Formacje uznawane za prawicowe nie odwojowały całej sfery szeroko rozumianej kultury, uniwersytetów czy choćby szkół i przedszkoli. Od tego, co zrobią w nowej kadencji, zależy ich być albo nie być. Nie tylko ich zresztą.
Formacje uznawane za prawicowe nie odwojowały całej sfery szeroko rozumianej kultury, uniwersytetów czy choćby szkół i przedszkoli. Od tego, co zrobią w nowej kadencji, zależy ich być albo nie być. Nie tylko ich zresztą.
Pikieta posłów Konfederacji przed Trybunałem Konstytucyjnym 24 października pokazała, że rozstrzygania sporów prawno-światopoglądowych nie da się w najbliższych latach unikać. Nie tylko ze względu na pojawienie się w parlamencie formacji politycznych lokujących się bardziej na prawo od PiS i tych, które sytuują się bardziej na lewo od PO. Ale głównie dlatego, że za tymi formacjami stoją miliony wyborców, którym nie wystarcza ani platformerska polityka ciepłej wody w kranie, ani pisowskie bezpieczeństwo socjalne. Odrzucając retorykę, trzeba przyznać, że w kwestii najważniejszych wartości ani PO nie zrealizowała swoich lewicowych obietnic, ani PiS nie przesunął tego wahadła znacząco na prawo. Wszystko w imię kompromisu i świętego spokoju.
Teraz zapowiedzi zdecydowanych działań wobec spraw tak fundamentalnych jak życie ludzkie, istota małżeństwa czy relacje państwo-Kościół padają z jednej i drugiej strony. I nie jest to już tylko retoryka. Posłowie Konfederacji domagają się bezzwłocznego rozpatrzenia wniosku z 2017 r. o zbadanie, czy przyzwolenie na aborcję z przyczyn eugenicznych jest zgodne z konstytucją. W przypadku nierozpatrzenia go do końca kadencji starego parlamentu wniosek ten traci ważność. Wynika to z przyjętej w 2016 r. przez PiS zasady dyskontynuacji. Już teraz jednak posłowie Konfederacji zapowiadają, że w przypadku umorzenia wniosku przez TK złożą go powtórnie. Mają do tego konstytucyjne prawo. Muszą tylko znaleźć poparcie 50 posłów. Jeśli się uda, zarówno Trybunał, jak i PiS będą zmuszone do zajęcia w stanowiska w tej sprawie.
Na drugim krańcu sceny politycznej nabierają siły hasła i działania zmierzające do dekonstrukcji samych podstaw naszej cywilizacji, zbudowanej wszak na fundamentach chrześcijańskich. Aborcja na życzenie, ideologia LGBT, gender i eliminacja Kościoła z przestrzeni publicznej są wpisane w program lewicy. Nie jest to już marksistowsko-leninowska lewica, która swoją rewolucję wprowadzała terrorem. Tamci wierzyli, że wystarczy zmienić „bazę”, czyli stosunki społeczno-ekonomiczne, aby odmieniła się ludzka świadomość i powstał nowy człowiek. Siedemdziesiąt lat tej ideologii, okupionych milionami zmordowanych i uwięzionych „wrogów ludu”, boleśnie zweryfikowało jej fałszywość. Kapitulacja tej ideologii zaczęła się w Polsce.
Dzisiejsza lewica to neomarksiści – wyznawcy Antonia Gramsciego i osławionej szkoły frankfurckiej. Ci już po pierwszych doświadczeniach z wprowadzaniem marksizmu w ZSRR uznali, że sama zmiana „bazy” nie wystarczy. Przewidywali, że marksizm nie odniesie sukcesu, ponieważ nie zniszczył całkowicie tożsamości człowieka oraz państwa i rodziny. Dla powodzenia rewolucji za konieczną uznali zmianę „nadbudowy”, czyli szeroko rozumianej kultury. Do tego zaś konieczny jest marsz przez instytucje mające wpływ na świadomość ludzi, szczególnie zaś uniwersytety, teatry, kino, media, sądy itd. Dlatego lewica neomarksistowska jest dzisiaj w praktyce mniej socjalna niż PiS. Nie przejmuje się losem robotników tak bardzo, jak gorliwie promuje przywileje dla gejów, wolny seks i prawo do bluźnierstwa przeciwko temu, co święte. Podobnie jak wielkie środowiska proletariatu miały być rozsadnikami marksizmu, tak dla neomarksistów rozsadnikami ich ideologii mają być uniwersytety, teatry, kina, media i sądy! Nie da się zatrzymać neomarksizmu, wciąż walcząc tylko ze starym marksizmem.
Nie wierzę, że w PiS nikt o tym nie wie. W razie potrzeby niech posłuży przykład dziesięciomilionowych Węgier. Tam jakoś to zrozumiano i udało się usunąć z państwowych uczelni gender studies jako nienaukowe. Premier Viktor Orban nie bał się konfrontacji z potężnym George’em Sorosem i jego Uniwersytetem Środkowoeuropejskim. Uczelnia Sorosa w Budapeszcie została przed rokiem zamknięta. Ostatnio nawet Coca-Cola (choć amerykańska!) musi zapłacić pół miliona forintów kary za propagowanie homoseksualizmu na bilbordach. Czyli można! A u nas, niezależnie od tego, kto rządzi, neomarksiści prowadzą skuteczną ofensywę. Dzisiaj podważają już nawet zapisy konstytucji sygnowanej przez Aleksandra Kwaśniewskiego. Formacje uznawane za prawicowe nie odwojowały całej sfery szeroko rozumianej kultury, uniwersytetów czy choćby szkół i przedszkoli. Od tego, co zrobią w nowej kadencji, zależy ich być albo nie być. Nie tylko ich zresztą.
"Idziemy" nr 44/2019
opr. ac/ac