Korpo-kariera

Chesterton już prawie 100 lat temu przewidział mechanizm korporacyjnego zniewolenia pracownika. Przyczyna nie leży bynajmniej tylko po stronie samej korporacji...

Są ludzie, którzy przyszłość starają się przewidzieć i ludzie, którzy przyszłość przewidują. Nie zawsze są to szamani czy inni magicy, ale osoby uważnie przyglądające się rzeczywistości i trafnie osądzający dokąd doprowadzą obecne działania. Do tej drugiej grupy należał G. K. Chesterton analizujący na początku XX w. rozwój kapitalizmu.

Komu się kłania

W jednym z esejów z 1929 r. pisze on tak: „Najpierw ludzie kłaniali się przed bogactwem dziedzica, bo dzięki niemu dziedzic był dżentelmenem; potem zaczęli kłaniać się przed bogactwem kogoś, kto już nie potrafił zachować się jak dżentelmen; niebawem będą się kłaniać przed bogactwem, które nie należy nawet do rozpoznawalnej ludzkiej istoty, lecz do nieodpowiedzialnego konsorcjum w obcym kraju”. Chesterton co prawda używa słowa konsorcjum, jednak z powodzeniem w dzisiejszym słownictwie moglibyśmy zastąpić je słowem korporacja.

Czy ludzie kłaniają się przed zagranicznymi molochami? Niech miernikiem będą osoby młode, wkraczające dopiero na rynek pracy. Wielu z nich pragnie pracować w korporacjach, pragnie schronić się pod ogromnymi skrzydłami spółki z Europy Zachodniej albo zza wielkiej wody. Jak wspaniale to brzmi, powiedzieć „pracuję w ING”, „jestem junior assistant w Ernst&Young”, „sale manager w AmplicoLife”. Uznanie we własnych oczach idzie w górę, że o estymie wśród znajomych nie wspomnimy, a płeć piękna wręcz pada na kolana na dźwięk nazwy firmy wymówionej koniecznie z obcym akcentem. Żyć nie umierać!

Analizę ekonomiczno zostawmy specjalistom — pewnie powiedzieliby coś o drenażu pieniędzy i mózgów z kraju albo o dopływie zagranicznego kapitału do gospodarki, albo jeszcze coś innego równie oderwanego od rzeczywistości. Tutaj jednak kłania się otaczająca nas szara codzienność: młodziutcy studenci uniwersytetów ekonomicznych marzący o ciepłej posadce. Zapewne oczyma wyobraźni widzą siebie ubranych w eleganckie garnitury, dobrze skrojone garsonki, z teczkami z prawdziwej skóry. Sprawnie przemieszczających się po niezliczonych piętrach, przeszklonych windach, długich korytarzach, labiryncie pokoi, biur, magazynów. Jadających lunch na mieście; najlepiej w modnym barze, serwującym coś egzotycznego — np. sushi lub sałatkę z warzywami z drugiego końca świata. Ten świat błyszczy, emanuje nieziemskim urokiem, magnetyzuje. Nie sposób mu się oprzeć, trudno wymazać z pamięci raz ujrzany blask.

Korpo-demotywacja

Gdzie zatem jest haczyk? Sami pracownicy korporacyjni narzekają na pewien istotny minus ich kariery. Mianowicie czują się tylko maleńkimi trybikami w wielkiej machinie, które bez problemu można zastąpić. Po drugie nie widzą, aby ich praca przekładała się na sukces przedsiębiorstwa. Jest to szczególnie demotywująca, gdy pracownik stara się, doszkala, zarywa noce, wytężą umysł, ale mimo to, nijak nie może dostrzec swojego wpływu na wyniki firmy. Zdarza się, że właśnie z tego powodu pracownicy korporacyjni rezygnują z posady na rzecz gorzej płatnej pracy w niewielkim przedsiębiorstwie. W małym widać lepiej: dostrzegają bezpośrednią zależność między włożonym wysiłkiem a zyskami; czują, że nie są bezimiennym kółkiem zębatym, ale istotnym ogniwem, bez którego przedsiębiorstwo może i by się nie zawaliło, ale z pewnością funkcjonowałoby w inny sposób. Czują, że są albo twarzą, albo głosem, albo rękami, albo nogami firmy.

Jak bardzo cenimy własny wizerunek widać po tym, ile czasu poświęcamy na pielęgnację ciała i stroju. Chcemy wyglądać dobrze; chcemy, by ludzie dostrzegali nasze starania. Nie chcemy zlewać się z innymi w bezimienną szarą masę. Zwłaszcza ludzie młodzi walczą o indywidualność i wyróżnianie się z tłumu. Podobnie jest z pracą — chcemy nadać naszemu stanowisku indywidualnych charakter, zostawić po sobie ślad, zbudować renomę własnego nazwiska, własną markę. Nie chcemy być zakryci przez innej osoby, nie chcemy, aby ktoś inny zbierał zasługi za naszą pracą (choć nieraz chcielibyśmy, aby ktoś inny zbierał gorzkie grona naszych zaniedbań i niepowodzeń), nie chcemy pozostawać w cieniu.

Czy to znaczy, że praca w korporacji to kiepska decyzja obarczona jedynie przykrymi konsekwencjami? Ależ nie! Zauważmy jak dużo kosztują nas markowe perfumy, kupione tylko po to, byśmy poczuli się lepiej. Wydajemy pieniądze na luksusowe samochody, by zaimponować innym. Kupujemy drogą żywność w nadziei, że będzie smacznie i zdrowo. Tak samo cierpimy w korporacjach, aby podeprzeć nasze obolałe poczucie własnej wartości i mieć się czym pochwalić przed znajomymi. Może wtedy ich ukłon przed bogactwem zostanie skierowany właśnie w naszą stronę?

Rafał Kołodziej
25.09.2013

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama