Moja opowieść

Fragmenty książki "Święci" o świętych żyjących w pierwszych dwunastu wiekach po Chrystusie, najczęściej uznawanych i czczonych jeszcze za życia, nie zaś wskutek oficjalnego pośmiertnego procesu kanonizacyjnego

Moja opowieść

Scot Bower

ŚWIĘCI

ISBN: 978-83-7505-567-2

wyd.: WAM 2010



Spis treści
Podziękowania 7
Wprowadzenie. Moja opowieść 8
ROZDZIAŁ 1: Pierwsi święci
Miłość i poświęcenie 15
Święty Polikarp ze Smyrny 15
Święty Klemens Rzymski 25
ROZDZIAŁ 2: Święci pustelnicy
Umiłowana samotność 28
Święty Antoni Pustelnik 28
Mądrość Ojców Pustyni 37
ROZDZIAŁ 3: Święci żołnierze
Sprawiedliwość i misja 38
Święty Marcin z Tours 38
Święci Borys i Gleb 49
ROZDZIAŁ 4: Święci łacińscy
Stałość i posłuszeństwo 50
Święty Benedykt z Nursji 50
Święty Grzegorz Wielki 63
ROZDZIAŁ 5: Święci wędrujący
Pielgrzymka i przygoda 65
Święty Brendan Żeglarz 65
Święta Brygida z Kildare 77
ROZDZIAŁ 6: Święci celtyccy
Nauka i odkrywanie 81
Święty Aidan, opat Lindisfarne 81
Święta Hilda — ksieni z Whitby 93
ROZDZIAŁ 7: Święci Wschodu
Mądrość i łaska 95
Święci Cyryl i Metody 95
Święty Klemens z Ochrydy 104
ROZDZIAŁ 8: Święci ubodzy
Piękno i inwencja 107
Święty Franciszek z Asyżu 107
Święta Klara z Asyżu 122
Zew świętości
Słowo od tłumacza 126
Bibliografia 128

Wprowadzenie

Moja opowieść

Moja opowieść

Nasunąłem czapkę na czoło, tak by zakrywała mi oczy. Dla współpasażerów, którzy mieliby ochotę nawiązać ze mną kontakt, stanowi to wyraźny sygnał: nie przeszkadzać! Mam za sobą długi tydzień, a nerwowe drganie prawej powieki natrętnie przypomina o konieczności odpoczynku; trzeba wreszcie pozwolić, by otulił mnie od wielu dni traktowany po macoszemu sen. Zamiast jednak odpoczywać, prostuję się, z westchnieniem wyciągam z kieszeni notes i zaczynam pisać. Zbyt wiele zawarłem znajomości, zbyt wiele opowieści usłyszałem, zbyt wiele widziałem ciekawych miejsc, by pozwolić sobie to wszystko zapomnieć. A czuję, że jeśli nie zapiszę tych wrażeń teraz, choćby kawałkiem ołówka na skrawku papieru, z pewnością wylecą mi z głowy.

Zaczynam więc wspominać, jeszcze raz przemierzając wydeptane w tym tygodniu ścieżki. Nużące przejazdy autobusem do macedońskiego miasta Ochryda i z powrotem były czymś w rodzaju dobrowolnie podjętej pokuty. Nie ufałem swojemu podstarzałemu camperowi na tyle, by ryzykować jazdę po górskich drogach, zwłaszcza zimą, a nie stać mnie było na wynajęcie samochodu. Siedząc teraz w autobusie i spoglądając w roztargnieniu na piękny, lecz surowy krajobraz, z uśmiechem wspominam podróż ze stolicy kraju, Skopje: mam wrażenie, jakbym odbył ją bardzo dawno temu. Trwała dość długo, ponieważ co chwila przerywały ją zabawne, acz niepokojące zdarzenia. Na przykład pewien nieduży starszy jegomość co jakiś czas przechodził chwiejnym krokiem na tył autobusu, gdzie siadał w przejściu po turecku i starannie nastawiał swój palnik gazowy, na którym parzył kawę dla siebie i kierowcy.

Gdybym żywił najlżejsze choćby przekonanie, że dzięki kofeinie szybciej dojedziemy na miejsce, chętnie rzuciłbym się na kolana i pomógł małemu staruszkowi, który usiłował żonglować zapałkami, nie zważając na sąsiedztwo skajowej tapicerki siedzeń! Kiedy po krótkim postoju na przełęczy górskiej ruszyliśmy w dalszą drogę, potężna eksplozja spowodowała, że jak przerażone dziecko zerwałem się z fotela i padłem plackiem na podłogę, ku wielkiej uciesze moich współtowarzyszy, na których ów „wybuch” nie wywarł najmniejszego wrażenia. Po chwili bowiem rozległ się uspokajający stukot znany każdemu, kto choć raz miał pecha znaleźć się w samochodzie, który złapał gumę. Zjechaliśmy na pobocze. W myślach obiecywałem sobie następnym razem wykazać więcej wiary w mojego volkswagena, zastanawiając się przy tym, jak długo będziemy czekać na autobus zastępczy, kiedy kierowca i jego uzależniony od kofeiny kolega wysiedli, by przyjrzeć się szkodzie. Wyładowawszy na biednym kole wymaganą porcję gniewu, zwinęli z tektury „korek” i wepchnęli go w dziurę. Rozwiązanie było może nie do końca skuteczne, ale przynajmniej umożliwiło nam kontynuowanie podróży. Od czasu do czasu tekturę trzeba było wymieniać; przez resztę drogi co rusz wyprzedzały nas stare yugo, a nawet furmanki, ale w końcu wtoczyliśmy się do Ochrydy, z sześciogodzinnym zaledwie opóźnieniem.

Najoględniej mówiąc, nie byłem ani w odpowiedniej kondycji, ani też w najlepszym nastroju do podziwiania celu naszej podróży — marzyłem tylko o zjedzeniu czegoś i znalezieniu jakiegoś noclegu. Obładowani plecakami ruszyliśmy więc brukowaną ulicą, by skręciwszy po chwili za róg, ujrzeć rozpościerającą się przed naszymi oczyma panoramę Jeziora Ochrydzkiego. Przystanąłem. Otworzyłem usta, z których jednak nie wydobył się nawet najcichszy dźwięk. Nie byłem w stanie wykrztusić słowa. Teraz brzmi to głupio, ale w tamtej chwili piękno krajobrazu po prostu wprawiło mnie w nieme osłupienie. Słońce chyliło się ku zachodowi i wyglądało, jakby spoczęło na wierzchołkach gór otaczających doskonale spokojne wody jeziora, w których odbijał się rdzawy blask. Stałem przez jakiś czas na brzegu, w pobliżu małych, jaskrawo pomalowanych łodzi rybackich, i w milczeniu obserwowałem, jak słoneczna tarcza powoli znika za górskimi szczytami, wyczarowując niesamowite kształty i cienie. Byłem absolutnie zauroczony.

Kiedy w ciągu następnych dni oprowadzano mnie po starożytnych kościołach położonych na brzegach jeszcze bardziej starożytnego jeziora (podobno Jezioro Ochrydzkie jest trzecim co do wieku jeziorem na świecie), moje początkowe przelotne zauroczenie zmieniło się w prawdziwą fascynację czymś więcej niż tylko naturalnym pięknem otoczenia. Uważnie słuchałem fachowych objaśnień towarzyszących zwiedzaniu kolejnych kościołów i klasztorów. Spacerowaliśmy wokół odkopanych ruin bizantyjskiej bazyliki, rozmiarami dorównującej współczesnym katedrom (możliwe, że w Ochrydzie — na przestrzeni kilkuset metrów kwadratowych! — znajdowały się trzy katedry; dwie już zostały odkryte, niewykluczone, że trzecią odsłonią trwające właśnie prace archeologiczne). Kościoły powstawały w grotach przy plaży albo wysoko na skalnych klifach, kryły się w wąskich uliczkach lub majestatycznie wznosiły się nad dziedzińcami wyłożonymi kamieniem. Nawet dla tak niewiele wiedzącego współczesnego misjonarza jak ja, było oczywiste, że miejsce to od wieków nasiąkało dziedzictwem chrześcijańskim. Spacerując później po nowszych dzielnicach miasta, odkryliśmy maleńką niszę, niewiele większą od kapliczki. Jedynie mnóstwo świec i płynąca z głośników melodia odróżniały ten skrawek chodnika od sąsiadujących z nim budek z hamburgerami. A właśnie tutaj wszystko się zaczęło: tu znajdował się pierwszy w tym bałkańskim miasteczku kościół, zniszczony dawno temu przez trzęsienie ziemi.

To tu na brukowaną ulicę rzucały cień wykonane z brązu figury świętych Cyryla i Metodego — patronów Europy — spoglądające ponad spokojnymi wodami jeziora. Przez resztę tygodnia chłonąłem opowieści o nich oraz o innych świętych sprzed ponad tysiąca lat. Były w nich przygoda i poświęcenie, były cuda i cicha modlitwa... Siedząc w zimnym autobusie, gdzie odór ropy miesza się z zapachem mocnej kawy, spisuję zasłyszane opowieści i zaczynam rozmyślać o świętych, których imiona są mi znane, lecz życiorysy — nie... Opisane powyżej koszmarne podróże autobusem, przeplatane cudownymi chwilami spędzanymi z przyjaciółmi w Ochrydzie, odbyły się nieco ponad dwa lata temu. Od tamtego czasu wiele podróżowałem i czytałem na temat świętych. Muszę jednak wyznać, że nie jestem ekspertem w kwestii świętych i świętości; jestem zwykłym chrześcijaninem, a więc kimś, kogo fascynują historie życia świętych osób i kto bardzo je ceni, starając się jednocześnie traktować ich przykład jako inspirację i zachętę do działania.

Zajmując się pracą misyjną w Europie Wschodniej, wraz z moją żoną Misty oraz dwójką naszych kochanych dzieci — siedmioletnią Mimi i pięcioletnim Evanem — często uświadamiam sobie, jak bardzo jesteśmy osamotnieni. Jednak poznawanie w trakcie podróży opowieści o miejscowych świętych pomaga zachować zdrowy rozsądek, a w trudnych chwilach dodaje sił do dalszej pracy — nie darmo w Liście do Hebrajczyków święty Paweł mówi o mnóstwie świadków (Hbr 12, 1), którzy mają nas zachęcać do wytrwałego biegu. Oni to — święci — pomagają zachować pokorę, kiedy odzywa się w nas głupia duma i zaczynamy myśleć, że jesteśmy kimś niezwykłym, że stanowimy dla współczesnego Kościoła pionierski przykład. Święci przypominają, że przed nami były wielkie tłumy wiernych — mężczyzn i kobiet — i że to dzięki ich przykładowi możemy teraz poruszać się po wydeptanych ścieżkach. Są darem, który uczę się cenić.

Oboje z Misty mamy to szczęście, że podróżując po Europie, możemy pracować z różnymi Kościołami i grupami wyznaniowymi, począwszy od Kościoła katolickiego i prawosławnego, na szerokim wachlarzu odłamów protestanckich kończąc. Obcowanie z taką rozmaitością poglądów i tradycji sprawiło, że jeszcze mocniej pokochałem i doceniłem pełnię chrześcijańskiego Kościoła. Na przykład Kościoły wschodnie skłoniły mnie do obszerniejszego rozważenia mistycznej natury Chrystusa, dzięki zaś moim przyjaciołom należącym do Kościoła katolickiego często kierowałem swe myśli ku rozważaniu Chrystusowej ofiary. Z kolei przebywając pośród wspólnot duchowości celtyckiej, zaczynam lepiej rozumieć Boga jako Stwórcę.

Podobnie świętych wywodzących się z poszczególnych tradycji cechują odmienne atrybuty, jednakże wszyscy oni odzwierciedlają jeden wizerunek — Jezusa. U jednych polega to na odzwierciedlaniu Jego pokory, u drugich — Jego władzy, u jeszcze innych — Jego świętości. Wszystkim zaś wspólne jest oddanie się Jezusowi, miłość do Niego i służba bliźnim, modlitwą lub czynem. Mimo ich wspaniałej różnorodności we wszystkich można dostrzec cechy Jezusa Chrystusa.

Jako misjonarza — a jeszcze bardziej jako człowieka, który lubi dobre opowiadania — najbardziej pociągają mnie historie świętych misjonarzy przepełnione opowieściami o ich wędrówkach. To właśnie głównie o nich przeczytacie na kartach tej niewielkiej książeczki, gdyż ich życie i opowieści stanowią dla mnie źródło zauroczenia i inspiracji. Mam jednak świadomość, że zawężając temat w ten sposób, trzeba niestety pominąć wiele postaci, których życie nie rozbłysło spektakularnym płomieniem przygody. A przecież ich żywoty także powinny nas inspirować... Pozostaje mi więc żywić nadzieję, że przedstawiając jedynie niewielką galerię moich ulubionych świętych z pierwszych trzynastu wieków po Chrystusie, wystarczająco zachęcę czytelników do własnych poszukiwań świętych, którzy zajmą ważne miejsce w ich życiu. Każdy święty zasługuje na uwagę, bez względu na to, czy był uczonym teologiem lub apologetą, czy oddawał się kontemplacji bądź wiódł żywot pustelnika, czy też jako jeden z wielu tysięcy ofiarował życie za Chrystusa.

Zanim zapoznamy się z żywotami przedstawionych w niniejszym zbiorku świętych, przeczytajmy słowo komentarza na temat wysiłków poświęconych odkrywaniu ich osobowości oraz oddzielaniu faktów od fikcji.

Świętych często przedstawia się z piękną złotą aureolą, która wyróżnia ich spośród tłumu. Tego typu „wyróżnianie” nie jest jednak korzystne, gdyż stwarza dystans pomiędzy nimi a „zwykłymi” ludźmi. Być może życiorysy świętych byłyby jeszcze bardziej niezwykłe, gdyby owi herosi wiary stali się nieco nam bliżsi. Decydując się dostrzec w nich ludzi i identyfikując się raczej z ich ułomnościami, możemy pełniej podziwiać ich odwagę i zdecydowanie, zdyscyplinowanie i śmiałość. Na kartach niniejszej książki staram się nie patrzeć na aureole, lecz szukać raczej brudu za paznokciami czy zmarszczek na twarzy. Każda bowiem z owych postaci daje nam konkretny osobisty przykład: determinacji (jak święta Brygida) bądź pokory (jak święci Cyryl i Metody), ducha służby (jak święty Marcin) albo gościnności (jak święta Hilda).

Moja książka koncentruje się głównie na świętych żyjących w pierwszych dwunastu wiekach po Chrystusie, najczęściej uznawanych i czczonych jeszcze za życia, nie zaś wskutek oficjalnego pośmiertnego procesu kanonizacyjnego. Nasza podróż w czasie, rozpoczęta w epoce pierwszych Ojców Kościoła (stanowiących ogniwo, które łączy wczesny Kościół z apostołami przedstawionymi na kartach Nowego Testamentu), wiedzie poprzez nadchodzącą w sposób nieunikniony pod koniec pierwszego tysiąclecia wielką schizmę, by zakończyć się na początku drugiego milenium nową nadzieją, daną przez odnawiających tradycję monastyczną świętych z Asyżu.

Moja opowieść

Często trudno oddzielić fakty od fikcji, zwłaszcza w życiorysach wybitnych osobistości żyjących bardzo dawno temu. Wielokrotnie opowiadane historie z czasem zostają bowiem ubarwione, łączą się z innymi i wreszcie rodzi się legenda. Kiedy opowieść o świętym Jerzym, ratującym wioskę od potwornych dzikich bestii, przerodziła się w legendę o zabiciu ziejącego ogniem smoka? Czy święty Patryk naprawdę wygnał węże z Irlandii? Czy święta Brygida rzeczywiście rozpościerała swą opończę nad ogromnym obszarem, czy po prostu posiadała dar przekonywania? Jeśli traktujemy treść owych legend dosłownie, trudno w nie uwierzyć, ale sam fakt istnienia legendy do pewnego stopnia uwiarygodnia przedstawione w niej wydarzenia. Celem niniejszej książki nie jest udowodnienie historycznej prawdziwości podań o opisanych w niej świętych, ale bynajmniej nie jest ona także zbiorem baśni. Opowiadania o życiu przedstawionych tu, rzeczywistych przecież postaci sytuują się gdzieś między faktem a fantazją. Wielokrotnie opowiadane, z biegiem czasu stały się opowieściami o przygodzie i bohaterstwie, a mnie dostarczyły inspiracji i skłoniły, abym postępował w sposób godny Boga (1 Tes 2, 12).

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama