Czy Syn Boży mógł się urodzić z grzesznej matki? Być może teologicznie dałoby się tu uzasadnić, jednak Bóg wybiera rozwiązania nie "możliwe", ale "najlepsze"!
Zdaje się, że trudności wielu w uznaniu niepokalanego poczęcia wynikają z nieprzemyślanego przekonania, że nie potrzeba było bezgrzesznej istoty, aby mogła ona zostać Matką Boga. Skoro Jezus przyszedł właśnie do grzeszników — powie ten i ów — i nie tylko że nie brzydził się nimi, ale jeszcze lubił z nimi jadać, pijać i rozmawiać przy stoliku (por. Mk 2,16 i par.), tak że epitetowali Go nawet żarłokiem i pijakiem (Mt 11,19 i par.), dlaczego nie mógłby narodzić się z naznaczonej grzechem pierworodnym niewiasty? Otóż zauważmy na początku — dobry punkt wyjścia nie jest zły, nawet jeśli brzmi banalnie — że nie był żarłokiem i pijakiem, mimo że takie krążyły plotki, nieprzemyślane, jak to zawsze bywa w przypadku powtarzanych pokątnie pogłosek.
I już mniej żartem, i nie mniej serio: jest jednak różnica między rozmową z kimś a narodzeniem się z kogoś; między przebywaniem z kimś przy stole, a przebywaniem pod czyjąś opieką, między wychowywaniem innych a dawaniem się wychowywać Rodzicielce, między dawaniem duchowego pokarmu a przyjmowaniem go od Matki. Właśnie, Maryja nie jest rzeczą, którą można się było posłużyć przez jakiś czas, drobnych trzydzieści lat, a potem odsunąć jak stolik po obiedzie, by udać się w publiczną działalność dziesięć razy krótszą. Rozmowy z Nią, które musiał odbywać Jezus jako dziecko i młody chłopak, nie przypominały stolikowych późniejszych rozmów z celnikami i grzesznikami, jeśli miał On się rozwinąć jako Osoba w pełni ukształtowana i jak Matka pełny łaski i wolny od grzechu.
Jeśli dobry punkt wyjścia doprowadził nas do niebanalnych wniosków, dalej może już być tylko mniej nieprzemyślanie, co znaczy, że bardziej trudno. Dojść bowiem musimy — cofając się historycznie wstecz, do momentu poczęcia Jezusa — do tajemnicy wcielenia. Przy czym jeśli tajemnicą można nazwać każde poczęcie, tym bardziej warto byłoby stąpać ostrożnie po tym Bosko-ludzkim misterium. Trzeba zauważyć, że poczęcie dziecka nie polega jedynie na przekazaniu mu ciała czy nawet psychiki, ale w pewnym sensie jest zrodzeniem osoby, która choć różna od rodzica, jednak coś istotnego z niego bierze; na tyle istotnego, że z innych rodziców nie mogło by się urodzić to samo dziecko. W tych przebłyskach tajemnicy, z jaką mamy do czynienia w przypadku każdego poczęcia, łatwiej ujrzeć tajemnicę nad tajemnicami, wydarzenie arcywyjątkowe we wszechhistorii.
Czy mógł się urodzić Święty z nieświętej niewiasty? Innymi słowy, czy można począć Boga nie będąc świętym i pełnym łaski? Bo oczekiwanie jest maksymalistyczne: nie ma to być jakiś poroniony grzechem płód, ale Bóg w ciele. Jak jednak począć Boga, jak się to „robi”? Wiemy jedynie, jak się to nie dokonuje. Na pewno nie chodziło o to, że Bóg podrzucił Jej kukułcze DNA i to wszystko, co nie mieści się w genetycznym dziedzictwie, poczęcie w jakiś misteryjny, ale realny sposób musiało się jakoś wydarzyć, gdy wyraziła Ona przez wiarę w Słowo Boże swoje fiat, i przede wszystkim z Niej, z Jej istoty musiał być wzięty materiał (jaki tam materiał, cóż za okropne słowo rodzące epitet: „Maryja dawczyni materiału osobowego”) na Boga w ciele. Jest więc jakiś paralelizm pomiędzy wielkością wezwania i odpowiedzi, jakaś wyjątkowa współpraca między Bogiem a człowiekiem całkiem otwartym na Boga.
Poniekąd można powiedzieć, że jeśli On jest Bogiem, to ona Jego odbiciem, czy też — nie bójmy się ekstatycznych słów, skoro i przy ludzkim poczęciu niektórzy wznoszą ekstatycznie i mniej artykułowane dźwięki — Bogiem na miarę człowieka, Bogiem w człowieku, Bogiem w Nią wcielonym (szukamy słów, nie boimy się pobłądzić). Nie dziwi więc, że Ojcowie Kościoła podkreślali podobieństwo pomiędzy zrodzeniem w wieczności z Ojca a narodzeniem w czasie z Maryi; Jak Ojciec Święty, tak i Matka, bo też Syn jest jeden, cały Święty, w jednej przecież osobie, choć w obu naturach niepokalanych grzechem: ludzkiej i Boskiej.
Wydarzenia bez precedensu nie powtórzymy na pewno, ale możemy próbować zrodzić Boga w inny sposób — w duszach innych osób. Czy bez osobistego uświęcenia jest możliwe zrodzić kogoś w Chrystusie (czyli zrodzić Chrystusa w człowieku)? Myślę, że każdy, kto próbował ewangelizować, przyzna, że nie jest to możliwe. A Jej udało się nie tylko urodzić Chrystusa, ale i wychować na świętego. Trudno pojąć głębię związku Ona-On, ale całkiem łatwo zauważyć wyjątkowość wzajemnego wpływu, który następował w Ich życiu. W każdym razie jeśli z Niej miał się narodzić Bóg na sposób ciała, to i Ona musiała być niejako boginią na sposób ciała. Jeśli kogoś razi taka ortodoksyjna herezja, niech weźmie przynajmniej tyle: musiała być doskonale zjednoczona z Bogiem, żeby zrodzić Boga. A więc musiała być święta, czyli od strony pozytywnej pełna łaski, a od negatywnej — uwolniona od grzechu.
Czy jednak w takim razie nie mógł Bóg sam siebie zachować od grzechu, a Maryi pozostawić grzeszną? Samo pytanie zawiera już sprzeczność, a nawet dwie, w sobie: Zbawiciel nie może siebie samego zbawić (zresztą, nikt nie może samego siebie zbawić), to pierwsza sprzeczność. A druga sprzeczność? Cóż to byłby za Zbawiciel, który sam potrzebowałby Zbawiciela! Bóg z samej swojej istoty nie może potrzebować zbawienia. Świętego Syna Bożego zrodził odwiecznie Ojciec, i teraz ten Syn ma się stać człowiekiem — nie może tu (na ziemi, w historii) być grzeszny, a tam (w niebie, poza czasem) nie! Jeśli „pacjent” jest jednocześnie święty i grzeszny, wtedy możliwe są tylko dwa rozwiązania: albo mamy do czynienia z wyjątkowo ciężkim przypadkiem schizofrenii, albo z nie mniej trudnym przypadkiem dialektyki pomysłu „świętego grzesznika” Marcina Lutra (formuła: „simul iustus et peccator”).
Ale przecież Chrystus, jak powszechnie wiadomo — Państwo wybaczą ten antyekumeniczny żart — jest katolikiem, a nie protestantem. Na podobieństwo swoich braci katolików, do których zaliczają się wszyscy zdrowo myślący osobnicy oraz każdy zdrowo chory grzesznik. Z kolei jeśli Święty, który stał się ciałem, nie ma być oskarżony o protestantyzm czy schizofrenię, musiał narodzić się ze świętej. Tajemnica wcielenia tego wymaga, choć jak przystało na tajemnicę — nie oczekuje pełnego jej zrozumienia.
Tekst ukazał się w „Rycerzu Niepokalanej” (2013) nr 12
Publikacja w serwisie Opoki za zgodą Autora
opr. mg/mg