"Boski markiz", piewca deprawacji

Fragmenty książki "Bramy grzechu. Siedem grzechów głównych"

"Boski markiz", piewca deprawacji


abp Gianfranco Ravasi

Bramy grzechu.
Siedem grzechów głównych

ISBN: 978-83-7580-181-1
wyd.: Wydawnictwo Salwator 2011

Wybrane fragmenty
Nieczystość
Historia pięknej Tamar
Słownictwo nieczystości
Piekło grzechu czy raj erosa?
Wada nie ciał, lecz występnej duszy
Seks, eros, miłość
Logika wyzwolenia i posiadania
Logika nieumiarkowania i bezwstydu
Logika zawężania
„Na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę”
„Wyuzdani i nieokiełznani niby konie”
„Niewstrzemięźliwość, złość oraz szalona zwierzęcość”
Burza i ogień rozwiązłości
Don Juan i jego dusza z brązu
Taniec erotyczny Salome
Estetyzm zmysłowy Gabriele d'Annunzio
„Boski markiz”, piewca deprawacji

Nieczystość

„Boski markiz”, piewca deprawacji

Nasz tryptyk, który został oparty na pewnym crescendo, nie może na koniec pominąć idealnego patrona seksualnej niemoralności, piewcy deprawacji, arbitra wszeteczeństwa, twórcy wszelkiego rodzaju aberracji. Łatwo się domyślić, że mamy na myśli Donatien-Alphonse-
-Françoisa de Sade (1740-1814), przez swoich apologetów nazwanego „boskim markizem”, zdefiniowanego jako „jeden z najmniej czytanych pisarzy, o którym mówi się najwięcej”. Od jego nazwiska pochodzi specyficzne określenie jednej z seksualnych perwersji, to znaczy „sadyzmu”. Trzecią część życia Sade spędzi w więzieniu, bardziej wskutek zemsty teściowej niż rzeczywistych występków seksualnych, które wolał raczej tworzyć mentalnie aniżeli praktykować. I właśnie w więzieniu, zwłaszcza w Bastylii, zrodziły się dzieła, które zasłynęły bardziej z racji zewnętrznej względem nich famy niż z samej lektury, gdyż są to pisma nudne i zawierające liczne powtórzenia, cechujące się raczej pewnym przeładowaniem stylistycznym, a nie treściowym. W historii obyczajów i literatury przywołuje się zawsze dwa jego teksty.

Pierwszy, nazwany przez Sade „opowieścią filozoficzną”, zapoczątkowany 1787 roku i poddanym trzem redakcjom, nosi tytuł Justyna czyli nieszczęścia cnoty (1791 i 1797). Na kartach tej książki są sobie przeciwstawione Justyna, która ucieleśnia prześladowaną cnotę, i Juliette, która stanowi personifikację triumfującej wady. Innym dziełem jest powieść Sto dwadzieścia dni Sodomy, napisana między 1782 a 1785 rokiem. Czterech arystokratów zamyka się w pewnym zamku, oddając się orgiom z użyciem różnych „przedmiotów lubieżności”, męskich i żeńskich (znaczące jest tu sprowadzenie osoby do zwykłego przedmiotu seksualnego, jak to ma miejsce nie tylko w dzisiejszej pornografii, ale i w części świata reklamy). Cztery narratorki wypełniają przerwy, opowiadając — jak w ordynarnym Dekameronie lub w zdegenerowanych Baśniach z tysiąca i jednej nocy — sześćset historii perwersji, obejmujących cały zakres kazuistyki związanej z rozwiązłością. To dzieło, jak wiadomo, stanie się dla Pier Paolo Pasoliniego podstawą dla stworzenia filmu, który ukazał się po jego śmierci i nosił tytuł Salò, czyli 120 dni Sodomy (1975). Jego akcja rozgrywa się w faszystowskiej Republice Socjalnej w Salò, ale w zamierzeniu miał być cierpką opowieścią o władzy, która zniewala i zabija.

Umysłowe wyuzdanie Sade, wyraz jego zawikłanej i zboczonej osobowości, karmi się obsesyjnym powtarzaniem, które czyni jego teksty pedantycznymi, choć całe jego rozumienie seksualności tkwi właśnie w maniakalnej powtarzalności, widzianej jako łamanie wszelkiej normy. Tym tłumaczy się niespokojne poszukiwanie wszelkiego możliwego występku, lecz zawsze z jedną cechą stałą, to znaczy związkiem między rozkoszą seksualną a naruszeniem normy, między przyjemnością a złamaniem jakiejś reguły, między zmysłowością a okrucieństwem. Tak, ponieważ dla Sade jedyną autentyczną energią człowieka jest właśnie okrucieństwo, które w seksie znajduje swoje pole do działania i które — ponieważ uważane jest za naturalne — stanowi cnotę, a nie wadę. U podstaw tego mętnego odwrócenia wartości jest także reakcyjna polemika z oświeceniem ufającym w postęp intelektualny, osobowy i społeczny. Ideologie seksualne, pozornie rewolucyjne, okazują się w rzeczywistości konserwatywne. Również jeden z obrońców odnowionej koncepcji wolności seksualnej, austriacki psychoanalityk Wilhelm Reich, przyznał w swojej pracy Rewolucja seksualna (1936), że „ideo­logia seksualna jest najgłębiej zakorzeniona ze wszystkich ideologii konserwatywnych”.

Do tej idealnej i społecznej wizji Sade dołączał także obłąkany ­ateizm, co uwidacznia się w jego Dialogu między księdzem a umierającym (1782). Wściekła negacja wszelkiej transcendencji prowadziła w konsekwencji do usunięcia moralności naturalnej i nadprzyrodzonej, skoro nie ma ani Stwórcy, ani Boga moralnego. Właśnie dlatego Sade jest pewnego rodzaju ukrytym patronem współczesnej amoralności, opartej na radykalnym agnostycyzmie religijnym. Jego rzeczywisty i bezpośredni wpływ uwidocznił się dopiero u takich filozofów jak Nietzsche oraz u autorów związanych z surrealizmem, jak Breton, Bataille, Paulhan, Klossowski, którzy jednak uczynili z niego symbol wywrotowej fantazji onirycznej, natomiast psychiatrzy i psychoanalitycy znaleźli na kartach jego twórczości użyteczny dla ich badań wzornik. Markiz (który w rzeczywistości był hrabią) de Sade był nie tyle „boskim”, co raczej szatańskim miłośnikiem rozwiązłości, która może przyjąć formę zbrodni przeciw osobie. Seksualność, właśnie dlatego, że „uwolniona” od norm, które w rzeczywistości są w nią wewnętrznie wpisane, przekształca się w mroczne królestwo niewoli. Codzienna kronika wypadków potwierdza — niezależnie od degeneracji wynikających z obłędu lub patologii — że nieumiarkowana i niekontrolowana rozwiązłość należy do królestwa śmierci, upokorzenia, zniewolenia.

Nasza wędrówka przez świat trzeciej wady głównej kończy się więc w ponurej i majaczącej czeluści zwyrodnienia i wyuzdania. A jednak, jak widzieliśmy, ludzka seksualność sama w sobie zawiera zalążek, który może rozkwitnąć w niebie piękna i miłości. Wada jest karą, ograniczeniem. Jest pewnym zawężeniem, ponieważ okraja i uśmierca transcendentny potencjał, jaki osoba ludzka ma w sobie. Rozwiązłość, pozorne czczenie wolności pozbawionej więzów, okazuje się uwięziona w zwierzęcej „konsumpcji”, powtarzalności, nienasyconym odosobnieniu. Nie zna kreatywności autentycznego erosa, ekscytujących porywów uczucia, uroku całościowości wpisanej w miłości. Wielki tragik grecki Sofokles (V wiek przed Chr.), który również znał mroczne i nieodgadnione meandry seksualności, w Edypie w Kolonie doszedł do następującego wniosku: „Jedno słowo uwalnia nas z całego ciężaru i bólu życia: tym słowem jest miłość”. I kto przeżył miłość pełną i autentyczną, może bez wahania zrozumieć coś, czego rozpustnik nie pojmie nigdy, a co francuski pisarz François Mauriac tak opisał w swoim dzienniku: „Miłość małżeńska, która umie przetrwać pomimo tysięcy przeciwności, wydaje mi się najpiękniejszym z cudów, choć jest też najbardziej powszechnym”.

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama