Była kobietą z krwi i kości. Jej droga do świętości nie była prosta i oczywista. Kim była św. Weronika Giuliani?
Z s. Judytą Katarzyną Woźniak, klaryską kapucynką z Krakowa, rozmawia Jolanta Krasnowska-Dyńka.
Proszę Siostry, św. Weronika Giuliani nie jest w Polsce zbyt znana. Od lat propaguje Siostra kult świętej, którą określa się gigantem świętości, kobiecości i człowieczeństwa. Co takiego ma w sobie św. Weronika, że postanowiła Siostra poświęcić jej kawałek swojego życia?
Przede wszystkim św. Weronika to jedyna kanonizowana klaryska kapucynka. Pragnąc zgłębiać charyzmat zakonu, do którego należę od kilkunastu lat, nie mogłam pominąć historii i duchowości tej niezwykłej kobiety. Muszę jednak przyznać, że nie od razu jej osoba mnie pociągała.
Dlaczego?
Wśród samych sióstr znajomość Weroniki była raczej powierzchowna, więc pierwsze wiadomości, jakie miałam o naszej mistyczce, dotyczyły głównie jej wymyślnych form umartwiania się, które współczesnemu człowiekowi wydają się dziwaczne. Z czasem jednak, dzięki przekroczeniu bariery językowej, zaczęłam docierać do materiałów na jej temat w języku włoskim i dzięki temu moja znajomość Weroniki stawała się coraz głębsza. Odkrywałam ją jako kobietę piękną w człowieczeństwie i duchowości. Do tego doszło zainteresowanie wielu osób, pytania o „Dziennik”. Po licznych namowach zajęłam się naszą świętą bardziej dogłębnie, przede wszystkim czytając i tłumacząc jej zapiski. Im bardziej ją poznaję, tym bardziej fascynuje mnie jej osoba, a przede wszystkim pełna pasji relacja z Bogiem i oddanie ludziom. Dziś już mogę powiedzieć, że jej duchowość wiele wnosi w moje życie i powołanie.
Czytając życiorys św. Weroniki oraz „Dziennik”, można powiedzieć, że jej droga do świętości nie była prosta i oczywista. Sama o sobie pisze, że jako nastolatka obrażała się na Pana Boga, lubiła przyjemności, rozrywki, ubrania, a odrzucanie zalotów młodych mężczyzn czy rezygnacja z balów nie były dla niej łatwym wyborem. Jednocześnie wciąż chciała czegoś więcej, słyszała głos Boży. Jaka była św. Weronika?
Była kobietą z krwi i kości. Miała tak mocny temperament, że już w dzieciństwie bliscy nazywali ją „fuoco”, czyli „ogień”. Weronika cechowała się wytrwałością, uporem, odwagą i ogromną siłą wewnętrzną, ale równocześnie dojrzewała w pokorze i heroicznym posłuszeństwie. Droga krzyża i współodczuwanie z Ukrzyżowanym stanowią szczególny rys jej duchowości. Pragnęła kochać i cierpieć. To pragnienie rozpalało ją nieustannie i prowadziło do coraz głębszych doświadczeń mistycznych, takich jak stygmaty męki Pańskiej - rany w boku, na rękach i nogach, korona cierniowa - czy mistyczne zaślubiny z Jezusem Oblubieńcem. Wydaje mi się, że Weronika nie potrafiła być połowiczna, letnia, raczej angażowała się we wszystko w 100%. Nigdy nie miała dość. Dlatego tuż przed śmiercią mogła wyznać: „Znalazłam Miłość! Miłość pozwoliła się odnaleźć! Powiedzcie to wszystkim, powiedzcie to wszystkim!”. Mówiąc najkrócej, była kobietą pełną pasji i zaangażowania.
W zewnętrznym sposobie życia trudno naśladować dziś Weronikę, warto jednak zgłębić jej przesłanie. Co, zdaniem Siostry, jest w nim najważniejsze?
Jest wiele wątków w jej duchowości, które są dziś aktualne, a jednym z nich z pewnością przeżywanie cierpienia. Współcześnie wielu z nas raczej szarpie się z codziennością, przeciwnościami. Jesteśmy niezadowoleni, narzekamy. Weronika odkryła w cierpieniu sposób na upodobnienie się do Jezusa, którego szaleńczo kochała. Zobaczyła, że wszelkie przeciwności, zmagania nabierają nieskończonej wartości, gdy zjednoczymy je z męką Pana. Ta niezwykła święta prosiła o cierpienia, w wielu miejscach „Dziennika” powtarzała: „Więcej cierpień! Więcej krzyży!” - nie dlatego, że lubiła zadawać sobie ból, ale dlatego, że był to jej sposób na dotarcie z Bożym miłosierdziem do dusz zatwardziałych grzeszników, do ludzi, którym groziło piekło. Wyciągała też dusze z czyśćca, skracając ich męki. Ona tak głęboko doświadczyła Bożej miłości, że pragnęła, aby każdy człowiek mógł ją spotkać, stąd składane ofiary i modlitwy. Nie chodzi o to, byśmy wyszukiwali sobie cierpienia. Myślę, że nie ma takiej potrzeby. Wystarczy, a często jest to znacznie trudniejsze, że z miłością przyjmiemy codzienne przeciwności, słabość własną i naszych bliskich. Każdy z nas ma wiele do ofiarowania Panu.
Inną kwestią, na którą warto zwrócić uwagę, jest pasja i pełne zaangażowanie w wypełnianie swojego powołania. Obecnie często zdarza się, że przeżywamy swoją codzienność w sposób dość powierzchowny: praca, zakupy, chwila, aby zająć się domem, a potem? Ekran, monitor, serial. Może warto postawić sobie pytanie: jak dziś przeżywać naszą wiarę, powołanie z pasją? Czy oddajemy się bez reszty temu, do czego zaprasza nas Pan, czy raczej wciąż jesteśmy podzieleni: odrobina dla Boga, jakaś modlitwa, może Eucharystia, dobry uczynek, a reszta dla mnie: żyję, jakby Boga nie było. Mogę obmawiać, żyć w nieprzebaczeniu, narzekać itd. Przykład Weroniki może pomóc nam zdecydować się na zaangażowanie, gorliwość, aby nie marnować życia. To przykład kobiety szczęśliwej i spełnionej.
Bardzo ważne w życiu Weroniki były też relacje: z Jezusem, Maryją, innymi ludźmi.
Najpierw była więź z Bogiem. Ona modliła się właściwie nieustannie. Nawet gdy jako opatka miała wiele pracy związanej z zarządzaniem klasztorem, ze spotkaniami, cały czas była zanurzona w Bożej obecności. Wszystko konsultowała z Panem. Nie było przestrzeni, do której by Go nie zapraszała. Myślę, że właśnie intensywność tej relacji nadawała smak jej życiu, jak również miała decydujący wpływ na jej relacje z siostrami i innymi osobami. Pragnęła ich dobra, w najgłębszym tego słowa znaczeniu. Miała wzrok utkwiony w Panu i postrzegała Go jako najwyższe źródło szczęścia - tym chciała się dzielić z innymi.
Choć św. Weronika prowadziła głębokie życie duchowe, nie oddzielało jej ono od codziennych zajęć i spotkań z ludźmi…
Tak, to prawda. Zwłaszcza będąc przełożoną wspólnoty, zajmowała się zupełnie zewnętrznymi sprawami klasztoru, takimi jak naprawy i remonty. Unowocześniła klasztor, by ułatwić siostrom życie. Zbudowała np. pewien rodzaj wodociągu, żeby nie trzeba było nosić wody w wiadrach na górne piętro. Często była proszona o modlitwę lub o radę przez miejscowego biskupa, okoliczną ludność, jak również różne inne osoby przybywające czasami z daleka. Otrzymywała wiele listów i spotykała się osobiście z pukającymi do klasztoru ludźmi. Te wszystkie zajęcia nie odrywały jej jednak nigdy od najważniejszej relacji z Oblubieńcem. Jemu wszystko podporządkowała i dzięki tej właśnie hierarchii była tak szybka i skuteczna w działaniu. Mocno stąpała po ziemi, była konkretna i zdecydowana.
Wspomniała Siostra wcześniej, że św. Weronika była bardzo kreatywna w wymyślaniu wciąż nowych form pokuty i umartwienia. Podobno odmawiała sobie nie tylko jedzenia i snu, ale także - aby zadość czynić źle rozumianej wolności - zamykała się w ciasnej szafie i w tej niewygodnej pozycji spędzała wiele godzin, by wynagradzać za grzechy języka, potrafiła przytrzaskiwać sobie język ciężkim kamieniem.
Tak to prawda, ale ta kreatywność trwała tylko do pewnego momentu. Różne formy pokuty nazywała „szaleństwami miłości”. Wiele z nich dla nas jest zupełnie niezrozumiałych, ale pomyślmy, w jakich czasach żyła, jeśli już mając dziewięć czy dziesięć lat, otrzymała od spowiednika pozwolenie na noszenie włosiennicy i używanie delikatnej dyscypliny. W tamtym kontekście były to praktyki zupełnie zwyczajne. Dlatego nie możemy patrzeć na jej pokuty z perspektywy współczesności. Sytuacja zmieniła się, gdy Weronika otrzymała stygmaty męki Pańskiej. Odtąd zdawała się na te cierpienia, które dopuszczał Pan, sama nie chciała dodawać już nic innego. Był to wyraz osiągnięcia pewnej dojrzałości. Łatwiej bowiem wymyślać sobie pokuty niż akceptować trudne sytuacje, upokorzenia, cierpienia, na które nie mamy żadnego wpływu. A ona takich doświadczeń przeżyła bardzo wiele. Nie od razu uwierzono w nadprzyrodzony charakter jej darów mistycznych. Uważano ją za symulantkę, oszustkę i tak traktowano. Była przez pewien czas zamknięta w infirmerii, nie mogła brać normalnego udziału w życiu wspólnoty, miała zakaz spotykania się z kimkolwiek poza spowiednikiem, nie mogła prowadzić korespondencji. Do tego przeżywała liczne pokusy i dręczenia złego ducha. Cierpień natury fizycznej, duchowej i moralnej nigdy nie brakowało w życiu stygmatyczki.
Co św. Weronika ma do przekazania współczesnemu człowiekowi?
Warto zaufać dobremu Bogu i żyć z pasją. Warto być sobą. Weronika nie miała łatwego temperamentu. Potrafiła być uparta i wybuchowa. Pan Bóg pięknie wykorzystał te cechy, które stały się jej siłą. Dzięki mocnej osobowości mogła znieść wiele cierpienia, oprzeć się licznym przeciwnościom, ale również wywierać pozytywny wpływ wychowawczy na swoją wspólnotę, co zaowocowało jedną błogosławioną (Floryda Cevoli) i bardzo wieloma siostrami, które zmarły w opinii świętości. Oddajmy nasze życie i nas samych, z całą kruchością i biedą, ale również wzniosłymi pragnieniami Panu Bogu. On może zdziałać cuda, nadać sens każdemu naszemu doświadczeniu, uzdrowić każdą naszą ranę. To pewna droga do spełnienia i szczęścia, które się nie skończy.
Dziękuję za rozmowę.
Weronika urodziła się 27 grudnia 1660 r. w Mercatello sul Metauro. Następnego dnia została ochrzczona. Jej ojciec Franciszek w miejscowym garnizonie pełnił funkcję komendanta w stopniu chorążego. Z małżeństwa z Benedyktą Mancini urodziło się mu siedem córek, z których dwie zmarły wkrótce po urodzeniu. Urszula była najmłodszym dzieckiem i, tak jak siostry, dorastała w środowisku pełnym miłości, na które wpływ miała przede wszystkim jej matka - kobieta głęboko religijna i uczuciowa. Osierociła swoje dziewczynki, mając zaledwie 40 lat, 28 kwietnia 1667 r. F. Giuliani zgodził się, by cztery córki wstąpiły do zakonu, ale wobec prośby Urszuli - najdroższej, najinteligentniejszej i - jak sama twierdziła - najbardziej rozpieszczonej ze wszystkich, pozostawał nieugięty. Pragnął, aby została z nim i założyła rodzinę. Ostatecznie jednak musiał ustąpić. 28 października 1677 r. niespełna 16-letnia Urszula włożyła zakonny habit kapucynek z Citta di Castello i przyjęła imię Weronika. Była gotowa wspinać się po stopniach świętości w sposób wręcz heroiczny. W klasztorze pozornie otaczała ją szara codzienność, ale w jej wnętrzu wyryło się wiele ważnych dat: 1 października 1678 r. złożyła śluby zakonne, 4 kwietnia 1681 r. Jezus włożył jej na głowę cierniową koronę, 17 września 1688 r. została wybrana mistrzynią nowicjatu i wypełniała ten obowiązek aż do 18 września 1691 r., 12 grudnia 1693 r. zaczęła pisać „Dziennik”, od 3 października 1694 r. do 21 marca 1698 r. ponownie pełniła funkcję mistrzyni nowicjatu, 5 kwietnia 1697 r., w Wielki Piątek, otrzymała stygmaty. W tym też roku ktoś złożył na nią donos do Świętego Oficjum, czego konsekwencją było pozbawienie jej w 1699 r. zarówno czynnego, jak i biernego głosu w klasztorze. Została poddana zakazom, karom i wszelkiego rodzaju upokorzeniom. Zmarła 9 lipca 1727 r.
opr. nc/nc