Rozmowa z Elżbietą Wiater, historykiem, doktorem teologii, autorką "Modlitewnika rodzinnego"
Paulina Korneluk jest siedlczanką. Od pół roku posługuje jako świecka misjonarka w Tanzanii. Czytelnikom „Echa” zdradza okoliczności swojego wyjazdu, opowiada o poprzedzającym go czasie przygotowań oraz rzeczywistości zastanej na miejscu. Misyjne realia są także przedmiotem prowadzonego przez nią bloga pod znamiennym tytułem „Obleczona w słońce”. Oddajmy głos misjonarce...
Odkąd pamiętam, fascynowało mnie życie misjonarzy. Jako dziecko z ogromnym zainteresowaniem wsłuchiwałam się w relacje ojców posługujących na różnych kontynentach, którzy odwiedzali moją rodzinną parafię pw. św. Maksymiliana M. Kolbego w Siedlcach. Niezmiennie szczególnie bliski i pociągający był dla mnie Czarny Ląd - Afryka. Jednakże droga, którą podążałam, w żaden sposób nie wiodła mnie do wyjazdu na misje; wręcz przeciwnie, raczej do zbudowania własnego gniazda - założenia rodziny i rozpoczęcia kariery zawodowej. W tamtym czasie nie interesowałam się wyjazdami osób świeckich na misje, nie wiedziałam, jakie mają możliwości. Co więcej, byłam przekonana, że jako kobieta mogłabym wyjechać tylko będąc lekarzem. Ze względu na fakt, że moje kwalifikacje odbiegały od wykreowanej przeze mnie wizji, nieświadomie zamknęłam przed sobą drzwi do wyjazdu. Niemniej jednak okazało się, że pragnienie aktywnego zaangażowania się w budowanie kościoła misyjnego było wciąż żywe, głęboko zakopane na dnie mojego serca.
Decyzję o wyjeździe podjęłam niejako odruchowo, gdy w moje ręce trafił kalendarz na rok 2015 Stowarzyszenia Misji Afrykańskich (SMA). Moją uwagę w sposób szczególny przykuło zdjęcie świeckiej misjonarki - udzielała ona lekcji szycia lokalnym czarnoskórym kobietom, u których posługiwała. Pomyślałam wtedy: „Może również dla mnie znajdzie się miejsce na misjach?”. Z tą chwilą wydobyłam z głębi siebie nieprzezwyciężoną chęć wyjazdu...
***
Przygotowania w SMA odbywają się zazwyczaj w cyklu dwuletnim, tak aby obydwie strony miały czas na zapoznanie się i podjęcie decyzji. W tym okresie aktywnie i systematycznie uczestniczyłam w rekolekcjach oraz warsztatach, które naprzemiennie odbywały się w Centrum Misji Afrykańskich w Borzęcinie Dużym oraz w malowniczo położonym Ośrodku Rekolekcyjno-Misyjnym w Piwnicznej-Zdroju.
Trudno mówić o kompleksowych przygotowaniach, podczas gdy każdy z nas jest inny i może w różny sposób zareagować na rzeczywistość, do której został posłany. Czerpałam z różnorodnych źródeł, wsłuchując się w niezliczone historie osób z doświadczeniem życia na polu misji, przyjmując dobre rady oraz opisy realiów, w których przyjdzie mi żyć. Wydawało mi się, że tak wiele już wiem... Jednakże okazuje się, że nie da się przygotować na wszystko, przewidzieć reakcji psychosomatycznych na nowe sytuacje, wymagające warunki i odmienny od naszego klimat. Niemniej najważniejsza lekcja - słowa, które głęboko zapadły w moją pamięć, brzmiały: „Nie miej oczekiwań!”. Słowa te mogą jawić się sztampowo, ale wcielenie ich w życie ukazuje nadzwyczajną mądrość. Wyjechałam, mając świadomość, że każda obecna chwila jest jedyna i niepowtarzalna. Teraz widzę ogromne owoce tych słów w moim życiu...
***
Nie miałam swojego wymarzonego państwa. Wiedziałam tylko, że to ma być Afryka. Potrzeb pracy misyjnej zarówno dla osób konsekrowanych, jak również świeckich jest mnóstwo... Wyraziłam gotowość i pragnienie wyjazdu, a całą resztę zawierzyłam Niepokalanej. Byłam otwarta na każdą propozycję. Zaufałam moim leaderom, wierząc, że ich decyzje są wypełnieniem Bożej woli. Zaproponowano mi Tanzanię, a ja powiedziałam: „tak”. Ten kraj od początku mnie zafascynował, stając się jednocześnie moją pierwszą afrykańską miłością!
Wprawdzie był to mój pierwszy kontakt z afrykańską ziemią, jednakże od razu po przyjeździe miałam wrażenie, jakbym już kiedyś tu była i wróciła po długiej nieobecności, doświadczając w zderzeniu z tym, co zastałam na miejscu, jednocześnie zachwytu i zdumienia. Ludzie, środowisko, absurdalne sytuacje... Przyjechałam w porze suchej, krajobraz był zatrważający. Połacie pól uprawnych popalonych słońcem, powysychane zbiorniki wodne i bieda... To był bardzo smutny obraz. Jednocześnie zauważyłam zadziwiający kontrast. Ludzie, których spotkałam, zaimponowali mi swoją serdecznością i prawdziwą, niegasnącą radością. Dzięki nim „aklimatyzacja” stała się tylko słowem, a ja czułam się jak w domu.
***
Najważniejszą pracą jest praca nad sobą. Każdego dnia uczę się, jak być misjonarzem. Uświadamiam sobie, że nie przyjechałam tutaj, by dokonywać wielkich dzieł, ale żeby być dla drugiego człowieka. W ciągu tygodnia prowadzę zajęcia edukacyjne dla młodych matek oraz dziewcząt, które z powodu różnych problemów rodzinnych oraz życiowych nie miały możliwości kontynuowania nauki w szkole. Program ten pomaga im zdobywać podstawowe umiejętności dotyczące dbania o zdrowie, budowania relacji, umiejętności życiowych, a także przedsiębiorczości, zakładania małych biznesów i twórcze odkrywanie talentów.
Zachwycam się tym, że tutaj ludzie potrafią prawdziwie ucieszyć się drugim człowiekiem. Pomimo biedy i ubóstwa, w jakich żyją, gotowi są podzielić się tym, co mają najlepszego, co zachowują na szczególne okazje, święta. Wtedy zwykła kura i napój gazowany serwowany w szklanej butelce stają się nadzwyczajne! Za każdym razem wspominam w takich sytuacjach ewangeliczną przypowieść o wdowim groszu - z wdzięcznością, że może ona wypełniać się w moim życiu. Od osób, wśród których przebywam, uczę się również życia obecną chwilą w spokoju - bez zbędnego pośpiechu, zabiegania, a jednocześnie „doświadczam czasu” - bycia obecnym tu i teraz, co, niestety, w naszej kulturze bardzo często gubimy, dostosowując się do panujących trendów.
***
Próbą odpowiedzi na pytanie, dlaczego praca na misjach ma sens, jest uświadomienie sobie, co nadaje sens mojemu życiu. W odniesieniu do tego przytoczę słowa założyciela SMA Melchiora de Marion-Brésillac: „Czego szukasz? Zaszczytów? Jeżeli tak, to nie przyjeżdżaj tu. Radości posługiwania? Jeżeli tak, to nie przyjeżdżaj tu. Przyjaźni, wdzięczności, pocieszenia w zamian za to, co zrobiłeś? Jeżeli tak, to nie przyjeżdżaj tu. [...] Jednakże, jeżeli wierny swojemu powołaniu akceptujesz życie poświęcenia i to wszystko, co to znaczy; jeżeli szukasz Jezusa, tylko Jezusa, Jezusa biednego, Jezusa skromnego i upokorzonego, Jezusa ukrzyżowanego... Jeżeli tak, to przyjeżdżaj!”.
Myślę, że każdy z nas dąży do szczęścia, do życia w obfitości i wolności. Jednakże sami nie jesteśmy w stanie w pełni tego osiągnąć. Początkiem drogi prowadzącej ku temu jest spotkanie z Jezusem, poznanie Go i zakochanie się w Nim! Ta perspektywa ustawia odpowiednio całe doczesne życie i nadaje mu właściwy sens.
***
Blog „Obleczona w słońce”, jaki prowadzę, powstał właściwie z dwóch powodów. Po pierwsze: chciałam dzielić się z moimi najbliższymi tym, czego doświadczam na misji. Po drugie: zauważyłam, jak bardzo ulotne są moje wspomnienia. Prowadzenie bloga jest więc próbą uchwycenia, nazwania i wyrażenia tego, co dla mnie ważne, co mnie zachwyciło lub zdumiało.
W Apokalipsie św. Jana czytamy o Niewieście obleczonej w słońce. Nazwa bloga jest wyrazem mojej miłości do Maryi, dzięki której zaczęła się droga mojego nawracania, gdy rozpoczęłam formację w Szkole Ewangelizacji Niepokalanej (SEN) prowadzonej przez ojców franciszkanów w Niepokalanowie Lasku. Inny, duchowy aspekt nazwy przypomina mi, kto mnie zaprosił, z jakiego powodu tu jestem i kogo głoszę! Jednocześnie pragnęłam również nawiązać do nazwy miejsca, w którym żyję, czyli krainy słońca.
Na koniec chciałabym życzyć wszystkim Czytelnikom, aby ich życie było święte - by było piękną przygodą z Chrystusem za wstawiennictwem Niepokalanej!
AW
Echo Katolickie
1/2018
opr. ab/ab