Ks. Jana Macha (1914-1942) to śląski męczennik z czasu II wojny światowej - warto przypomnieć tę niezwykłą postać: aktywny, pełny życia, organizator działalności społecznej - a jednocześnie stale gotowy na śmierć
Justyna Kapłańska: Ksiądz Jan Macha — Ślązak, kapłan, męczennik okresu drugiej wojny światowej. Jak to się stało, że właśnie Ksiądz został postulatorem jego procesu beatyfikacyjnego?
Ks. dr Damian Bednarski: Pewnie za sprawą księdza Jana Machy, to on sobie wybrał postulatora — to może żartem. Ale, poważniej mówiąc, ksiądz arcybiskup, Wiktor Skworc, szukał osoby, która z jednej strony ma znajomość historii, z drugiej byłaby w stanie zająć się właśnie procesem beatyfikacyjnym, który nie jest, jak się okazuje, sprawą prostą i trzeba w różnych kierunkach pójść, i wiele wysiłku włożyć, żeby zebrać materiały i świadków. I jako, że ja byłem pod ręką, mieszkałem w Katowicach, byłem wówczas duszpasterzem akademickim, od kilku lat jestem pracownikiem Zakładu Teologii Patrystycznej i Historii Kościoła Wydziału Teologicznego, los padł na mnie (śmiech). Ksiądz Arcybiskup zaufał mi, zaproponował bycie postulatorem i stało się — już prawie dwa lata. Dodam, że poczytuję to sobie za wielki zaszczyt i łaskę.
Czy wcześniej słyszał Ksiądz o księdzu Masze?
Tak, jako kleryk, student teologii słyszałem o nim na zajęciach z historii Kościoła. Zresztą sam się mocno interesowałem okresem II Wojny Światowej i prześladowaniami duchowieństwa, więc postać ta była mi znana. Powiem więcej, interesowałem się nim, bo to był jedyny ksiądz diecezji katowickiej zamordowany nie w obozie koncentracyjnym — jak wielu — ale właśnie w więzieniu, tu niedaleko w Katowicach i to jako młody kapłan. I w wyjątkowo perfidny sposób — przez ścięcie na gilotynie. Więc to była taka wyjątkowa postać, jakoś odznaczająca się.
Wyróżniająca się — a teraz Ksiądz jako specjalista może powiedzieć: jaką osobowością był ksiądz Macha? Jakie cechy go charakteryzowały?
Zacznę od ukazania jego cech charakteru. To był człowiek na pewno radosny, pełen życia, zaangażowany. Wiemy z opisów, przekazów i świadectw jego bliskich i przyjaciół, że interesował się bardzo mocno sportem i dobrze tańczył, i grał na skrzypcach, na gitarze — jak to widać na zdjęciach. Był towarzyski, zaangażowany w życie różnych kółek, dobrze sobie radził w szkole — interesował się i literaturą, i historią, a przy tym był człowiekiem niezwykle wrażliwym na drugiego, chcącym pomagać, stojącym przy biednych. Potem, jako student pomagał kolegom swoim z uboższych rodzin w Bratniaku (organizacja wspierająca uboższych studentów) — tak więc osobowość bardzo bogata. Na pewno nie był jakimś milczkiem i kimś siedzącym z tyłu, ale człowiekiem przedsiębiorczym.
Aktywistą.
Poniekąd tak. Już jako młody chłopak brał czynny udział w stowarzyszeniu młodzieży katolickiej w rodzinnej parafii, prowadząc pogadanki, wykłady, to samo potem w seminarium.
A czy na tę jego postawę mogła mieć wpływ rodzina czy bardziej było to od niego, jako swego rodzaju łaska?
Ja myślę, że wszystko po trochu, bo i rodzina bardzo religijna, bardzo zaangażowana, i otwarta na innych, i pokazująca, jakimi wartościami się kierować w życiu. Ale też i parafia, i duszpasterze, z którymi się stykał, i katecheta. To w pewnym sensie ewenement, że jego katechetą w gimnazjum przez 8 lat był ten sam kapłan — obecnie katecheci zmieniają się znacznie częściej. 8 lat uczył go w Gimnazjum im. Odrowążów w Królewskiej Hucie ks. Aleksy Siara. Poza tym wpływ na niego miało seminarium...
...ale nie dostał się tam od razu. Mimo że chciał.
Faktem jest, że bezpośrednio po maturze nie został wpisany na listę studentów teologii. Powodem była duża liczba kandydatów — a on późno się zgłosił. Oczywiście on nie stracił tego roku, bo to nie było w jego stylu. Dobrze wykorzystał ten rok. Poszedł na studia na Wydziale Prawa i Administracji na Uniwersytecie Jagiellońskim (to świadczy o tym, że nie problemy z nauką stanęły na jego drodze do kapłaństwa). Chodzi tylko o ten brak miejsc, bo to był akurat taki boom powołani owy w latach 30., w katowickim seminarium, które wówczas mieściło się w Krakowie. A ilość miejsca była ograniczona — 120-140 miejsc.
Teraz przydałby się taki boom.
No przydałby się. I daj Panie Boże zostanie wyproszony przez sługę Bożego! Ja myślę, że ks. Macha, jako taki młody kapłan zamordowany, wyprosi nam jakąś łaskę większej liczby kapłanów, ale też świętych kapłanów i kleryków, na wzór ks. Machy wyróżniających się zaangażowaniem.
I tak — ksiądz Macha dostaje się do seminarium. Jest dosyć znany, doceniany w tym seminarium, odznacza się w szczególny sposób. W 1939 roku mają miejsce jego święcenia kapłańskie, co jest sporym wydarzeniem dla parafii. Jednak już w trakcie prymicji podobno przewidział, że nie umrze zwyczajną śmiercią.
Tak, i jest to relacja nie tylko jego siostry, Róży, która później spisała swoje wspomnienia z tego dnia. Także inni zaświadczają, że tuż przed wyruszeniem procesji do kościoła, by odprawić mszę świętą prymicyjną miała miejsce niesamowita scena — ksiądz Jan nagle zadumał się, trochę zasmucił i mówi do kolegów, dwóch księży, co posłyszała jego siostra: »Dziś jest dla mnie taki dzień, że trzeba o wszystkim pomyśleć. Myślę o śmierci. Wiecie, co Wam powiem, że ja naturalną śmiercią nie umrę«. »Co Ty mówisz?«. »Tak, zobaczycie, ani od kuli, ani od powieszenia, zobaczycie«. Tak jakby przewidział. I po tych słowach wyruszono do kościoła. Według relacji niektórych uczestników prymicji, w czasie mszy świętej, wokół szyi księdza Jana, w czasie okadzenia ołtarza, pojawił się taki jakby szal biały otaczający jego szyję. Był on biały, czy czerwony, co miałoby też — tak interpretowano — sugerować śmierć przez ścięcie. Czy było to tylko złudzenie, czy coś więcej? Bezdyskusyjnym faktem było samo to wydarzenie, że przewidział, że nie umrze w sposób naturalny, ale że czeka go jakaś śmierć męczeńska.
Zanim ta zapowiedź się spełniła, jeszcze przez krótki czas był kapłanem parafialnym.
Tak, przez dwa lata był wikarym.
Czym charakteryzowała się ta praca, na czym się skupiał i co też w konsekwencji doprowadziło do śmierci?
Święcenia przyjął tuż przez wybuchem II Wojny Światowej, bo 25 czerwca 1939 roku i okres wakacyjny spędził na zastępstwach, zwłaszcza w swojej parafii rodzinnej w Chorzowie Starym, a od początku września został skierowany do parafii św. Józefa w Rudzie Śląskiej, gdzie pracował u boku zacnego księdza Jana Skrzypczyka. I w sposób szczególny angażował się w duszpasterstwo młodzieży. Młodzież od początku wojny nie działała już w ruchach, stowarzyszeniach katolickich, bo to było zakazane przez Niemców, ale w sposób naturalny gromadzili się przy swoim duszpasterzu. Wśród tych młodych byli też harcerze. I ksiądz Jan zaangażował ich w pomoc charytatywną rodzinom, które tego najbardziej potrzebowały, zwłaszcza rodziny powstańców śląskich, pozamykanych w więzieniach, obozach. Ale to nie jedyny rys jego pracy duszpasterskiej, bo przede wszystkim był tym, który przygotowywał do sakramentów świętych i pełnił zwyczajną posługę kapłańską. Mamy zdjęcia z okresu okupacji, gdy przygotowywał dzieci do pierwszej komunii św. Był mocno zaangażowany jako kaznodzieja — stąd zachowało się do dzisiaj prawie 60 kazań, które wygłosił w czasie okupacji. I to nie były kazania jednostronicowe, ale takie można powiedzieć mini-konferencje, trwające pewnie pół godziny czy nawet czterdzieści pięć minut solidnie przygotowane homilie. Był podobno dobrym kaznodzieją. No i to wszystko, co wiąże się z życiem parafialnym — wszelka posługa. Tym bardziej, że wikarzy musieli od pewnego momentu zastępować także nieobecnego w parafii proboszcza, który musiał się przed Niemcami ukrywać.
Czym najbardziej podpadł Niemcom?
Mój wniosek po analizie różnych dokumentów i po relacjach świadków jest taki, że najbardziej tym się naraził, iż miał wrodzoną charyzmę gromadzenia wokół siebie innych, zwłaszcza młodych. To nie mogło się podobać Niemcom, którzy bali się wszelkich grup, które mogły okazać się w jakiś sposób przeciwne ideologii nazistowskiej i ruchom niemieckim. Na pewno nie podpadł za jakąś działalność wywrotową, polityczną — nie, daleki był od tego — ale właśnie zaangażowaniem w pomoc charytatywną, a przy okazji gromadzeniem wokół siebie tych młodych, których liczby szły potem w dziesiątki i setki. Wiemy, że obszar pomocowy organizacji, którą stworzył sięgał daleko poza Rudę Śląską. To na pewno nie podobało się Niemcom, dlatego też w akcie oskarżenia pojawiły się słowa o zdradzie stanu, tzn. działanie na niekorzyść państwa niemieckiego. I to była podstawa. Oczywiście Niemcy od samego początku okupacji też przeszkadzali duchownym katolickim w jakiejkolwiek działalności, ponieważ uważano Kościół katolicki i księży za tych, których działalność jest niewskazana i nie służy propagandzie nazistowskiej. Stąd też między innymi na stworzonej przed wojną liście proskrypcyjnej pojawiło się kilka nazwisk duchownych, których trzeba było w pierwszym momencie wykończyć.
No i ostatecznie ksiądz Macha trafia do więzienia, mimo prób uwolnienia zostaje skazany na śmierć. Jak wyglądały te ostatnie chwile jego życia?
Po dwóch latach działalności, na początku września 1941 roku, ksiądz Jan został aresztowany przez katowickie gestapo. Najpierw siedział w tymczasowym więzieniu-obozie w Mysłowicach, potem w areszcie mysłowickim i wreszcie trafił do więzienia w Katowicach przy ulicy Mikołowskiej. Po 17 lipca 1942 roku, kiedy to odbył się proces i usłyszał wyrok śmierci, znalazł się na oddziale przeznaczonym dla skazanych na najwyższy wymiar kary. Był to oddział B1 w tymże więzieniu. Dotychczasowa zwyczajowa praktyka pruska była taka, że wyrok śmierci był wykonywany w ciągu kilku tygodniu po jego wydaniu, a gdy to nie następowało, to po 99 dniach zamieniano karę śmierci na inną — najczęściej długoletnie więzienie. Ksiądz Jan Macha siedział w więzieniu w Katowicach 138 dni czekając od momentu, gdy usłyszał: jesteś skazany na śmierć, do wykonania wyroku. Na pewno był to czas dramatyczny, zwłaszcza, gdy minął setny dzień i mógł spodziewać się, że mu zostanie zamieniona ta kara. Tym bardziej, że czyniono starania o uwolnienie: i rodzina — mama dotarła aż do Berlina, i sprawujący funkcję biskupa w diecezji wikariusz generalny Franz Woźnica (ksiądz o nastawieniu proniemieckim) też czynił starania, by go uwolnić. I nie wskórał nic. I następuje 138. dzień od wydania wyroku śmierci. Jest 2 grudnia 1942 roku, areszt w Katowicach i nadchodzi wiadomość, że tej nocy kolejna grupa skazańców zostanie zgilotynowana. Wśród nich jest ksiądz Jan Macha. Więźniowie mieli szansę na przygotowanie się na śmierć, spotkanie z kapelanem, wyspowiadanie się, napisanie ostatniego listu do rodziny, (list zachował się do dzisiaj), ostatni posiłek, i, kto potrzebował — ostatni papieros. Wreszcie przebrano ich w papierowe koszule, by zaoszczędzić ubrań, tych lichych drelichów więziennych. I ostatnia droga do pomieszczenia, gdzie stała gilotyna — to już działo się w okolicach północy z 2 na 3 grudnia 1942 roku. Tutaj odbywało się ostatnie spotkanie z prokuratorem, odczytanie jeszcze raz wyroku śmierci i uruchamiano narzędzie zbrodni. Ostrze gilotyny przerywało ziemskie życie skazańca. W akcie zgonu, w Urzędzie Stanu Cywilnego zapisano przy nazwisku Jan Macha godzinę 0:15. Ciała zgilotynowanych nad ranem wywieziono w stronę Auschwitz, gdzie zostały spalone w krematorium.
I ze świadectw wiemy też, że do końca ks. Jan Macha zachowywał spokój. Do końca ufał i wierzył Bogu.
Patrząc na całość jego życia, czy może Ksiądz powiedzieć — co najbardziej Księdza fascynuje w tej postaci? Czego wzorem mógłby być?
Kilka takich spraw odkryłem patrząc i przyglądając się, i analizując jego życie, w jakiś sposób rozpoczynając swoją przyjaźń z księdzem Janem. Tak już go dziś odbieram: jako przyjaciela i duchowego towarzysza, osobę bardzo bliską duchowo. Fascynuje mnie, po pierwsze, to jego oddanie dla innych, ta miłość, przejawiająca się w konkretnych zachowaniach, w trosce o innych, myśleniu o innych. Myślę, że z tego powodu może być patronem wszystkich dzieł Caritas, dzieł charytatywnych w Kościele. To jest dla mnie taki jeden rys i tu można by go ulokować jako patrona tych wszystkich spraw, zwłaszcza teraz kiedy są tak bardzo akcentowane w Kościele — przez papieża Franciszka, że potrzebne jest to nastawienie pro existentia, dla życia. Ks. Macha był związany z tym, co dziś nazywamy opcją preferencyjną na rzecz ubogich. To jedno. Po drugie, jego postawa kapłańska, która z jednej strony jest taka naturalna, bo robi to, co kapłan powinien — modli się, odprawia msze święte pobożnie, głosi dobre kazania, i jest z młodzieżą (myślę, że w tej kwestii wyprzedzał Sobór Watykański II, od kiedy to właśnie mocno akcentuje się tę działalność, to współdziałanie z młodymi, ze świeckimi). Pewnie było więcej takich księży, on był jednym z nich. Wykorzystywał metody jak najnowsze, na przykład, dla katechezy sprowadził sobie rzutnik i pokazywał młodzieży i dzieciom na katechezie slajdy. Już trwała okupacja, gdy sprowadzał te pomoce dydaktyczne z Niemiec. Wiedział, że do młodych trzeba docierać w nowoczesny sposób. Więc on chciał wykorzystać te najnowsze metody dla katechezy. I do tego wierność kapłaństwu, bo przecież warunki obozowe i więzienne były okrutne, a on i tam starał się być gorliwym kapłanem. Prosił więc swojego przyjaciela, żeby kuria przedłużyła mu jurysdykcję, żeby mógł spowiadać tam, w tych ekstremalnych dla życia warunkach. Tam głosił Słowo Boże — mamy zanotowany fragment jego homilii na Boże Narodzenie 1941 roku, którą wygłosił dla współtowarzyszy niedoli. Dalej, z listów, które zostawił, z listów więziennych, wyłania się postać rozmodlona i o tę modlitwę prosząca, wierny kapłaństwu, wierny swojemu powołaniu, ufający Panu Bogu do końca. I w tym wszystkim może być wzorem dla innej grupy — dla księży, dla młodych księży, dla kleryków, żeby zafascynowali się jego postawą, żeby maksimum z siebie dać, i w seminarium — bo on się nie oszczędzał, bo wiedział, że to potem służy pracy duszpasterskiej, i w ogóle odczytywaniu tożsamości kapłańskiej. To są te sprawy, które mnie mocno zafascynowały. Na pewno również jego pracowitość, systematyczność, sumienność. Ta pracowitość pokazała się już przy pisaniu pracy magisterskiej, która była tak solidna, że recenzent mówił, że można by ją potraktować jako pracę doktorską.
Czyli właściwie większość z nas mogłaby się odnaleźć w takim codziennym życiu, studenci...
... teologii też!
...jako przykład. No to pozostaje nam się modlić o rychłą beatyfikację i dziękuję za rozmowę.
Dziękuję również bardzo.
Ks. dr Damian Bednarski — postulator procesu beatyfikacyjnego ks. Jana Machy, adiunkt Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Śląskiego (Zakład Teologii Patrystycznej i Historii Kościoła), wykładowca w Wyższym Seminarium Duchownym Franciszkanów w Panewnikach, konsultor Komisji ds. Dziedzictwa Kościoła Katowickiego II Synodu Archidiecezji Katowickiej, sekretarz redakcji "Śląskich Studiów Historyczno-Teologicznych", sekretarz redakcji "Źródła do dziejów Kościoła katolickiego na Górnym Śląsku", rezydent parafii św. Bartłomieja Apostoła w Bieruniu Starym.
opr. mg/mg