce odejść od idei państwa pomocniczego, które wspiera rodziców w wychowaniu i edukacji ich dzieci, zgodnie z ich systemem wartości? Bo katecheza w szkole jest nie tyle ułatwieniem dla księży, co wsparciem rodziców, którzy dzięki temu nie muszą po pracy odwozić dzieci na religię. Co wreszcie chce zakomunikować kandydat PSL, który zapowiada „wyprowadzenie polityki z kościołów”. Może to, że sztandary PSL nie będą się więcej pojawiać na dożynkach i innych uroczystościach kościelnych? Proboszczowie jakoś to przeżyją. Ale czy tego naprawdę chcą szerokie masy ludowców?
W tegorocznej kampanii prezydenckiej nasilenie antykościelnej retoryki jest większe niż w którejkolwiek z poprzednich. Nie jest to jedynie efekt koronawirusa. Po części to również konsekwencja grzechów części duchowieństwa i innych członków Kościoła. Ale nade wszystko to realny skutek działalności potężnych i zwykle niejawnych organizacji, które chcą zrobić z Polski drugą Irlandię. Systematycznie realizują swój cel niezależnie od tego, kto rządzi. Ludzie Kościoła są przez nich rozgrywani jak dzieci. Bo jak mówił Chrystus: „Synowie tego świata roztropniejsi są w stosunkach z ludźmi podobnymi sobie niż synowie światłości”. Tylko pełne nawrócenie i całkowite zwrócenie się do Boga może nas przed skutkami ich przebiegłości uchronić.
"Idziemy" nr 10/2020
opr. ac/ac