Z Dariuszem Lipińskim, autorem książki Po kręgosłupie Europy. Rowerem z Paryża do Santiago de Compostela, rozmawia Piotr Świątkowski
Przed chorobą powiedziałbym: Super, ale jestem silny, mam tyle lat, a dałem radę. Nad grobem św. Jakuba pomyślałem inaczej: Dziękuję, Panie, że dałeś mi to przeżyć. Miałem świadomość, że sam bym tego nie zrobił.
Z Dariuszem Lipińskim, autorem książki Po kręgosłupie Europy. Rowerem z Paryża do Santiago de Compostela, rozmawia Piotr Świątkowski
Ile było cudów na trasie?
Na pewno cudem było pokonanie ponad 1700 kilometrów. Mój trzydziestokilkuletni wysportowany syn, z którym wybrałem się w tę podróż, nie miał z tym problemu, ale ja skończyłem sześćdziesiąt lat. Poza tym wcześniej poważnie chorowałem. Cudem właściwie było to, że wyszedłem z choroby i mogłem pojechać do grobu św. Jakuba. W średniowieczu Santiago de Compostela było, obok Rzymu i Ziemi Świętej, najważniejszym miejscem pielgrzymek. Drogą św. Jakuba, po hiszpańsku Camino de Santiago, szli ludzie wszystkich stanów. Często w ramach — dziś byśmy powiedzieli — resocjalizacji. Na Camino stało pełno schronisk. Dziś też jest wiele tanich albo czasem bezpłatnych albergues, ale są też hotele i inne miejsca noclegowe, które zarezerwowaliśmy z Tomkiem przed podróżą.
Rak trzustki. Bezwzględny morderca.
Rzeczywiście, podejrzewam działanie siły nadprzyrodzonej w moim życiu albo wystąpienie przynajmniej kilku szczęśliwych zbiegów okoliczności.
Chcę posłuchać o pana chorobie. Bez tego nie zrozumiemy ani pana, ani pielgrzymki.
Kończyła się V kadencja Sejmu i pierwsze rządy Prawa i Sprawiedliwości. Ja byłem wtedy w Platformie Obywatelskiej. Koledzy posłowie powiedzieli mi, że jestem żółty. Przyleciałem samolotem do Poznania i słyszę od żony: Wiesz co, jesteś dziwnie żółty.
Diagnoza szybka i miażdżąca. Z chirurgią trzustki jest trochę jak z mistrzowską grą na fortepianie. Wirtuoz musi ćwiczyć wiele godzin dziennie, żeby utrzymać poziom. W Polsce operował trochę ten, trochę tamten. Nie było prawdziwego mistrza. Od znajomego lekarza dowiedziałem się, że w Heidelbergu znajduje się Europejskie Centrum Trzustki, gdzie operują wirtuozi na kilku salach jednocześnie. W piątek wieczorem napisałem do znanego profesora — akurat przenosił się do Monachium, a w poniedziałek rano dostałam odpowiedź, że mogę przyjechać.
Wiedział, że jest pan politykiem?
Nie chwaliłem się tym w listach. Dla niemieckich lekarzy nie miało to znaczenia. Potem żona mi powiedziała, że profesor operował osiem godzin i gdy skończył, padał ze zmęczenia na twarz, ale znalazł siłę, by przyjść i powiedzieć jej, że wszystko się udało. Chciałbym, żeby lekarze traktowali tak pacjentów również w Polsce. Pół roku później zdiagnozowano u mnie przerzuty na wątrobie.
I znowu cud?
Inaczej nie da się chyba tego nazwać. Na zdjęciach podobno było to widać. Widzieli je lekarze w Poznaniu i w Monachium. Ten sam profesor otworzył mnie, ale niczego nie znalazł. Przepraszał, że niepotrzebnie mnie operował. Był bardzo przejęty.
Pomyłka w badaniu i tyle.
Tomografia komputerowa to nie jest jedno zdjęcie. Przerzuty widziało kilku lekarzy. Na pewno cudem jest wczesne zżółknięcie. Guz uciskał przewód żółciowy. Gdyby trzustka mnie rozbolała, nie miałbym szans na przeżycie.
Chemia?
Przez rok w Wielkopolskim Centrum Onkologii. Raz czy dwa ktoś mnie rozpoznał i podejrzewał, że wchodzę bez kolejki. Szczerze mówiąc, nie pamiętam tego czasu. Centrum Onkologii to był wtedy kombinat. Konsultacje odbywały się na korytarzu. Pamiętam panią doktor, która zaproponowała, byśmy stanęli w kącie korytarza. I jeszcze ten koszmarny incydent z podawaniem leków.
Proszę mówić.
Niemcy ściśle rozpisali mi dawkowanie chemioterapii. Miałem je przetłumaczone przez tłumacza przysięgłego. Po jakimś czasie polski lekarz mówi mi: Wie pan co, przerwiemy podawanie leków na miesiąc lub dwa i zobaczymy, co dalej. Zdziwiłem się: Chce pan sprawdzić, czy będę miał przerzuty? Uparłem się. Gdybym nie był posłem, nie wiem, czyby mnie posłuchali. Jakiś czas później młody lekarz, któremu jeszcze się chciało i chyba trochę było mu głupio, powiedział, że znalazł jakieś publikacje naukowe i że Niemcy skutecznie dobierają dawki. U nich medycyna to statystyka.
U nas medycyna to sztuka.
Nie ukrywam, że historia choroby zmieniła moje nastawienie do życia. Również zmieniła mnie pod względem religijnym. Nie przeszedłem spektakularnego nawrócenia, bo nigdy nie doświadczyłem utraty wiary, ale byłem katolikiem takim dość powierzchownym.
Jest pan fizykiem z wykształcenia. Nie wierzy pan w Wielki Wybuch?
Współodkrywca promieniowania reliktowego, bezpośredniego dowodu na Wielki Wybuch, laureat Nagrody Nobla Arno Penzias, jest człowiekiem bardzo religijnym. To odkrycie tylko utwierdziło go w wierze. Wielu innych laureatów Nobla z fizyki, chemii czy medycyny również było osobami religijnymi czy też nimi są. Max Planck był nawet teologiem luterańskim. Jeżeli fizyk mówi, że za Wielkim Wybuchem nikt nie stoi, to wychodzi ze swojej roli. Wychodzi z niej również, jeśli mówi, że stoi. Bóg nie jest przedmiotem badań fizycznych.
Rzucił pan politykę?
Polityka rzuciła mnie. Nie zostałem wybrany na kolejną kadencję. Oczywiście to bolało, bo porażki bolą i nikt ich nie lubi. Z perspektywy czasu uważam jednak, że dobrze się stało. Nie czułbym się komfortowo w dzisiejszym Sejmie. Poza tym prawdopodobnie nie zrobiłbym, czy nie doświadczył wielu rzeczy ważniejszych od bycia szeregowym trybikiem w maszynce do głosowania. Na przykład prawdopodobnie nie wpadłoby mi do głowy wyruszyć na pielgrzymkę do Santiago de Compostela. To była najwspanialsza podróż mojego życia, chociaż na początku mało o tym szlaku wiedziałem.
Pana książka jest nie tylko zapisem podróży, ale również nienachalną lekcją historii, tradycji i filozofii.
Planowaliśmy wyjazd jako przygodę krajoznawczą, a skończyło się na pielgrzymce pełnej refleksji nad kondycją Europy. Zajmowałem się wcześniej Europą. Byłem wiceprzewodniczącym Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy i sejmowej Komisji do spraw Unii Europejskiej. Na Drodze św. Jakuba mogłem przyjrzeć się Europie i dziękować Bogu za zdrowie. Ale nie tylko. Po prostu chciałem sensownie się ruszać. Sport jest dziś bardzo modny. Jeśli ktoś nie może biegać po lesie, to biega po taśmie. Aplikacja mierzy wyniki, spalone kalorie i publikuje dane na Facebooku. Mój wysiłek był połączony z refleksją, namysłem nad naszą przeszłością, historią, doświadczeniami. Miał jakiś sens.
Pięknie brzmi, ale kiedy się przejedzie sto kilometrów w upale i do tego złapie gumę, to chyba nie myśli się o chrzcie Francji.
Myśli się o drodze, o Camino. Jeden dzień zwłoki, zboczenie z trasy i wszystko wali się jak domek z kart. Droga to zasady. Cytuję w książce Biblię Tysiąclecia: „Droga oznacza trzymanie się w życiu pewnych zasad etycznych, stylu postępowania”. Idąc do grobu św. Jakuba, nie można się cofnąć. Czasem trzeba odrobić stracone dzień wcześniej kilometry, a pogoda nieciekawa, mży, chłodno, ale trzeba to zrobić. W życiu również musimy robić różne rzeczy.
Też mamy swoją tradycję pielgrzymkową. U nas cesarz Otton III pielgrzymował do grobu św. Wojciecha. Uczy się tego każde dziecko.
No i pielgrzymki do Częstochowy, ale to są pielgrzymki wspólnotowe. Na Camino idzie się samemu albo w dwu-, trzyosobowej grupie. Spotkaliśmy w hotelu trójkę Holendrów, którzy również podróżowali na rowerach, i to właściwie była najliczniejsza grupa. Innym razem widzieliśmy dwie kobiety. Pokażę panu zdjęcie w książce. Widzi pan? Idą po lewej stronie. Ta pierwsza dziewczyna była kompletnie wyłączona. Na nic nie zwracała uwagi. Szła i pięknie śpiewała o Bogu.
Patrzę na zdjęcia i jestem zaskoczony ubogim krajobrazem. Francja wydawała mi się zielona, zacieniona, a tu droga jak przez pustynię.
Szczerze mówiąc, ja też byłem zaskoczony. Wydawało mi się, że dobrze znam Francję, którą odwiedzałem co najmniej kilkadziesiąt razy. We Francji mieliśmy jeden z najtrudniejszych etapów z Saintes do Bordeaux. Na mapie najwyższy punkt leżał 150 metrów nad poziomem morza, a najniższy 50 metrów. Niby płasko, a co chwilę lekki pagórek. I niesamowity upał. Dostaliśmy nieźle w kość.
Czy mamy się czego wstydzić, patrząc na Francję z siodełka? Jesteśmy ubogimi krewnymi Zachodu?
Jechaliśmy przez południe Francji. W XIX wieku nie było tu przemysłu. Same bagna i piachy. Bieda. Przy Bordeaux, wiadomo, wino, ale bliżej Atlantyku same nadmorskie piachy. Próbowano uprawiać morwę i tytoń. Wsie wymierały. Zasypywały je wydmy. Ludzi wybijała malaria. Południe Francji zaczęło wychodzić z biedy w połowie XIX wieku dzięki zasadzeniu drzew. Lasy ustabilizowały teren. Rozwinęła się gospodarka drzewna. Taki jest krótki rys historyczny, pokazujący, że Francuzom nie było łatwiej niż nam. A odpowiadając na pana pytanie, powiem, że nie widzę wielkiej przepaści między polską a francuską wsią. Na poziomie miasta też jest nieźle. To już nie jest PRL, gdy Polaka w Paryżu nie było stać na coca-colę. Jest za to różnica, i to spora, jeśli chodzi o religijność. W stutysięcznym Poitiers, kiedyś zwanym miastem stu kościołów, stolicy św. Hilarego, na jedynej niedzielnej mszy o jedenastej w pewnej dużej świątyni modli się siedemdziesiąt osób, przy czym większość to turyści. Ale bardziej od pustych kościołów zadziwiło mnie oznakowanie szlaku. Na tablicach informacyjnych nie ma słowa o św. Jakubie. Niech pan popatrzy na zdjęcie tablic w mojej książce. „Droga do Composteli”, „Droga Tureńska” i „Europejski Szlak Kulturowy”. Gdzie się podział św. Jakub?
Być może to wyraz szacunku dla niewierzących.
Pewnie tak by to Francuzi wytłumaczyli. Tydzień później jesteśmy w Hiszpanii. W Santo Domingo de la Calzada stoi piękna romańsko-gotycka katedra św. Dominika. Wiąże się z nią pewna legenda. Otóż pielgrzym z Niemiec został oskarżony przez miejscową niewiastę o kradzież. Powieszono go za karę, ale uszedł z życiem. Rodzice zdjęli go z szubienicy. Sędzia miał powiedzieć, że chłopak jest martwy jak kurczak na jego talerzu.
Niech zgadnę. Kurczak ożył?
Ożył, a na pamiątkę legendy w murze katedry jest klatka. Żyją w niej kura z kogutem. Jeśli kogut zapieje pielgrzymowi, oznacza to, że uda mu się dotrzeć do Santiago de Compostela. Jeśli nie zapieje, to może być z tym problem. Coś mi się pomyliło i poszedłem w niedzielę na mszę o dziewiątej do wspomnianej katedry. Katedra zamknięta na głucho, ale są strzałki wskazujące boczne wejście. Idę, patrzę, a tam napis „muzeum” i kasa biletowa. W katedrze działa muzeum, które na dwie godziny w tygodniu przerabiane jest na kościół, by można było odprawić mszę. Dla mnie to był szok. Zdarza się, że robi się z kościoła muzeum, by zbierać fundusze na utrzymanie zabytkowej architektury. Jestem to w stanie zrozumieć. Ale dzielenie w jednej przestrzeni sacrum i profanum? Przypomina się biblijne kupczenie w świątyni jerozolimskiej. Ktoś wydał na to zgodę. Jeśli nie hierarchia hiszpańska, to miejscowy biskup. Uważam to za błąd. Kolejna sprawa. Wiadomo, że w Hiszpanii panują dotkliwe upały. Kościoły powinny być otwarte tak jak w Polsce. Idzie pan z zakupami obok kościoła, ma pan ochotę i pan wchodzi.
Czasami patrząc na ołtarz przez szybkę zamkniętych drzwi.
Ale przynajmniej w kruchcie. Tam tego nie ma. Świątynie są zamknięte. Może się boją złodziei? Takie podejście nie służy praktykowaniu religijności. W Hiszpanii jeszcze można powalczyć o wiernych. Natomiast Francja wydaje mi się dla Kościoła stracona. Historia od rewolucji francuskiej po maj 1968 roku zrobiła swoje. Kraj, który penalizuje samą próbę przekonywania kobiety, by nie popełniała aborcji, zabrnął naprawdę daleko. Byłem zaskoczony, ale jest przepis, który mówi, że jeśli usiądzie pan z kobietą, która nosi się z zamiarem usunięcia ciąży, i powie: „Pomyśl, nie podejmuj tej decyzji pochopnie, może urodzisz i oddasz dziecko do adopcji albo zostawisz w szpitalu”, to za takie słowa może pan iść do więzienia albo zapłacić grzywnę. Chyba jeszcze nikogo nie skazali z tego paragrafu, ale taki zapis w prawie od niedawna obowiązuje.
Zmierza pan do tego, że w miejsce odrzuconej przez Francuzów religii powstała nowa, świecka religia?
Tak to widzę. Dla mnie świecka religia jest dowodem na to, że człowiek musi w coś wierzyć. Widzę to w języku politycznych zaklęć. Jednym z takich zaklęć są europejskie wartości.
Prawa człowieka. Co w nich złego?
W prawach człowieka nie ma nic złego. Przeciwnie, wszystkie powszechnie przyjęte konwencje są jak najbardziej słuszne. We wszystkich, na przykład, pierwszym i najważniejszym z nich jest prawo do życia. Ale świecka religia za prawa człowieka uznaje takie, których w tych konwencjach, na przykład ONZ, Rady Europy czy innych organizacji, nie ma. Nie ma tam prawa do aborcji czy tzw. małżeństw jednopłciowych. Te zaklęcia o europejskich wartościach, te długie preambuły do europejskich aktów prawnych są najwyraźniej po to, by przemieszać rzeczy ważne z nieważnymi, obowiązujące z nieobowiązującymi.
Trochę polityczna robi się nam wyprawa „po kręgosłupie Europy”.
Może pan mi nie wierzyć, ale ja o tym myślałem, jadąc rowerem z Paryża do Santiago de Compostela, choć wcale tego nie planowałem. Jechaliśmy z Tomkiem w szczególnym czasie. Wyruszyliśmy z Paryża 14 lipca 2016 roku, w dniu zamachu w Nicei. Ciężarówka wjechała w tłum ludzi na promenadzie. Zginęło 87 osób. Pamięta pan? Nasze żony bardzo się denerwowały, gdy jechaliśmy przez Francję. My na trasie nie odczuwaliśmy zagrożenia, ale nasze rodziny je czuły. Gdy przejechaliśmy granicę z Hiszpanią, mojej żonie, żonie Tomka i mojej mamie kamień spadł z serca.
Widzieliście uchodźców?
W Burgos w Hiszpanii na kostce brukowej znaleźliśmy wymalowany farbą znak. Coś w rodzaju stempla przykładanego do murów i chodników. Było tam napisane: „Uchodźcy, witajcie”, i namalowana uciekająca w popłochu rodzina. Problem uchodźców istnieje. Nie da się go ukryć. Rzecz jasna jestem za pomaganiem ofiarom wojny, ale jestem przekonany, że kolejne fale uchodźców pogłębiają dechrystianizację Europy. Myślę, że oni się z nas śmieją.
Z Europejczyków?
Z Europejczyków w spódnicach.
To mniejszość. Nie ma ich za wielu.
Ale jest wielu europejskich mężczyzn w spódnicach mentalnych. Ilu młodych Niemców, Francuzów czy Włochów umarłoby za swój kraj? Europa uznała, że nie ma jednej prawdy, a skoro każda prawda znaczy tyle samo, to jeśli przyjdzie ktoś z nożem, to ja wstanę i zwyczajnie odejdę. A to przecież jest moje miejsce. Chrześcijaństwo dało Europie niesamowity rozwój i pozycję. Co z nią robimy?
Pustka wartości i religii. Tak pan widzi zachodnią Europę. Smutna diagnoza.
Wystarczy przejechać rowerem z Paryża do Santiago de Compostela.
Co fizycznie nie jest proste.
Gdy dojechaliśmy do miasta św. Jakuba, staliśmy zmęczeni, ale szczęśliwi przed oklejoną najróżniejszymi naklejkami tablicą wjazdową do Santiago de Compostela. Razem z nami dojechało dwóch Hiszpanów z Granady i Szwajcar z Genewy. Pojechaliśmy dalej dwupasmówką. Bałem się, że wpadnę pod samochód na trzy kilometry przed celem. W biurze pielgrzymów pokazaliśmy stemple zbierane po drodze. Dostaliśmy dyplomy. Poszliśmy na mszę. Do grobu św. Jakuba ciągnęła się gigantyczna kolejka. Postanowiliśmy odpocząć w hotelu i przyjść na drugi dzień. Przed chorobą powiedziałbym: Super, ale jestem silny, mam tyle lat, a dałem radę. Nad grobem św. Jakuba pomyślałem inaczej: Dziękuję, Panie, że dałeś mi to przeżyć. Miałem świadomość, że sam bym tego nie zrobił.
Święty Jakub był jednym z bliższych współpracowników Jezusa. Przybliża pan jego postać w książce.
W spisach Dwunastu zawsze wymieniany jest w pierwszej trójce, po Piotrze i Andrzeju. W Dziejach Apostolskich występuje na trzecim miejscu. Z Piotrem i Janem jest najgłębiej wtajemniczony przez Mistrza. Był świadkiem Przemienienia, agonii w Ogrójcu, wskrzeszenia córki Jaira, uzdrowienia teściowej Piotra w jego i Andrzeja domu oraz obfitego połowu ryb. Mamy dokładne informacje o śmierci św. Jakuba Większego. Zginął ścięty mieczem w 44 roku.
Według naukowców został pochowany z Jerozolimie.
Grób św. Jakuba w Galicji miał odkryć pustelnik Pelayo, czyli Pelagiusz, w pierwszym ćwierćwieczu IX wieku.
Akurat na początku odzyskiwania przez chrześcijan Półwyspu Iberyjskiego.
Fakty mieszają się z legendami. W każdym razie w trzech kamiennych trumnach spoczywały szczątki trzech mężczyzn. Ciało w największej z nich pozbawione zostało głowy. Uznano je za relikwie apostoła i jego uczniów: Atanazjusza i Teodozjusza. Chrześcijański król Asturii Alfons II Cnotliwy polecił wznieść kaplicę, wokół której z czasem rozbudowało się miasto. Santiago de Compostela.
Jaka jest pana najcenniejsza pamiątka z Camino?
Myślę, że potwierdzone naszą wyprawą przeświadczenie, że „Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia” (Flp 4,13). I choć nadal nie wiem, dlaczego ja, po co i co konkretnie mam robić, wiem, że muszę pilnować znaków na drodze. A na Camino bardzo chciałbym wrócić, najchętniej rowerem spod własnego domu. Ale może rozpocznę skromniej i przejadę Wielkopolską Drogę św. Jakuba, z Gniezna do Głogowa? |
Dariusz Lipiński — ur. 1955, doktor fizyki, poseł na Sejm V i VI kadencji i wiceprzewodniczący Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy, wcześniej znany poznański samorządowiec. W PRL-u działacz antykomunistycznej opozycji i więzień polityczny. Jest wykładowcą na Wydziale Nauk Politycznych i Dziennikarstwa UAM. Mieszka w Poznaniu.
opr. mg/mg