Zapraszamy na szóstą adwentową rozmowę z cyklu "PRZEDŚWIĄTECZNY ZESTAW ZIÓŁEK, czyli rozmowy o Wcieleniu"
Jak będziesz chciał SIĘ zbawić, to już człowieku po tobie. Bo życie polega na traceniu życia i tylko tak można je ocalić
Anna Bajon: Czy z tym naszym adwentowym czekaniem nie jest tak, że my udajemy, że czekamy? Dla Pana Boga czas nie istnieje, ale dla nas tak i my wiemy, że On w ziemską historię już wszedł, narodził się 2000 lat temu, nie teraz. Jak zatem czekać i nie być w tym infantylnym?
WZ: Niewątpliwie cała liturgia jest potrzebna nam, a nie Panu Bogu. Bo to my jesteśmy w czasoprzestrzeni i my musimy te same prawdy przeżywać wciąż na nowo, żeby do nas dotarły. To coroczne celebrowanie tajemnic zbawienia jest jak bibliodrama, którą odgrywamy. Oprócz realnej rzeczywistości, którą liturgia uobecnia, to takie jasełka w których sami uczestniczymy po to, żeby poruszyć nasze serca, by pomogły one zrozumieć co jest istotą. Bo najważniejsze rozumie się sercem. Na tym przeświadczeniu oparty był przecież odrodzeniowy nurt w pobożności chrześcijańskiej, czyli devotio moderna, który zostawił nam wszystkie te piękne, rzewne i dotykające serca nabożeństwa jak Gorzkie Żale czy Droga Krzyżowa. Chodziło i chodzi o to, żeby w tę tajemnicę wejść, żeby ją odczuć i żeby ona mogła odcisnąć na mnie piętno, żeby mogła mnie przemienić.
AB: Wejść na poziomie emocji?
WZ: Na poziomie uczuć. Nie raz się mówi o nas „zimni jezuici”, ale właśnie jako jezuita (czy zimny, czy gorący to niech komisja oceni... /śmiech/) muszę powiedzieć, że nasza duchowość ignacjańska traktuje uczucia bardzo poważnie. Ignacy na pięć wieków przed psychoanalizą stwierdził, że tym, co człowieka porusza, co jest determinujące dla jego działań, to są uczucia a nie wola. To znaczy, że to nie jest tak, że sobie coś postanowię i już. Żeby coś rzeczywiście się stało, żeby zaczęło działać we mnie, to najpierw musi dotknąć moich uczuć, muszę tego doświadczyć, odczuć. Dlatego Ignacy zaproponował medytację z zastosowaniem zmysłów, (czyli taką modlitwę gdzie ja niejako wchodzę w tekst biblijny) i mówił nam, żeby rozważając daną scenę biblijną patrzeć, co robią jej bohaterowie, słuchać co i jak mówią, czuć i smakować to, co oni czują i „pożytek duchowy jakiś z tego wyciągnąć”. Chodzi o to, żeby to, co się rozgrywa w danej scenie, mnie poruszyło, żeby mnie dotknęło i naznaczyło. Jak tego doświadczę (kluczowe słowo u Ignacego!) to doświadczenie stanie się takim zapalnikiem, uruchomi proces. A potem już motor działa i wola może zacząć właściwie funkcjonować. Ale wszystko zaczyna się od doświadczenia, od uczuć.
AB: A z tym czekaniem na Jego narodziny, o których wiemy, że już nastąpiły?
WZ: Celebrujemy w naszych rodzinach różne rocznice, czy to będą urodziny, czy to będzie rocznica ślubu, prawda? Ale przecież można to zakwestionować i spytać: No ale, po co? Przecież to tylko kolejny dzień życia rodzinnego, nie różniący się od innych, prawda? A jednak przygotowujemy się do takich rocznic, zapraszamy gości, przygotowujemy uroczystą kolację, odświętnie się ubieramy, kupujemy kwiaty. Po co? Żeby sobie przypomnieć, żeby jeszcze raz odczuć tamtą atmosferę. Innymi słowy, żeby — wraca magiczne słowo — doświadczyć.
AB: Ale rozwijając tę analogię do rocznic rodzinnych od razu spytam: Jak można celebrować rocznicę ślubu kiedy małżeństwo jest w kryzysie, jak można celebrować Boże Narodzenie gdy jest się w smutku, rozpaczy lub doświadcza się wielkiego wypalenia? Przecież kiedy takie okresy przychodzą to...
WZ: ...wtedy boli jeszcze bardziej.
AB: No, właśnie — boli! I czy w tym bólu, w tej oschłości, w rozpaczy, w kryzysie, chcemy sobie przypominać jak to kiedyś było dobrze, czy chcemy doświadczać dobra, czy chcemy się zmieniać?
źródło: photogenica.pl
WZ: Jakbyśmy nie chcieli, to by nas nie bolało. Ten syndrom depresyjny, który dotyka wielu ludzi w Boże Narodzenie świadczy właśnie o tym. Ktoś bardzo chce i dlatego tak boleśnie i tragicznie konstatuje, że nic z tego. Że to, czego pragnie, nie spełnia się, nie urzeczywistnia.
Gdybyśmy nie chcieli, to by nas nie bolało. Ten ból jest dowodem na to, że strasznie chcemy.
Rocznica ślubu w kryzysie małżeńskim boli właśnie dlatego, że to nie tak miało być!
Dlatego, kiedy przychodzi Boże Narodzenie z całą swoją otoczką czułości i serdeczności, to — jeśli my tej czułości i serdeczności nie doświadczamy — boli nas strasznie ten brak. Najczęściej próbujemy go jakoś zagłuszyć albo od niego uciekamy. Stąd te wszystkie bożonarodzeniowe ucieczki, wyjazdy na Hawaje i Kanary, które sobie racjonalizujemy chęcią poznania świata i wyrwania się z tradycyjnego zaścianka. Ale tak naprawdę chodzi o to, żeby nie czuć tego braku, żeby nie czuć tego głodu. Żadnej Wigilii, żadnego opłatka, żadnych życzeń i czułości. Ale od samych siebie nie da się uciec. Jeśli nie łamanie się opłatkiem, to coś innego trąci tę strunę braku we mnie. I będzie to początek uzdrowienia, bo brak to jest bardzo ludzka rzecz.
AB: Ale czy ten brak, ten niedosyt wystarczy?
WZ: Jak się odczuwa głód to się szuka jedzenia, a jak sobie człowiek próbuje wmówić i przekonać się, że wcale nie jest głodny to przestaje rozglądać się za jedzeniem, przestaje jeść, wpada w anoreksję i umiera. W przypowieści opowiedzianej przez Pana Jezusa, z uczty korzystają nie ci, którzy są jej godni, tylko Ci którzy są głodni.
AB: Ale wracając do podstawowego pytania: Czy czekamy?
WZ: Myślę, że czekanie, to jest jakieś pragnienie. Dopóki żyjemy, to czekamy. Pragnień i oczekiwania nie ma na cmentarzu. Chociaż bywają napisy na grobach, „N.N. tu oczekuje na zmartwychwstanie”. Ale na cmentarzu już się na nic nie czeka, już się wszystko spełniło, czyjeś zmartwychwstanie też. „Wykonało się”. Człowiek dopóty żyje, dopóki ma pragnienia, dopóki mu czegoś brakuje. Skoro więc nadal żyjemy, skoro nadal nam czegoś brakuje (co do tego chyba nie mamy wątpliwości, prawda? /śmiech/) to znaczy że na coś czekamy. W ostatecznym rozrachunku na miłość, czyli na Niego. I oczywiście mogę sobie wmawiać, że to nieprawda, mogę ten brak zagłuszać używkami, relacjami, czy jakimiś innymi rzeczami. Mogę sobie wmawiać, że niczego mi nie brakuje, bo się dorobiłem i wszystko mam, mogę jeść, pić, używać itd. Mogę, tylko że wcześniej czy później (lepiej żeby wcześniej!) zapuka do mnie Pan Bóg/los/życie/rzeczywistość (nieodpowiadające mi określenia mogę skreślić) i bardzo wyraźnie, dobitnie i bez zostawiania cienia wątpliwości powie mi prosto w oczy: „Głupcze, tej nocy...”
I opowiedział im przypowieść: «Pewnemu zamożnemu człowiekowi dobrze obrodziło pole. I rozważał sam w sobie: Co tu począć? Nie mam gdzie pomieścić moich zbiorów. I rzekł: Tak zrobię: zburzę moje spichlerze, a pobuduję większe i tam zgromadzę całe zboże i moje dobra. I powiem sobie: Masz wielkie zasoby dóbr, na długie lata złożone; odpoczywaj, jedz, pij i używaj! Lecz Bóg rzekł do niego: "Głupcze, jeszcze tej nocy zażądają twojej duszy od ciebie; komu więc przypadnie to, coś przygotował?" Tak dzieje się z każdym, kto skarby gromadzi dla siebie, a nie jest bogaty przed Bogiem». Łk 13.16-21
Ile razy się słucha się audycji „Radio Kierowców” to słychać to przypomnienie. Tak naprawdę to jest audycja pt. „Głupcze, tej nocy zażądają twojej duszy”
AB: A może to jest tak, że w ogromie propozycji, które współczesny świat ma dla człowieka, zatracamy instynkt samozachowawczy?
WZ: Nie sądzę, że zatracamy instynkt samozachowawczy. Wręcz przeciwnie: właśnie chcąc ocalić samych siebie za wszelką cenę, czyli idąc za instynktem, zatracamy się na amen.
Bo to nie jest tak, że zdanie „Kto chce zachować swoje życie ten je straci”(Mt 16,25) jest ważne i obowiązujące tylko dla katolików czy dla chrześcijan. To się sprawdza zawsze i wszędzie, u wierzących i niewierzących, u chrześcijan i niechrześcijan. Jak będziesz chciał SIĘ zbawić, to już człowieku po tobie. Bo życie polega na traceniu życia i tylko tak można je ocalić. Mam takie porównanie: Ktoś się boi żeby go życie nie zraniło, bo wtedy się wykrwawi i umrze. W związku z tym buduje nad sobą taki szklany klosz różnych zabezpieczeń, przewidywań i uników. I rzeczywiście, udaje mu się. Żyje pod tym kloszem i życie nie ma do niego dostępu. Nikt i nic nie może go dosięgnąć, nic go tam nie zrani. Na pewno nie umrze z wykrwawienia. Tylko.... z uduszenia. Taka jest różnica. Tak czy inaczej umrzemy. Ale ryzykując własne życie, wystawiając je na zranienia, pozwalając, żeby inni mogli mnie zranić (nie ma relacji bez zranień!) mam szansę zasmakować życia prawdziwego, na które składają się i pragnienia i rozczarowania, i szczęście i rozpacz, i śmiech i łzy, i ból zranienia i radość uleczenia. Bo, jak mówi mądry Kohelet, wszystko ma swój czas. A poza tym, wychodząc spod sterylnego klosza zbudowanego z naszych lęków możemy kochać, czyli poświęcić życie w jakiejś dobrej sprawie. Możemy zrobić wiele dobrego.
AB: To czynienie dobra jest chyba takie trochę nieświadomie, prawda? Jak w przypowieści. Kiedy Pan Jezus opowiada o Sądzie Ostatecznym, mówi do zbawionych „byłem głodny a daliście mi jeść, byłem spragniony a daliście mi pić...”(Mt 25, 34nn) a oni są tym zdziwieni.. pytają — kiedy widzieliśmy Cię głodnym i nakarmiliśmy Ciebie?
Wtedy odezwie się Król do tych po prawej stronie: "Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata!
Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść;
byłem spragniony, a daliście Mi pić;
byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie;
byłem nagi, a przyodzialiście Mnie;
byłem chory, a odwiedziliście Mnie;
byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie".
Wówczas zapytają sprawiedliwi: "Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym i nakarmiliśmy Ciebie? spragnionym i daliśmy Ci pić? Kiedy widzieliśmy Cię przybyszem i przyjęliśmy Cię? lub nagim i przyodzialiśmy Cię? Kiedy widzieliśmy Cię chorym lub w więzieniu i przyszliśmy do Ciebie?" A Król im odpowie: "Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili". (Mt 25,34-40)
WZ: Chyba trochę tak. Jak kiedyś byłem kiedyś wolontariuszem w hospicjum, to bardzo starałem się uważać, żeby nie traktować tego jak zdobywania sprawności harcerskich na chorych. Kiedy pytano mnie, po co tam przychodzę, to odpowiadałem, że po nic. Ani po to, żeby tych chorych nawracać, ani po to żeby okazać im serce, ani po to żeby coś zrozumieć z życia, bo to było instrumentalne traktowanie pacjentów. Chodziłem, bo czułem, że tak trzeba.
o. Wojciech Ziółek SJ, Anna Bajon
opr. ab/ab