"Na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę"

Fragmenty książki "Bramy grzechu. Siedem grzechów głównych"

"Na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę"


abp Gianfranco Ravasi

Bramy grzechu.
Siedem grzechów głównych

ISBN: 978-83-7580-181-1
wyd.: Wydawnictwo Salwator 2011

Wybrane fragmenty
Nieczystość
Historia pięknej Tamar
Słownictwo nieczystości
Piekło grzechu czy raj erosa?
Wada nie ciał, lecz występnej duszy
Seks, eros, miłość
Logika wyzwolenia i posiadania
Logika nieumiarkowania i bezwstydu
Logika zawężania
„Na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę”
„Wyuzdani i nieokiełznani niby konie”
„Niewstrzemięźliwość, złość oraz szalona zwierzęcość”
Burza i ogień rozwiązłości
Don Juan i jego dusza z brązu
Taniec erotyczny Salome
Estetyzm zmysłowy Gabriele d'Annunzio
„Boski markiz”, piewca deprawacji

Nieczystość

„Na obraz Boży go stworzył:
stworzył mężczyznę i niewiastę”

Dotychczasowe refleksje zaproponowały nam więc koncepcję seksual­ności, która wpisana w ludzkie stworzenie jest zdolna do transcendencji symbolicznej. Rozwiązłość usiłuje brutalnie podciąć skrzydła temu wznoszeniu się, w przekonaniu, że to w podniecającym, frenetycznym i nieuporządkowanym wzbudzeniu nieokiełznanego pożądania kryje się wielka możliwość rozkoszy, szczęścia, zaspokojenia. Thomas Stearns Eliot we Fragmencie Agonu (1922) dobitnie streścił ograniczoność pewnej interpretacji osoby ludzkiej: „Rozród, spółkowanie i śmierć. / To wszystko, wszystko, wszystko, wszystko. / (...) Takie są fakty wszystko na trzy takty: / Rozród, spółkowanie i śmierć” (tłum. A. Pomorski). Ten redukcjonizm przekracza zwłaszcza prawdziwa teologia chrześcijańska. Spróbujmy zatem naszkicować portret osoby według Biblii, aby zrozumieć, jakie miejsce ma w niej seksualność. Widzieliśmy już dzięki Pieśni nad pieśniami, że jej głęboką duszą jest oddanie siebie, całkowita komunia, osobowa intymność.

Jest jednak inny fragment, umieszczony „na początku” Biblii, niemal jakby jej zasadnicze stwierdzenie. Czytamy bowiem w Księdze Rodzaju: „Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę” (1, 27). Ciekawy element tego oświadczenia znajduje się nie w przypisaniu ludzkiemu stworzeniu „obrazu Bożego” — ein Bild der Gottheit, jak powie niemiecki poeta Hölderlin w jednym ze swoich Hymnów (1803-05) — co raczej w utożsamieniu tego „obrazu” właśnie z tą dwubiegunowością seksualną, a więc parą tworzoną przez mężczyznę i kobietę. To właśnie wynika ze ścisłego „paralelizmu” semickiego, na którym opiera się to zdanie: wyrażeniu „na obraz Boży” odpowiada właśnie „mężczyzna i kobieta”. Czy zatem Bóg ma płeć i obok Niego zasiada jakaś Boska towarzyszka, jak babilońska Isztar-Asztarte lub łacińska Junona? Odpowiedź jest oczywiście negatywna, gdyż wiemy, jak stanowczo Biblia polemizuje przeciwko zaślubinom i parom boskim oraz przeciwko kultom płodności, rozpowszechnionym na całym obszarze starożytnego Bliskiego Wschodu.

Bóg pozostaje transcendentny, ale płodność pary ludzkiej jest paralelna do Boskiego aktu stwórczego, jest widzialnym znakiem Boga Stwórcy i Zbawiciela. Prawdziwy obraz Boga nie jest tylko w człowieku mężczyźnie, jak tego będzie chciała późniejsza tradycja żydowska, potwierdzona przez św. Pawła, który pisał: „Mężczyzna (...) jest obrazem i chwałą Boga, a kobieta jest chwałą mężczyzny” (1 Kor 11, 7). Naszego „naturalnego” związku ze Stwórcą należy szukać, przeciwnie, właśnie w człowieczeństwie, obejmującym dwie płcie, zdolności jednoczenia się i rodzenia, a w ostatecznym rozrachunku kochania. Taka jest podstawowa antropologia teologiczna, która w małżeństwie i rodzeniu znajduje swój główny wyraz. Zrozumiałe staje się zatem, dlaczego moralność chrześcijańska koncentrowała w małżeństwie mężczyzny i kobiety emblemat seksualności, która daje się wzajemnie, w idealnej pełni miłości i wierności. Rozumiemy również, dlaczego — poczynając od proroków (Ozeasz jest wśród nich pierwszym, w VIII wieku przed Chr., na podstawie własnego trudnego doświadczenia małżeńskiego) aż po samego Chrystusa i św. Pawła (zob. Ef 5, 25-33) — teologia uważała zjednoczenie małżeńskie za symbol przymierza między Bogiem a ludzkością.

Właśnie na tej wartości „symbolicznej” (w rzeczywistym, a nie metaforycznym znaczeniu tego terminu, czyli na wartości zdolnej „zespolić” to, co Boskie, i to, co ludzkie) rozwinęła się katolicka nauka o małżeństwie jako sakramencie. W małżeńskim akcie seksualnym, rzeczywistym znaku miłości i oddania, nie tylko działa Bóg życia, ale dokonuje się także epifania Bożej miłości wobec ludzkości. Warto tutaj zauważyć, że ważność sakramentu jest związana — oprócz norm, które regulują jego sposób zawarcia — właśnie z aktem miłości, tak iż małżeństwo „zawarte, ale niedopełnione” stanowi okoliczność przemawiającą za jego unieważnieniem. W tym świetle staje się zrozumiałe, jak daleki od autentycznej duchowości chrześcijańskiej jest „odcieleśniony” spirytualizm, który gardziłby cielesnością i seksualnością. Oczywiście równowaga, do jakiej się dąży, jest subtelna, ale nie osiąga się jej przez eteryczną abstrakcję od konkretnej rzeczywistości bytu ludzkiego, którą tworzą właśnie seks, eros, miłość.

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama