Pokój Tobie Polsko, Ojczyzno moja

Pielgrzymka Jana Pawła II do Polski w 1983 roku przypadła na czas szczególny i była nie mniej ważna niż ta pierwsza, z 1979 r.

Pielgrzymka Jana Pawła II do Ojczyzny z 1983 r., która przypadła na ponury czas stanu wojennego, „osuszyła łzy Polaków”. Choć władze PRL naciskały, aby w trakcie wizyty ani razu nie padło słowo „Solidarność”, papież mądrze omijał ten wymóg. I krzepił rodaków, mówiąc im o wolności i sprawiedliwości.

Czasem od słów jeszcze bardziej sugestywne bywają obrazy. Polacy 17 czerwca 1983 r. — nazajutrz po przyjeździe Ojca Świętego do kraju — zobaczyli w Warszawie wymowną scenę, która nie pozostawiała cienia wątpliwości, po której stronie jest prawda i moralna siła.

Z generałem twarzą w twarz

Tego dnia o godz. 10.00 Jan Paweł II przybył do Belwederu, gdzie miało odbyć się spotkanie z Wojciechem Jaruzelskim i innymi przedstawicielami władz PRL. Papież wręcz emanował godnością i spokojem. A generał? Ten rzekomo wszechmocny autor stanu wojennego był tak spięty i zdenerwowany, że aż dygotał. Reżimowa telewizja ściśle kontrolowała swój przekaz, ale nie udało się „wyciąć” widoku gen. Jaruzelskiego, któremu w czasie przemówienia drżały nogi, co uwypuklały kanty wojskowych spodni. Biskup senior Alojzy Orszulik, który w 1983 r. uczestniczył w organizacji papieskiej pielgrzymki, po latach w jednym z wywiadów przyznał nawet, że obawiał się, iż generał nie wytrzyma napięcia i przewróci się w trakcie wystąpienia. Ta krótka scena dała wielu Polakom poczucie triumfu, a zarazem tłumaczyła, dlaczego komuniści tak bali się wizyty Ojca Świętego w czasie stanu wojennego, że odwlekali ją przez wiele miesięcy i dążyli do ograniczenia jej programu.

Kłopoty z zaproszeniem

Druga pielgrzymka Jana Pawła II do Polski (po pierwszej, historycznej, z czerwca 1979 r., która „odnowiła oblicze tej ziemi”) miała nastąpić już w roku 1982, z okazji 600-lecia obecności Cudownego Obrazu Matki Bożej na Jasnej Górze. Konferencja Episkopatu Polski jesienią 1981 r. podjęła nawet stosowne przygotowania, ale potrzebne było formalne zaproszenie dla papieża ze strony władz PRL. Tymczasem komuniści, szykując w ścisłej tajemnicy stan wojenny przeciwko „Solidarności”, grali na zwłokę. Kwestia papieskiej pielgrzymki została poruszona 23 listopada 1981 r. w trakcie posiedzenia Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu, lecz strona rządowa nie wyszła poza ogólniki. A już trzy tygodnie później gen. Wojciech Jaruzelski ogłosił stan wojenny... Dla Polaków, którzy zostali poddani licznym ograniczeniom i represjom, smutną okolicznością było także przeświadczenie, że spodziewana wizyta Ojca Świętego nie nastąpi prędko.

Rozmowy na temat ewentualnej pielgrzymki papieskiej wznowiono po dziesięciu miesiącach obowiązywania stanu wojennego — pod koniec 1982 r. Rządzący stale przy tym podkreślali, że absolutnym warunkiem przyjęcia Jana Pawła II jest spokój społeczny w kraju. Ostatecznie dopiero po spotkaniu prymasa Józefa Glempa z Wojciechem Jaruzelskim, do którego doszło 9 marca 1983 r., strony ogłosiły „zgodną wolę” goszczenia papieża. Oficjalne zaproszenie wystosował przewodniczący Rady Państwa Henryk Jabłoński. Ustalono, że pielgrzymka odbędzie się w dniach 16—23 czerwca. Komuniści wykluczyli proponowany przez Episkopat sierpień i nie zgodzili się na pobyt papieża w Gdańsku i Szczecinie, aby nie było jakichkolwiek skojarzeń z Sierpniem 1980 na Wybrzeżu. Zastrzegli też, aby w trakcie wizyty nie padało publicznie słowo „Solidarność”, które mogłoby „ożywić” spacyfikowany wówczas związek zawodowy.

Żeby nie powiedział „Solidarność”

Strona kościelna przezornie dbała, aby teksty papieskich przemówień nie „przeciekły” do ludzi z rządu, bo wtedy mogliby oni zabiegać o zmianę czy złagodzenie niektórych sformułowań. Ojciec Święty wykazał jednak mądrość i przenikliwość większą, niż mogli to sobie wyobrazić spece od komunistycznej propagandy. W trakcie wizyty nie przywoływał nazwy NSZZ „Solidarność” i nie odnosił się wprost do represji stanu wojennego, ale Polacy i tak doskonale wiedzieli, o czym mówi. W tym właśnie tkwiła ogromna siła Jana Pawła II — bez politycznej dosłowności potrafił celnymi słowami głosić prawdę i umacniać ducha. Znamienna była sytuacja, do której doszło już pierwszego dnia pielgrzymki (16 czerwca) w warszawskiej katedrze św. Jana. Ojciec Święty wypowiedział tam zdanie: „Opatrzność Boża oszczędziła prymasowi Wyszyńskiemu bolesnych wydarzeń, które wiążą się z datą 13 grudnia 1981 r.”, a tłumy zebrane na placu Zamkowym zaczęły od razu skandować: „Solidarność, Solidarność”. Euforię wiernych wywołało także to zdanie papieża: „Wraz z wszystkimi moimi rodakami, zwłaszcza z tymi, którzy najboleśniej czują cierpki smak zawodu, upokorzenia, cierpienia, pozbawienia wolności, krzywdy, podeptanej godności człowieka — staję pod krzyżem Chrystusa”.

Już samo hasło drugiej wizyty Jana Pawła II w kraju brzmiało bardzo wymownie: „Pokój Tobie, Polsko, Ojczyzno moja”. I właśnie ta przewodnia myśl o potrzebie pokoju, a nie wojny, którą 13 grudnia 1981 r. gen. Jaruzelski wypowiedział narodowi, stanowiła wspólny mianownik 7 homilii i 42 przemówień wygłoszonych przez papieża w czasie pasterskich odwiedzin w 1983 r. Polacy, przygnębieni rozprawą z ich wolnościowym ruchem związkowym i umęczeni rygorami stanu wojennego, potrzebowali duchowego wsparcia, a Ojciec Święty, choć często subtelnie, to jednak na każdym kroku spełniał to pragnienie rodaków.

Być blisko uwięzionych

W przemówieniu powitalnym na Okęciu w Warszawie (16 czerwca) stwierdził jasno: „Osobiście zawsze uważałem, że nawiedzenie Ojczyzny w tej historycznej okoliczności jest nie tylko wewnętrzną potrzebą mego serca, ale także i moją szczególną powinnością jako biskupa Rzymu. Uważam, że powinienem być z mymi rodakami w tym wzniosłym, a zarazem trudnym momencie dziejów Ojczyzny”. I dalej dodał: „Proszę, aby szczególnie blisko mnie raczyli być ci, którzy cierpią. Proszę o to w imię słów Chrystusa: «Byłem chory, a odwiedziliście Mnie, byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie». Ja sam nie mogę odwiedzić wszystkich chorych, uwięzionych, cierpiących, ale proszę ich, aby duchem byli blisko mnie”.

W drugim dniu pielgrzymki (17 czerwca) Jan Paweł II w Belwederze oświadczył gen. Jaruzelskiemu: „Przybywam, ażeby być z moimi rodakami w szczególnie trudnym momencie dziejów Polski po II wojnie światowej”. Do sytuacji w Polsce papież odniósł się w sposób nader wymowny: „I chociaż życie w Ojczyźnie od 13 grudnia 1981 r. zostało poddane surowym rygorom stanu wojennego, który został zawieszony od początku bieżącego roku — to przecież nie przestaję ufać, że owa zapowiadana wielokrotnie odnowa społeczna, według zasad wypracowywanych w takim trudzie w przełomowych dniach sierpnia 1980 r. i zawarta w porozumieniach, dojdzie stopniowo do skutku”. Sugestywnie zabrzmiały też słowa wypowiedziane (18 czerwca) w Niepokalanowie, kiedy Jan Paweł II — odnosząc się do „trudnego momentu historycznego” — przypomniał za św. Pawłem i jego Listem do Rzymian: „Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj”.

W homilii wygłoszonej (19 czerwca) w Częstochowie, podczas Mszy św. celebrowanej z okazji 600-lecia obecności Cudownego Obrazu Matki Bożej na Jasnej Górze, papież mówił doniośle o wolności Polaków: „Tutaj zawsze byliśmy wolni. (...) Tutaj też nauczyliśmy się tej podstawowej prawdy o wolności narodu: naród ginie, gdy znieprawia swojego ducha, naród rośnie, gdy duch jego coraz bardziej się oczyszcza, i tego żadne siły zewnętrzne nie zdołają zniszczyć”.

Jak przywódca narodu

Papież przemawiał na Jasnej Górze jak niekwestionowany przywódca narodu: „Mamy bardzo trudne położenie geopolityczne. Mamy bardzo trudne dzieje, zwłaszcza na przestrzeni ostatnich stuleci. Bolesne doświadczenia historii wyostrzyły naszą wrażliwość w zakresie podstawowych praw człowieka i praw narodu: zwłaszcza prawa do wolności, do suwerennego bytu, do poszanowania wolności sumienia i religii, praw ludzkiej pracy”. Jeszcze większe wrażenie zrobiły jednak słowa skierowane w Częstochowie do młodzieży: „Może czasem zazdrościmy Francuzom, Niemcom czy Amerykanom, że ich imię nie jest związane z takim kosztem historii. Że tak łatwo są wolni. Podczas gdy nasza polska wolność tak dużo kosztuje. (...) Nie pragnijmy takiej Polski, która by nas nic nie kosztowała” — stwierdził Ojciec Święty.

Strona rządowa po tych słowach wpadła w popłoch i wystosowała oficjalny protest: „Wczorajsze częstochowskie postępowanie papieża odczytujemy jako jednostronne łamanie uzgodnionych założeń wizyty. (...) Treść homilii do młodzieży traktujemy jako wezwanie do buntu i do wojny religijnej. Czy Kościół chce awantury i wojny religijnej w Polsce?” — pytali przestraszeni komuniści. Słowa Jana Pawła II o potrzebie ofiarnego dążenia do wolności jeszcze donośniej zabrzmiałyby w Poznaniu, gdzie — jak wiadomo — już w 1956 r. (też w czerwcu) mieszkańcy wystąpili przeciwko komunistycznej dyktaturze, a ich bunt został krwawo stłumiony. Ojciec Święty podczas pierwszego w dziejach pobytu w stolicy Wielkopolski (20 czerwca) pragnął uklęknąć i pomodlić się przy Poznańskich Krzyżach, czyli przed pomnikiem Czerwca 1956, ale władze PRL kategorycznie odmówiły. Taką możliwość wykluczyły już na etapie układania programu pielgrzymki w obawie, że gest papieża w tak symbolicznym miejscu stanie się iskrą zapalną społecznego protestu.

Papież w homilii, którą wygłosił na poznańskich Łęgach Dębińskich w obecności tłumu wiernych, nie podjął wprost wątku walki o wolności, ale jasno nawiązał do Czerwca 1956. Uczynił to, wspominając pomnik Najświętszego Serca Jezusowego, który stał niegdyś w stolicy Wielkopolski: „Pomnik ten — jako wyraz dziękczynienia za odzyskanie niepodległości — został zniszczony przez najeźdźcę w czasie II wojny światowej. Dziś na tym miejscu stanęły dwa krzyże na pamiątkę ofiar z 1956 r. Z różnych motywów — ze względu na dawniejszą i bliższą przeszłość — to miejsce czczone jest przez społeczeństwo Poznania i Wielkopolski. Pragnę więc i ja również uklęknąć w duchu na tym miejscu i złożyć cześć...”.

Na nic zatem zdały się zakazy władz — Jan Paweł II „duchowo” i tak uklęknął przy Poznańskich Krzyżach na placu Mickiewicza.

Naród wezwany do zwycięstwa

Duchowy wymiar papieskiej wizyty w Poznaniu był tym większy, że Ojciec Święty — beatyfikując tutaj matkę Urszulę Ledóchowską, założycielkę Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Szarych — po raz pierwszy na ziemi polskiej i słowiańskiej wypowiedział formułę beatyfikacji. Jedną z form podziękowania papieżowi za obecność w Poznaniu było serce ze srebra przekazane w darze przez miejscowych robotników, spadkobierców Czerwca 1956.

Tego samego dnia (20 czerwca) na lotnisku Muchowiec w Katowicach Ojciec Święty bardzo czytelnie mówił z kolei o wartościach społecznej rewolucji „Solidarności”, choć ani razu nie użył nazwy tego związku zawodowego: „Cały świat śledził — i nadal śledzi — z przejęciem wydarzenia, jakie miały miejsce w Polsce od sierpnia 1980 r. Co w szczególności dawało do myślenia szerokiej opinii publicznej — to fakt, że w wydarzeniach tych chodziło przede wszystkim o sam moralny ład związany z pracą ludzką. (...) Uderzała również okoliczność, że wydarzenia te były wolne od gwałtu, że nikt nie poniósł przez nie śmierci ani ran. Wreszcie i to, że wydarzenia polskiego świata pracy z lat osiemdziesiątych nosiły na sobie wyraźne znamię religijne”.

Ze szczególną mocą zabrzmiały jednak słowa papieża na temat idei zwycięstwa wypowiedziane (22 czerwca) na krakowskich Błoniach w obecności 2 mln wiernych. W tym przypadku także nie było bezpośredniego nawiązania do sierpniowej walki Polaków o wolność i godność, ale nikt nie miał wątpliwości jak odczytywać znamienne słowa: „Święci i błogosławieni ukazują nam drogę do tego zwycięstwa, które w dziejach człowieka odnosi Bóg. (...) Naród bowiem jako szczególna wspólnota ludzi jest również wezwany do zwycięstwa: do zwycięstwa mocą wiary, nadziei i miłości; do zwycięstwa mocą prawdy, wolności i sprawiedliwości”.

W pożegnalnym przemówieniu na krakowskim lotnisku Balice Jan Paweł II dodał wymownie: „Życzę, aby raz jeszcze, pod opieką Pani Jasnogórskiej, dobro okazało się na ziemi polskiej potężniejsze od zła i odniosło zwycięstwo, i o to się stale modlę”.

Polacy usłyszawszy tyle mądrych, ważkich i krzepiących słów podczas papieskiej pielgrzymki — mimo opresji stanu wojennego — mieli poczucie religijnego i moralnego umocnienia. W narodzie odżyła nadzieja na pozytywne zmiany w kraju. Komuniści próbowali wprawdzie z wizyty Jana Pawła II wyciągnąć dla siebie propagandowe korzyści, ale to się nie udało. A parę tygodni po wyjeździe z Polski Ojca Świętego — 22 lipca 1983 r. — stan wojenny został ostatecznie zniesiony. W jakiejś mierze nastąpiło ponowne „odnowienie oblicza tej ziemi”...


Abp Henryk J. Muszyński
prodziekan Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie w latach 1981—1983, prymas Polski w latach 2009—2010, arcybiskup senior archidiecezji gnieźnieńskiej

— Oficjalną okazją drugiej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski (16—23.06.1983 r.) była 300. rocznica zwycięstwa Jana Sobieskiego pod Wiedniem. Przypadła ona dwa lata po zamachu na życie papieża, w okresie delegalizacji „Solidarności” w Polsce. Zakazane były wszystkie formy publicznej manifestacji woli narodu. Te właśnie momenty tworzyły niepowtarzalny klimat tego wydarzenia. W obliczu powszechnej niepewności jutra wielu ulegało zwątpieniu i zniechęceniu. Ludzie byli zmęczeni oporem i walką, inni ulegali duchowi radykalizacji.

Sama obecność papieża, ocalonego w obliczu zamachu, była znakiem nadziei. Stał przed nami żywy, promieniował siłą i zarażał nadzieją. Jego słowa, sięgające najgłębszych pokładów religijnej wiary w zwycięstwo Chrystusa nad śmiercią i korzeni historycznych chrztu Polski, były jak balsam na zbolałe serca. Władzom komunistycznym mówił wyraźnie: Europa potrzebuje Polski wolnej i niepodległej. Osobiście przeżywałem to wydarzenie na Stadionie X-lecia w Warszawie jako pracownik naukowy Akademii Teologii Katolickiej. Znakiem i symbolem tego wydarzenia były słowa: venimus, vidimus, Deus vicit: przybyliśmy, zobaczyliśmy, Bóg zwyciężył. Słowa te dla nas nie były przeszłością, a widzialnym znakiem nadziei, że Bóg, który zwyciężył pod Wiedniem i ocalił życie Jana Pawła II, uratuje i ocali wolność Polaków przed zamachem stanu wojennego. Utwierdziła nas w tym jeszcze bardziej obecność i modlitwa Jana Pawła II na Jasnej Górze, gdzie Naród był zawsze wolny i gdzie bez przerwy rozlegało się wołanie: „Przed Twe ołtarze zanosim błaganie, Ojczyznę wolną, racz nam wrócić Panie”.

 

Bp Stanisław Napierała
biskup senior diecezji kaliskiej, w latach 1980—1992 biskup pomocniczy poznański

Czy w Poznaniu byłby kościół pw. św. Jerzego, gdyby nie wizyta papieża Jana Pawła II?

— Uzyskanie pozwolenia na budowę kościoła w okresie PRL-u graniczyło z cudem. Gdy miał przybyć do Poznania papież, mieszkańcy ulic sąsiadujących z miejscem, gdzie dziś stoi kościół św. Jerzego, wystosowali mocną petycję do kurii i do władz świeckich o kościół dla nich. Podpisało się pod tą petycją do władz kilka tysięcy osób. Odpowiedź władz była negatywna. Powód? Brak miejsca. Ordynariusz poznański abp Jerzy Stroba nie ustąpił. Wówczas dyrektor Wojewódzkiego Urzędu ds. Wyznań zorganizował wizję lokalną z licznym udziałem przedstawicieli władz miasta i kurii. Miała ona dowieść słuszności negatywnej decyzji. Jedynym miejscem, które mogło być brane pod uwagę, był plac, gdzie stał pomnik gen. Karola Świerczewskiego (Waltera). Przewodnicząc stronie kościelnej, powiedziałem: — Niech tu, na placu, stanie kościół. — Tu brak miejsca pod kościół — odpowiedział dyrektor Wydziału ds. Wyznań. Poza tym, jak pogodzić kościół z pomnikiem generała rewolucjonisty? — Trudno — rzekłem. Będziemy musieli ścieśnić budowę. A kościół zadedykujemy św. Jerzemu. Będzie on stał na placu dwóch Rycerzy. Walter z jednej strony, i Jerzy, patron abp. Stroby, z drugiej. Uczestnicy wizji propozycję przyjęli z uśmiechem. Pozwolenie wydano. Stanął kościół, przy którym erygowano parafię. Pomnik generała przeniesiono.
— Jestem przekonany, że gdyby nie wizyta Jana Pawła II, tej zgody na budowę w tym miejscu byśmy nie uzyskali.

 

Bp Marian Błażej Kruszyłowicz
emerytowany biskup pomocniczy archidiecezji szczecińsko-kamieńskiej, w roku 1983 pełniący obowiązki przełożonego Zakonu Franciszkanów Konwentualnych

Z racji pełnionej funkcji witałem Ojca Świętego u nas, franciszkanów, w Niepokalanowie. Pamiętam, dzień rankiem był brzydki, pochmurny, zanosiło się na deszcz, ale w trakcie wizyty pogoda poprawiała się i zaświeciło nawet słońce. Ponad 300 tys. osób czekało na papieża. Najpierw modlił się on jednak indywidualnie, w celi o. Maksymiliana, z której w 1941 r. zabrano go do więzienia na Pawiaku, a potem do obozu w Oświęcimiu. Ta wizyta to było bardzo emocjonujące wydarzenie, rok wcześniej odbyła się przecież w Rzymie kanonizacja o. Maksymiliana, w której ze względu na stan wojenny w Polsce nawet prymas Józef Glemp nie mógł uczestniczyć. Dlatego tak wielką wewnętrzną radość wzbudziło we mnie to, gdy Jan Paweł II podkreślał, że właśnie o. Kolbe jest świętym danym nam na te nasze czasy, właśnie on, który w pojedynkę potrafił przeciwstawić się totalitarnej ideologii tam, gdzie człowiek zupełnie się nie liczył i gdzie był tylko numerem. A przecież w naszym kraju był to czas dodatkowego ograniczania praw obywatelskich spowodowany stanem wojennym skierowany przeciwko „Solidarności” , przeciwko społeczeństwu. To u nas w Niepokalanowie papież przypominał słowa św. Pawła „zło dobrem zwyciężaj” i tak serdecznie mówił do tysięcy polskich rolników, którzy tłumnie uczestniczyli we Mszy św. Pamiętam też rodzinną, wręcz domową atmosferę w naszym franciszkańskim refektarzu, gdy wspólnie spożywaliśmy posiłek, a papież był wśród nas. Wydawało nam się, że wszyscy milicjanci i jego ochrona gdzieś zniknęli, a my jesteśmy sami z Ojcem Świętym, rozmawiamy, jemy, śmiejemy się, jakbyśmy to robili każdego dnia.

 

Andrzej Gwiazda
opozycjonista, działacz Wolnych Związków Zawodowych i NSZZ „Solidarność”.

— Wtedy, w czasie II wizyty Ojca Świętego w Polsce, przebywałem w więzieniu w Warszawie na Mokotowie, z wiadomym zarzutem: „próba obalenia ustroju siłą”. Nasze więzienie było dość dobrze izolowane — by usłyszeć jakieś wieści z zewnątrz, trzeba było czekać na widzenie z najbliższymi. Niektórzy więźniowie rozpoczęli głodówkę, żeby zwrócić uwagę na naszą sytuację, ale ja do nich nie należałem; nie głodowałem z nimi, bo nie chciałem wywierać żadnej presji na papieża, stawiać go przez to w trudniejszej sytuacji. Wiedzieliśmy, że WRONA, czyli Wojskowy Ruch Ocalenia Narodowego, chce, by papież stał się dla nich czymś w rodzaju mostu do społeczeństwa, by uwiarygodnił autorów stanu wojennego, ale wtedy Jaruzelski miał taką opinię, że nawet Ojciec Święty nie mógł jej poprawić. Nie mieliśmy wątpliwości, że papież jest zawsze z nami, ze społeczeństwem i że popiera idee „Solidarności”. Nie na darmo przypominał nam przecież: „jeden drugiego brzemiona noście”.

 

Teresa Bochwic
dziennikarka, publicystka, działaczka opozycji politycznej w PRL, nauczyciel akademicki, członek Zarządu Głównego Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich

— W 1983 r. rozpoczęłam pracę w Ilustrowanym Tygodniku Katolików „Zorza” po ponad rocznej przerwie spowodowanej wyrzuceniem mnie z pracy na Politechnice Warszawskiej w stanie wojennym. Mieszkaliśmy wówczas w bloku obok pomnika Bohaterów Getta w Warszawie, gdzie papież miał złożyć kwiaty. Kilka dni przed papieską wizytą zostałam wezwana do Pałacu Mostowskich — tu była siedziba warszawskiej milicji — i funkcjonariusze przeprowadzili ze mną „rozmowę ostrzegawczą”, żebym w tym czasie w domu „niczego nie organizowała”, nie manifestowała i nie wznosiła okrzyków „pewnej treści”. Powiedziałam im zgodnie z prawdą, że niczego nie organizuję, bo mam małe dziecko, ale jak wszyscy mieszkańcy bloku, już teraz wieszam w oknach obrazki z Matką Bożą, by godnie witać papieża, a na balkonie na pewno z wszystkimi będę wznosić okrzyki i klaskać, ile się da. W dniu przyjazdu Ojca Świętego stałam w tłumie i pamiętam, że obok mnie stał jakiś mężczyzna, trzymając małego chłopca na rękach, który energicznie cały czas machał biało-czerwoną chorągiewką i wołał: „Ja też będę papieżem i zrobię wiatr dla całego świata!”. Radość była powszechna. Dla nas, ludzi opozycji, była to niesłychanie ważna pielgrzymka, ona dodała nam nadziei. Przecież stan wojenny zniesiony był tylko teoretycznie, w praktyce trwał nadal, mnóstwo osób przebywało jeszcze w więzieniach, jeszcze więcej było bez pracy, a tu papież mówił do nas tak, że znów uwierzyliśmy, że da się zmienić ten znienawidzony ustrój, w którym przyszło nam żyć.

Marek Lenartowski
były przewodniczący komisji zakładowej NSZZ „Solidarność” Zakładów im. H. Cegielskiego w Poznaniu, internowany w stanie wojennym

— W 1983 r. pracowałem w Zakładach im. Hipolita Cegielskiego. Brałem udział w przygotowaniach do wizyty Ojca Świętego w Poznaniu. Robiliśmy wszystko, by Jan Paweł II stanął pod pomnikiem, pod naszymi poznańskimi Krzyżami. Gdy okazało się, że my — z Poznania — nie jesteśmy w stanie tego załatwić, razem z o. Tomaszem Alexiewiczem jeździłem w tej sprawie nawet do kard. Henryka Gulbinowicza z prośbą o wsparcie, by zmienić trasę przejazdu papieża. Ale Biuro Polityczne PZPR nie wyraziło na to zgody. Udało nam się za to załatwić dzień wolny od pracy, bo wizyta przypadała w poniedziałek; w Cegielskim niektórzy wzięli urlopy, a inni odpracowali ten dzień. Na Łęgi Dębińskie, gdzie miała odbyć się Msza św., wyszedłem już o 4 rano i ze zdziwieniem zobaczyłem, jakie tłumy przemierzają o tej porze ulice. Było nas tak wielu! Jako dar daliśmy papieżowi srebrne serce — serce robotników Poznania i Wielkopolski. Byłem w sektorze dla internowanych, mieliśmy nawet swój transparent „Internowani z Gębarzewa”. Papież przejechał obok nas, co tu mówić, entuzjazm był ogromny. Ta pielgrzymka była nam niesamowicie potrzebna. Dała nam, działaczom „Solidarności”, wielką siłę. „Wy możecie sobie robić, co chcecie — myśleliśmy o władzy — ale i tak nic nie możecie, bo my mamy swojego Ojca Świętego, my z tej drogi do wolności już nigdy nie zejdziemy, nie jesteście w stanie nas zawrócić”.

Wysłuchała jh

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama