Pracuję w domu dla chłopaków ulicy w Limie. Jestem wychowawcą. W naszym domu mieszka ponad stu chłopców. Każdy ma swoją historię...
Opowiada Wolontariuszka Międzynarodowego Wolontariatu Don Bosco - Joanna Studzińska
Jest bardzo głośno, bo przy 12 mln mieszkańców i braku metra są nieustanne korki. Cały czas słyszę trąbienie klaksonów, muzykę i krzyki kierowców. Lima – stolica Peru. Zewsząd dochodzą głosy ulicznych handlarzy, którzy na każdych światłach chodzą między autami i sprzedają napoje, kanapki, przekąski. Nie ma żebractwa, każdy coś robi. Pucuje buty, wyciska świeże soki z owoców, gotuje, nagania ludzi do busów.
Ale to nie znaczy, że każdy ma pieniądze. Jest wielu bezdomnych i wiele dzielnic, gdzie ludzie żyją w skrajnym ubóstwie. Tylko pod górą San Cristobal w slumsach żyje ponad milion ludzi. Wszędzie leżą śmieci, nie ma koszów na ulicy. I ten wdzierający się w nozdrza zapach moczu. Wszędzie, zarówno w mieście, jak i w slumsach.
Pracuję w domu dla chłopaków ulicy w Limie. Jestem wychowawcą. W naszym domu mieszka ponad stu chłopców. Każdy ma swoją historię. Każdy z tych chłopców doświadczył cierpienia, bólu i odrzucenia. Jestem wdzięczna Bogu, że tutaj jestem, że uczy mnie kochać bliźnich.
Poszłam do szkoły Samuela. Nakryto go na paleniu marihuany. Dyrektor zawiesił go w prawach ucznia i o mało nie wyrzucił ze szkoły. Przez 3 miesiące wytrwale walczył z nałogiem. Sam nie wie, czemu znów sięgnął po narkotyki. Namówił go kolega. Uległ.
Gorgio uczy mnie odwagi. Zawsze wie, jak postąpić i nie boi się tego demonstrować. W imię zasady, którą powtarza, że „nigdy nie opuszcza się swojej ekipy”. Skąd ją zna? Nauczyli go w lokalnej grupie przestępczej, do którego należał przez 2 lata. Teraz praktykuje tylko dobre nawyki, o złych już nie chce pamiętać. Skąd ta przemiana? Jego sąsiadka, niewiele starsza, okazała mu serdeczność, która poruszyła jego serce.
Wilson drugi raz został nakryty na kradzieży, a jest u nas dopiero trzy miesiące. Laptop, 2 komórki, 5 pamięci przenośnych USB, 150 soli to łupy ostatnich kradzieży. Wszystkie rzeczy należały do naszych chłopców, czyli jego kolegów. Niektórzy z nich dzielą z nim pokój. Innych okradł, kiedy nawet się tego nie spodziewali. A wydawało się, że wychodzi na prostą. Że przezwyciężył swoje słabości. Że rozumie, że pobyt w domu Don Bosco jest dla niego szansą, aby rozpocząć nową drogę.
Kolejna porażka. Jaimi odchodzi z naszego domu. Dwa dni z nim rozmawiałam. Tłumaczyłam, że to dla niego szansa, że może coś zmienić w swoim życiu. Nie chciał. Nie pasują mu reguły domu. Nie chce się podporządkować, pracować, uczyć. Denerwują go pozostali chłopcy. Woli mieszkać u ciotki. Twierdzi, że będzie szukał jakiejś pracy dorywczej. Martwię się o niego. Dowiedziałam się, że do odejścia namówił go kuzyn, który handluje narkotykami.
Moja codzienność w Peru różni się diametralnie od tej, do której byłam przyzwyczajona w Polsce. Ale czy tego wszystkiego mogłabym nauczyć się w Polsce „zamknięta pod kloszem”? Próby, bezsilność, cierpienie wyrabiają charakter i uczą mnie bezwarunkowego zaufania Bogu.
opr. ac/ac