Rozmowa z bp-em Ignacym Jeżem, jednym z księży uwięzionych podczas okupacji w obozie koncentracyjnym w Dachau
Dlaczego uwięzieni w Dachau duchowni oddali się pod opiekę właśnie św. Józefowi i jak do tego doszło?
Według dawnego kalendarza liturgicznego obchodzono święto Opieki św. Józefa nad Kościołem. Wielkanoc 1945 roku przypadła na 1 kwietnia. Wszystkie znaki na niebie i na ziemi wskazywały na to, że druga wojna światowa się kończy. Ostatnie jednak chwile zranionego zwierzęcia bywają bardzo niebezpieczne, chociażby ze względu na podejmowane różnego rodzaju desperackie akty. W tym też czasie wśród więźniów obozu koncentracyjnego w Dachau zaczęły krążyć groźne plotki, których nie można było w żaden sposób sprawdzić. Między księżmi, a było ich wówczas w Dachau około 800 (drugie tyle zginęło), pojawiły się obawy o to, co się z nimi może stać w tych ostatnich dniach wojny, ponieważ hitlerowcy nie będą na pewno zainteresowani pozostawianiem przy życiu świadków swoich zbrodni. Wówczas grupa księży z Włocławka postanowiła oddać się pod opiekę św. Józefa, którego święto w tych dniach obchodzono. Propozycja została zaakceptowana przez pozostałych kapłanów, a włocławscy duchowni ułożyli tekst ślubowania, złożonego w niedzielę 29 kwietnia.
Czego dotyczyło złożone ślubowanie?
Duchowni i grupa świeckich, którzy się do nich przyłączyli, ślubowali św. Józefowi, że jeżeli wyjdą z obozu żywi, to w dzień wyzwolenia, każdego roku, będą pielgrzymowali do Kalisza, aby podziękować przed wizerunkiem Świętego za swoje ocalenie. Poza tym obiecali św. Józefowi, że na wszystkie możliwe sposoby będą szerzyli kult Opiekuna Świętej Rodziny i Kościoła. I wreszcie, że po powrocie do kraju przyczynią się do powstania jakiegoś dzieła miłosierdzia.
Czy sposób ocalenia — postrzegany z perspektywy wiary — pozwalał na doszukiwanie się w nim elementów cudu?
Zaraz po złożeniu przez nas tego ślubowania, zauważyliśmy, że coś zaczyna się w obozie dziać, choć skrzętnie to ukrywano. Z obozu przestały wychodzić komanda pracy. Poza tym w nieznanym kierunku wysyłano transporty, ale tylko obywateli niemieckich, co w kontekście wspomnianych wyżej rozchodzących się złych wieści napawało niepokojem. Więźniowie myśleli bowiem, że władze chcą w ten sposób oszczędzić Niemców, a innych wymordować. W ostatnim dniu na głównym budynku zauważyliśmy białą chorągiew, co wskazywało na to, że obóz nie będzie broniony. Zaraz też rozległ się nakaz: „Wszyscy do baraków”, tak jak to zwykle bywało przy nalotach. Natomiast około godziny 17.00 ktoś krzyknął: „W obozie są Amerykanie”. Wówczas wszyscy wybiegli w kierunku głównego budynku, który stał przy placu apelowym, gdzie rzeczywiście była grupa amerykańskich żołnierzy.
Okazało się, że jest to mały oddział, odłączony od głównych, idących na Monachium sił. Amerykanie wezwali wszystkich do modlitwy, po czym każdy odmówił modlitwę „Ojcze nasz” w swoim własnym języku. Zarząd obozu, w którym więźniowie ze względu na groźbę epidemii tyfusu pozostali jeszcze trzy tygodnie, oddano w ręce samorządu międzynarodowego. Czas ten pozwolił między innymi na przeszukanie kancelarii obozowej, gdzie znajdowały się akta obozowe. Wśród nich — jak powiedziano uwięzionym księżom — był plan zniszczenia obozu. Dokładnie w niedzielę 29 kwietnia o godzinie dziewiątej wieczorem miał w obozie wybuchnąć pożar, który z kolei miał być znakiem dla stacjonującej niedaleko Monachium dywizji SS „Wiking”. Planowano, że zaalarmowani esesmani wjadą do obozu czołgami i zrównają go z ziemią wraz z więźniami. Ja osobiście tego dokumentu nie widziałem. Taka jednak wiadomość rozeszła się po obozie, a obecni w nim kapłani natychmiast związali ją ze swoim, złożonym św. Józefowi, ślubem i uznali za kolejny cud jego opieki nad Kościołem.
Jak wyglądało spełnianie tego ślubu przez Ocaleńców z Dachau, zwłaszcza że po wojnie w kraju rządzili przecież komuniści?
Po trzech tygodniach z obozu wyszło 800 ocalałych kapłanów. Polaków przeniesiono do koszar wojskowych koło Monachium, gdzie mieli czekać na zorganizowanie transportów do kraju, co trwało bardzo długo. Po powrocie do Polski, każdego roku 29 kwietnia ocaleni z Dachau księża pielgrzymowali do Kalisza, do św. Józefa, aby dziękować mu za swoje ocalenie.
Jak się okazało, w czasach komunistycznych rządów w Polsce najtrudniej było zrealizować trzeci ślub, dotyczący powstania dzieła miłosierdzia, które św. Józefowi obiecali Ocaleńcy. Wówczas ocalały z Dachau, mimo przeprowadzanych na nim eksperymentów medycznych, arcybiskup Majdański, zaproponował, aby tym dziełem był Instytut nad Rodziną w Łomiankach koło Warszawy, co wszyscy uznali za dobre rozwiązanie i popierali w swoich środowiskach.
Wielu ocalałych kapłanów pozostało poza granicami kraju, niektórzy zaś wyszli z obozu schorowani, co w miarę upływu lat jeszcze się pogłębiało. W związku z tym ustalono, że mimo odbywających się w Kaliszu każdego roku zjazdów, uroczysta pielgrzymka dla wszystkich ocalonych będzie się odbywała raz na pięć lat. Poinformowano o tym prymasa Stefana Wyszyńskiego, który na te zjazdy zawsze bardzo chętnie przyjeżdżał i zachęcał do tego innych biskupów. Zwłaszcza w trudnych dla Kościoła czasach, w kraju pod rządami komunistów, kaliskie zjazdy Ocaleńców z Dachau wraz z Prymasem Polski stanowiły wyjątkową manifestację religijną. Liczba ocalałych z Dachau kapłanów, wśród których jest kilku biskupów, w ostatnich latach gwałtownie się zmniejszyła. W Polsce jest ich obecnie niespełna pięćdziesięciu.
Dziękuję za rozmowę.
Ksiądz biskup senior Ignacy Jeż, były więzień obozu koncentracyjnego w Dachau, pierwszy ordynariusz diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej
Rozmawiał
ks. Edward Sienkiewicz
opr. mg/mg