Czy również chrześcijanie potrzebują dzisiaj liderów?
Przywództwo (angielskie leadership, tłumaczone na polski coraz częściej jako liderstwo) jest już od wielu lat bardzo gorącym tematem nie tylko w naukach politycznych, społecznych i biznesie, ale także w edukacji i naukach o wychowaniu. Najlepsze uniwersytety świata – takie jak Stanford czy Harvard – definiują umiejętności przywódcze i zdolność pociągania za sobą innych ludzi jako absolutnie kluczowe elementy przyszłej kariery swoich absolwentów. Ogłaszają wprost, że chcą kształcić nie uczonych i klerków, ale prawdziwych przywódców, dla których doskonałe akademickie wykształcenie ma być jedynie elastycznym narzędziem w ich codziennym działaniu, nie zaś celem samym w sobie.
Tak rozumiane przywództwo nie oznacza dążenia do jakiejś pozycji władzy w hierarchii czy strukturze społecznej po to, aby z tej pozycji korzystać dla własnych celów. Jest rozumiane raczej jako unikalna postawa danej osoby wobec życia, pracy i innych ludzi.
Na postawę przywódczą składa się wiele elementów, a przede wszystkim: gotowość do podejmowania ryzyka; działanie w oparciu o długofalową wizję; umiejętność pociągania za sobą innych ludzi, często (choć niekoniecznie) związana ze specyficzną charyzmą. Liderzy posiadają przede wszystkim tę wyjątkową postawę, ale najczęściej też konkretne, „twarde” umiejętności: potrafią w skupieniu słuchać, sprawnie się komunikować, łączyć ludzi oraz inicjować współpracę między nimi. Liderzy są innowatorami, nie boją się nowości, eksperymentów i zmian. Jak pokazują przykłady wielu firm (Google, Apple), w toku ich powstawania nie tyle potencjał materialny, ile odważne, osobiste przywództwo ich szefów budowało potencjał kreatywności tych przedsiębiorstw, przez tworzenie coraz to nowych rozwiązań i wizji.
Czy również chrześcijanie potrzebują dzisiaj liderów? Czy kościelni decydenci (na różnych szczeblach) powinni odznaczać się postawą przywódczą? Czy potrzebne są nowe wzorce w wychowywaniu elit katolickich?
We współczesnym biznesie już od dawna wiadomo, że zwykli menedżerowie, nawet najlepsi specjaliści od zarządzania, sprawdzają się jedynie w spokojnych, nudnych czasach. W chwilach wielkich wyzwań i kryzysów, w momentach niepewności – niezbędni są liderzy. Oni nie boją się nowatorskich rozwiązań czy ryzyka utraty własnej pozycji. Patrzą dalej niż tylko w perspektywie kolejnego szczebla awansu w karierze czy chęci robienia dobrego wrażenia na innych – i dlatego widzą o wiele więcej. Są zdolni do twórczej krytyki, zakwestionowania rutyny, wykreowania śmiałej wizji oraz obmyślenia sposobu jej realizacji w przyszłości. Czy tego typu podejście do przywództwa – rozumianego jako pewna postawa człowieka wobec innych i wobec społeczności, szczególnie potrzebna w czasach przełomowych – może mieć rację bytu także na gruncie kościelnym?
Skoro Kościół katolicki w Europie, także w Polsce, staje obecnie wobec nieznanych przedtem wyzwań, jakimi są przemiany demograficzne (szybkie starzenie się społeczeństw), pluralizm etniczny, religijny i kulturowy, gwałtowna modernizacja i trendy sekularyzacyjne – to znaczy, że Kościołowi są niezbędni ludzie, którzy potrafią patrzeć dalej i widzieć więcej, czyli właśnie liderzy. Potrzeba ich pilnie na każdym szczeblu – i globalnie, i narodowo, i lokalnie. To właśnie oni dostrzegają zasoby i szanse tam, gdzie inni widzą tylko problemy i zagrożenia. Oni są w stanie zaproponować wizję przyszłości, a przede wszystkim potrafią uważnie słuchać ludzi, by znaleźć sposób na zbudowanie z nimi mostów porozumienia.
Autorzy tego tekstu mają silne przekonanie, że do bycia liderem można w sposób systematyczny kształcić i wychowywać. Inaczej mówiąc – każdy z nas jest potencjalnym liderem, o ile system wychowania w rodzinie i edukacja publiczna nie zniszczą jego lub jej talentów, nie złamią radości życia i nie podważą wiary w siebie, co, niestety, często się dzieje, zwłaszcza w polskiej szkole, a niekiedy także w polskich instytucjach kościelnych.
Poniżej proponujemy niestandardowe, interdyscyplinarne ujęcie tematu kształcenia i formacji liderów. Formacja ta jest, naszym zdaniem, absolutnie priorytetowa dla dalszych losów społeczeństwa i Kościoła w naszym kraju. Kluczowe pojęcia w naszym myśleniu o formacji liderów to: równowaga aspektów duchowych i cielesnych, synergia i umiejętność współpracy oraz zdolność koncentracji na celu, połączona jednak z szeroką perspektywą patrzenia.
Świadomie nie podejmujemy w tym tekście zbyt dogłębnie kwestii ściśle religijnej formacji liderów chrześcijańskich. Ogromnie ważne, wręcz fundamentalne, jest znaczenie odpowiedniej duchowości, głębokiej modlitwy, życia sakramentalnego, solidnej inicjacji chrześcijańskiej czy wiedzy o prawdach wiary i nauczaniu Kościoła. To nie podlega dyskusji. Skupiamy się tu jednak na innych kwestiach. Dostrzegamy bowiem, że w formacji religijnej młodzieży i młodych dorosłych wiele działań jest czasem „postawionych na głowie”. Formacji tej powinna towarzyszyć formacja czysto ludzka, co niestety nie zawsze się dzieje w szkole, parafii, w ruchach i organizacjach religijnych. Wspólnoty kościelne często zapewniają swoim członkom wysokiej próby formację religijną, ale prześlizgują się nad potężnymi, wyniesionymi często z domu deficytami osobowości, charakteru, duszy i ciała. Te słabości formacji ludzkiej sprawiają, że nawet osoba głęboko uduchowiona może po prostu źle sobie radzić w życiu – ze sobą samym i z innymi. By tego uniknąć, należy wyposażyć młodego człowieka w podstawowe umiejętności zarządzania sobą i „wyrównywania” swoich słabych stron samodzielnie.
Wśród wielu opisów postaci Jana Pawła II – prawdziwego religijnego lidera – powtarza się często wątek podkreślający jego wybitne zdolności aktorskie czy też performatywne: zdolność gry ciałem, używania języka ciała, tworzenia unikalnej atmosfery za pomocą gestów, uśmiechów, czasem nawet bardzo drobnych. Za tym wszystkim kryła się – osiągnięta przez lata ćwiczeń, cierpień i trudu – wysoka świadomość własnego ciała i pokora wobec niego. Owa pokora wobec ciała zaznaczała się zwłaszcza w ostatnich jego latach na tej ziemi, pełnych cierpień fizycznych i dolegliwości, które bardzo mężnie znosił na oczach całego świata.
Tymczasem w programach (nie tak znowu licznych) szkoleń dla liderów chrześcijańskich w Polsce nacisk kładziony jest przede wszystkim na wymiary intelektualne i duchowe, zaś świadomość ciała i jego roli spychana jest na dalszy plan. A przecież droga rozwoju duszy mogłaby wiele przejąć od współczesnego treningu ciała – choćby akceptację trudu i dyscypliny w cierpliwym powtarzaniu tych samych ćwiczeń setki i tysiące razy. Przykład Jana Pawła II pokazuje dobitnie, że sprawność, integralność, świadomość ciała i jego możliwości są ważne – zarówno dla samego lidera, jak i dla tych, którzy go naśladują i podziwiają. Nie chodzi nam tutaj o samą tężyznę fizyczną; raczej o zdolność posługiwania się ciałem tak, aby mogło być narzędziem i znakiem Ducha.
Charyzma lidera często jest rezultatem wysokiej świadomości ciała – zdolności komunikowania wizji i uczuć poprzez gesty i zachowania. Istotne są swoboda ruchu, pewność ciała, panowanie nad nim, głos i ekspresja. Sprawne, wyćwiczone ciało nie przeszkadza duszy. Przeciwnie, ono staje się nawet tym bardziej przejrzyste dla energii duchowej. Dzięki zintegrowaniu ciała i duszy przekaz lidera lepiej trafia do celu i jest bardziej wiarygodny.
Nawet kiedy ciało przestaje już być młode i sprawne, integralność duszy i ciała danej osoby jest zawsze doskonale wyczuwalna dla otoczenia. Niektórzy ludzie starsi wydają się wyjątkowo żywotni i spontaniczni mimo swego wieku i chorób. Z drugiej strony, spotkać można wielu ludzi bardzo młodych, których ciała są bardzo ociężałe i bezwładne, co jest często świadectwem ich niezbyt korzystnego stanu ducha.
Wydaje się też, że młodzież jest dziś szczególnie otwarta na większą rolę ekspresji cielesnej w liturgii i modlitwie – świadczy o tym powodzenie tańców liturgicznych wśród uczestników spotkań lednickich, zainteresowanie kursami modlitwy tańcem, a także coraz większa liczba osób zainteresowanych odkrywaniem tradycji modlitwy Kościołów wschodnich (tzw. modlitwy Jezusowej), w której oddech i pozycja ciała odgrywają niezwykle ważną rolę. Niestety, młodzi ludzie nie zawsze potrafią tę potrzebę wyrazić, a duszpasterze rzadko potrafią ją dostrzec i sięgnąć do skarbca tradycji Kościoła, aby na nią odpowiedzieć.
Programy kształcenia liderów są najbardziej rozwinięte i mają najwyższy merytoryczny poziom głównie w sferze biznesu. W krajach anglosaskich – gdzie przywiązuje się dużą wagę do samoorganizacji społeczeństwa – znajdują się one na zbliżonym, wysokim poziomie także w dziedzinie polityki społecznej i zarządzania publicznego oraz organizacji pozarządowych. W Polsce kształcenie liderów społecznych jest ciągle bardzo słabo rozwinięte – zajmuje się tym wąska grupa wyspecjalizowanych organizacji, na czele ze Stowarzyszeniem „Szkoła Liderów”, powstałym z inicjatywy prof. Zbigniewa Pełczyńskiego w 1994 r. Widocznym problemem polskiego rynku kształcenia liderów jest jego segmentowość – poza unikalną ofertą „Szkoły Liderów” bardzo rzadko trafia się okazja, aby na jednym liderskim szkoleniu spotkali się ludzie biznesu, sportu, sztuki i Kościoła, działacze społeczni i artyści. A właśnie takie międzysektorowe szkolenia liderskie byłyby dla wszystkich owocne.
Wydaje nam się, że w Polsce Kościół – który wciąż cieszy się wielkim zaufaniem społecznym – mógłby w znacznie większym stopniu wykorzystywać swoje możliwości budowania przestrzeni spotkania różnych liderów. Zarówno na poziomie diecezji, jak i parafii można sobie wyobrazić organizację letnich szkół liderskich, gdzie przedstawiciele różnych dziedzin życia mogliby uczyć się jedni od drugich, jak w pokojowy sposób się spierać i konfrontować ze sobą. Tym bowiem, co najszybciej wypala i niszczy liderów (zwłaszcza w polskim kontekście), jest ich samotność, niezrozumienie, z jakim się stykają, oraz uciążliwe przeszkody biurokratyczne. Wydaje się także, że wciąż ogromnie brakuje rekolekcji dla liderów, które byłyby sposobem na nabranie nowej energii duchowej i uniknięcie groźby wypalenia.
Być może budowanie pokoju przez zaangażowanych katolików wymaga nie tyle powtarzania frazesów o pojednaniu czy definiowania, kto jest nasz, a kto nie, ile budowania konkretnej przestrzeni do nauki pięknego różnienia się. Liderzy są tymi, których się naśladuje. Jeśli oni nauczą się pięknie różnić i mimo różnic współdziałać, będzie to lekcja dla całego społeczeństwa.
W szkoleniach liderskich absolutnie bezcenne (choć ciągle zbyt małe!) jest wykorzystanie różnorodnych doświadczeń sportu i sztuki. Właśnie w tych dziedzinach można łatwo przekonać się, jak ważna jest w życiu zespołowość, „symfoniczność”, komplementarność, czyli dopełnianie się różnic i wzajemne poleganie na sobie (wie to każdy, kto gra w orkiestrze lub współtworzy drużynę sportową).
Jednym z największych wyzwań współczesności jest wielość bodźców, podniet, możliwości i wynikające stąd problemy emocjonalne oraz notoryczny paraliż decyzyjny młodych ludzi. Współczesny młody człowiek – nie tylko jako konsument w sklepie, jako głosujący obywatel, jako pracownik, ale także i w życiu prywatnym, decydując o swoim powołaniu, o swoich relacjach – ma wielki kłopot z podejmowaniem zobowiązań i trzymaniem się ich. Młodzi ludzie nie potrafią określić, do jakiej „większej całości” chcą przynależeć – stąd ich podatność na fałszywych liderów i guru, którzy łatwo zdejmują z nich ciężar odpowiedzialności, ale też prowadzą ku mało wartościowym, a czasem destrukcyjnym celom.
Kluczem do odróżnienia lidera fałszywego od prawdziwego jest sprawdzenie, czego uczy młodego człowieka. Czy potrafi nauczyć, że ważne jest nie tylko skoncentrowanie się na jednym wybranym celu i na własnej grupie, lecz także szersza perspektywa, w której widzi się również dobro innych grup, innych ludzi, innych narodowości, przyszłych pokoleń...
Dobrą odtrutką na fałszywych liderów i guru, często uzależniających od siebie swoich naśladowców, jest uczestnictwo – od najmłodszych lat – w różnorodnych grupach i zespołach, chociażby sportowych. Dzięki temu młody człowiek buduje wiele relacji, czasem przyjaźni na całe życie; uczy się opierania wpływowi innych ludzi; poznaje ludzką różnorodność i nabiera zdrowego dystansu do siebie samego. Przekonuje się także, że jakkolwiek drużyna jest ważniejsza niż „ja”, to jeszcze ważniejszy od mojej drużyny jest powszechny duch sportowy, czyli fair play – pewne obiektywne zasady niezależne od własnej przynależności. Ktoś, kto trenuje systematycznie, uczy się brania odpowiedzialności za słabszych, zależności od innych i polegania na innych, zaufania i wzajemności.
Dodatkowo pewne dyscypliny sportu i sztuki, ale także nauka trudnego języka (np. greki czy łaciny) lub filozofii uczą młodego człowieka większej koncentracji i umiejętności pozbywania się rozproszeń. Jeśli akrobata wykonuje jakąś trudną figurę, to nie może patrzeć, kto wchodzi na salę, kto stoi za oknem i jakie trampki nosi trener. Koncentruje się na zmiennych istotnych tylko dla danej ewolucji – zachowaniu partnerów, ruchach wymagających skorygowania itd. To wszystko dzieje się bardzo szybko, właściwie automatycznie, ale zostało wcześniej wypracowane przez długotrwały trening.
Sport pozwala też poznać smak zwycięstwa. Uczy, że musi ono dużo kosztować. Tym samym jest zaprzeczeniem coraz popularniejszych dzisiaj tendencji, aby wychowywać dzieci w sposób „przyjemnościowy”, uwzględniający zachcianki i kaprysy. Dzieci przeskakują z zajęć na zajęcia, bo im się wszystko szybko nudzi. Wycofują się, gdy mija ekscytacja, a pojawia się trud. Trwa to tak długo, aż natrafią na kogoś – lidera w osobie trenera, rodzica czy nauczyciela – kto im wytłumaczy, że to właśnie wysiłek jest drogą do największych skarbów. Połączenie ze sobą sportu i filozofii to nie przesada. Musimy wymagać od młodych ludzi bardzo dużo! Im bardziej ich szanujemy, tym więcej musimy od nich wymagać.
Tylko że trud samej młodzieży wcale nie wystarczy, tym bardziej że pełna opresji i przemocy szkoła publiczna często niszczy to, co oni sami zbudują w swoim wnętrzu. Wysiłek młodzieży musi być stymulowany, dobrze zorganizowany, przeplatany zabawą i odpoczynkiem. Dlatego tak bardzo potrzebna jest współpraca rodziców, trenerów, księży, zakonnic, nauczycieli. Jak mówi stare afrykańskie przysłowie – potrzeba całej wioski, aby wychować dziecko. Zaś aby wychować młodego lidera, potrzeba bardzo szczególnej mobilizacji całej wioski.
Podsumowując, trzeba podkreślić, że liderzy są nam coraz bardziej niezbędni – i w społeczeństwie, i w Kościele – bo ktoś musi mieć odwagę zakwestionować rutynę, tworzyć długofalowe wizje, ryzykować utratę stanowiska i ostracyzm społeczny, być odpornym na konformizm i pociągać za sobą coraz bardziej zindywidualizowanych dziś ludzi.
Nie da się jednak zostać liderem zaledwie po jednym kursie (nawet jeśli jest on tak wspaniały, jak międzynarodowa szkoła letnia organizowana przez Instytut Tertio Millennio przy współpracy polskich dominikanów) czy po przeczytaniu wielu książek z dziedziny leadership. Stawanie się liderem – nawet jeśli opieramy się na wrodzonym talencie i charyzmie – to ciężka, mozolna robota, praca nad sobą młodego człowieka, która, zwłaszcza na pierwszym, rozstrzygającym etapie, wymaga szczególnej troski wychowawców i rodziców.
Przyszłość formacji i edukacji liderskiej w Polsce powinna, w naszym przekonaniu, stać się jednym z priorytetów duszpasterstwa dzieci, młodzieży i duszpasterstwa „młodych dorosłych” tuż po studiach w Polsce. Okres między ukończeniem studiów a podjęciem pracy i życia rodzinnego bardzo się wydłużył. Obecnie takie decyzje podejmują ludzie dopiero około 30. roku życia. Tymczasem systematyczne duszpasterstwo „młodych dorosłych” – osób, które są w fazie podejmowania decyzji życiowych o pracy, rodzinie, małżeństwie – praktycznie w Polsce nie istnieje. Poza powielanymi w internecie rekolekcjami głoszonymi przez kilku księży (np. ks. Piotra Pawlukiewicza) czy ofertą rekolekcyjną ze strony dominikanów, salwatorianów czy jezuitów nie ma dla nich propozycji na szerszą skalę. Brakuje zwłaszcza refleksji nad tym, co wydaje się „młodym dorosłym” najtrudniejsze: jak połączyć swoją szczerą wiarę, modlitwę, zaangażowanie religijne z codziennym życiem, pełnym trudnych wyzwań i dylematów, na które Kościół nie daje prostych odpowiedzi.
Kształcenie tych właśnie ludzi na przyszłych liderów i menedżerów kościelnych przedsięwzięć powinno być przedmiotem długofalowej strategii choćby kościelnych organizacji pozarządowych – muszą sobie one wychowywać następców i spadkobierców. Niestety, wiele tych organizacji, np. charytatywnych, cierpi z powodu nadmiernego sklerykalizowania – świeckim wciąż zbyt rzadko powierza się kierowanie i przewodzenie w Kościele.
Wreszcie, powinniśmy wszyscy w większym stopniu niż dotąd czerpać z wielkiej skarbnicy Kościoła, studiując wytrwale – podobnie, jak czynią to studenci biznesowych studiów MBA – case studies reform prowadzonych w ciężkich czasach przez wielkich liderów Kościoła, czyli święte kobiety i świętych mężczyzn, którzy skutecznie zmieniali jego oblicze. Uczmy się, w jaki sposób św. Benedyktowi z Nursji, św. Katarzynie ze Sieny, św. Teresie z Avila, św. Ignacemu Loyoli, bł. Janowi XXIII, słudze Bożemu Janowi Pawłowi II udawało się podjąć zdrową, pełną miłości krytykę pewnych zjawisk w Kościele, by je skutecznie przemieniać. Oni potrafili sprawnie komunikować się z otoczeniem, ze swoimi przeciwnikami, których potrafili w końcu pociągnąć za sobą. Działali w trudnych czasach i bardzo ciężkich warunkach, z wielką odwagą i śmiałością wizji. A na uwadze mieli nie siebie samych, własną pozycję i powodzenie, lecz losy Kościoła i przyszłych pokoleń.
Maria Rogaczewska – ur. 1978. Socjolożka, trenerka organizacji pozarządowych, asystentka w Instytucie Socjologii UW, członkini zarządu Stowarzyszenia Kobiet „Amicta Sole”, członkini Zespołu Laboratorium WIĘZI, współtwórczyni Projektu Społecznego 2012. Mieszka w Warszawie.
Grzegorz Roś – ur. 1979. Fizjoterapeuta (absolwent AWF we Wrocławiu), akrobata sportowy, medalista mistrzostw Europy i świata. Obecnie pracuje jako artysta w przedstawieniu „Le Ręve” w Las Vegas. Uczy także dzieci akrobatyki i pracuje jako rehabilitant. Mieszka na stałe w USA.
opr. aś/aś