Rodzice dzieci, które zmarły, nie zapominają. Dla nich są to cały czas ich dzieci, traktowane tak samo jak żywe. Co roku przybywa w Polsce całe miasto "osieroconych rodziców"
Fot. Magdalena Niebudek/Niedziela
— Jestem mamą Martynki i Bartka — przedstawia się Agnieszka. Bartek skończył osiem lat. Martynka żyła dziesięć dni.
W Polsce od 2004 r. 15 października obchodzony jest Dzień Dziecka Utraconego, poświęcony modlitwie za zmarłe dzieci i ich rodziców. W świątyniach odprawiane są tego dnia specjalne Msze św., na grobach zmarłych dzieci zapala się znicze.
— Te dzieci są dla nas tak samo ważne jak te, które żyją — mówi Agnieszka Kaluga, mama Martynki i Bartka.
Rodzice Marcinka, który żył trzy i pół roku:
Kochany Marcinku-Pyzatku! Życie z Tobą to była niesamowita, najwspanialsza Przygoda, która trwała trzy latka i prawie siedem miesięcy. Tak bardzo krótko...
Co roku w Polsce ponad 40 tys. kobiet doznaje poronienia, 2 tys. dzieci rodzi się martwych, a kolejne 5 tys. na skutek chorób i nieszczęśliwych wypadków nie dożywa swoich 18. urodzin.
— Jeśli liczby te pomnożymy przez dwoje rodziców, co roku przybywa duże miasto osieroconych matek i ojców — mówi Agnieszka Kaluga. Sama straciła córkę dziesięć lat temu.
Martynka urodziła się w 27. tygodniu ciąży, żyła dziesięć dni. — Ale wciąż jestem jej mamą — powtarza Agnieszka. Mówi tak, jakby Martynka nadal żyła.
Uważa, że rodzice, którzy tracą swoje dzieci, są osamotnieni i zapomniani. Tak jakby ich nie było. O ich dramatach nie piszą eleganckie magazyny, bo temat jest zbyt smutny. Rodziny próbują pocieszać, że będą mieć albo mają kolejne dzieci, czym sprawiają im jeszcze większy ból. Narzekają, że nawet w Kościele nie zawsze znajdują zrozumienie.
— Tyle mówi się o godności i obronie życia — żali się Agnieszka. — Tylko o dzieciach, które umierają i ich osieroconych rodzicach nie mówi nikt.
Rodzice Marcinka:
Rozstanie z Tobą (które „przyszło jak złodziej, w nocy...”, choć walczyłeś bardzo dzielnie z wysoką gorączką, z trudem próbując dojść do siebie po trudnej operacji kardiochirurgicznej) było dla nas najtrudniejszą chwilą w życiu, w którą do tej pory nie możemy uwierzyć. Chwilą, która jest jak powracający w myślach koszmar, który zaczął się o trzeciej w nocy, kiedy przyszła po nas znajoma pielęgniarka z oddziału kardiologii. A przecież obiecaliśmy Ci, odprowadzając Cię na salę operacyjną, że spotkamy się niedługo — będziemy Cię odwiedzać w sali pooperacyjnej...
Miała 25 lat, gdy straciła Martynkę. — I poza mężem i najbliższą rodziną, nikogo obok siebie — żali się Agnieszka.
Przyjaciółki poodsuwały się. — Nie umiały się znaleźć w mojej sytuacji — uważa. Jeśli już ktoś z nią rozmawiał, to tak, żeby nie poruszać tematu jej dziecka. A ona chciała opowiadać o Martynce. Chciała, żeby inni wymawiali imię jej córki.
Dociera do niej, że zrozumieć może ją tylko druga matka, która przeżyła to samo, co ona. Przez Internet znajduje kobietę w odległym mieście — straciła siedmiodniowe dziecko. Jedzie do niej. Obie płaczą całą noc.
Na forum Agnieszka poznaje inne osierocone mamy. — Nie zdawałam sobie wcześniej sprawy, że jest ich aż tyle — przyznaje dziś.
Kobiety kontaktują się ze sobą. Założą portal dla rodziców po stracie dzieci i rodziców dzieci chorych, który informuje, jakie mają prawa, pomaga załatwić formalności po śmierci dziecka i zorganizować pogrzeb. Rodzice zamieszczają tam zdjęcia swoich zmarłych dzieci i opisują historie ich odejścia. Niektórzy publikują wiersze.
„Zależy nam, aby tacy rodzice stracili owo nieznośne poczucie wyjątkowości, którego zapewne doświadczają w swoim środowisku, by mogli podzielić się swoim bólem, tęsknotą, trudem, drobnymi radościami, by mogli opowiedzieć o swoim dziecku. Pamiętaj, nie jesteś sam” — pisze na portalu Agnieszka.
Osierocone matki długo szukały nazwy dla witryny. Wybrały: www.dlaczego.org.pl. — Ludzie w takich sytuacjach najczęściej zadają sobie pytanie: Dlaczego? — mówi Agnieszka.
Sama do dziś nie znalazła odpowiedzi na to pytanie. — I wiem, że nie znajdę — mówi. — I że nie o to chodzi, żeby znaleźć.
Z „Listy życzeń osieroconych rodziców”:
Chciałabym, by moje dziecko nie umarło. Chciałabym je mieć z powrotem.
Bycie rodzicem w żałobie nie jest zaraźliwe, więc nie chciałabym, byś mnie unikał. Potrzebuję Cię bardziej niż kiedykolwiek.
Zaproponuj od czasu do czasu pojechać ze mną na cmentarz, zapalić lampkę, pomilczeć chwilę. Nie za często, tylko czasami. Daj mi znać, że pamiętasz.
Nie mów: jesteś młoda, będziesz miała kolejne dzieci. Być może będzie mi dane cieszyć się jeszcze niejednym dzieckiem, najpierw jednak muszę opłakać to, które odeszło. I żadne inne dziecko mi go nie zastąpi.
Najważniejsze: Wspomnij czasem o moim dziecku. Nie udawaj, że nie istniało. Słowa mniej bolą niż uporczywe milczenie.
Jest 15 października 1988 r. W Stanach Zjednoczonych po raz pierwszy obchodzony jest Dzień Pamięci Dzieci Nienarodzonych i Zmarłych. Tego dnia Amerykanie przypinają do ubrań różowo-błękitne wstążeczki. Modlą się w kościołach, składają kwiaty w szpitalach i na cmentarzach.
Dzień nie jest przypadkowy. — Od początku roku do połowy października upłynęło 38 tygodni. Tyle, ile trwa zdrowa ciąża. Ale wielu kobietom nie udaje się jej donosić do końca — tłumaczy Agnieszka.
To dla nich jest ten dzień. I dla rodziców, którzy stracili dzieci po urodzeniu. Nieważne, czy dzieci żyły kilka dni, czy kilka albo kilkanaście lat.
Agnieszka: — Rodzicem jest się do końca życia.
Rodzice Marcinka:
Pozostała wielka, głęboka rana w sercach nas wszystkich: babć i dziadków, cioć i wujków, kuzynów, rodziny, przyjaciół i znajomych — wszystkich, którzy mieli możliwość Cię poznać... Rana, która, mamy nadzieję, zagoi się, ale dopiero... po tamtej stronie, kiedy znowu się spotkamy i bardzo mocno Cię przytulimy.
— Czuję się onieśmielony w spotkaniu z bólem matek i ojców, od których dzieci odeszły zbyt wcześnie — rozpoczął kapłan.
Poznań, 15 października 2008 r., środa. Zwykły dzień, a kościół Dominikanów pełen ludzi. Same młode kobiety i młodzi mężczyźni. Trzymają zapalone znicze — symbolizują ich zmarłe dzieci.
„Wszystko ma swój czas i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem: Jest czas rodzenia i czas umierania (...)” (Koh 3, 1-2) — kobiecy głos przeczytał fragment Księgi Koheleta. Głos był łamiący się, niepewny, jakby kobieta nie wierzyła do końca w biblijną mądrość.
— Do tego bólu nie można się przyzwyczaić, bo nie można przyzwyczaić się do śmierci — mówił w kazaniu kapłan. Ważył słowa, jakby nikogo nie chciał urazić.
Po raz pierwszy Dzień Dziecka Utraconego obchodzono w Polsce 15 października 2004 r. — z inicjatywy portalu Dlaczego. W kilku miastach księża odprawili Msze św. za dzieci, którym nie dane było przyjść na świat. I za te, które zmarły po urodzeniu.
Idea zaczęła się rozszerzać. Co roku przybywało miejsc, gdzie rodzice modlili się za zmarłe dzieci. Obok największych, jak Warszawa, Gdańsk, Kraków, Poznań i Szczecin, także Trzebnica, Wejherowo, Ostrów Wielkopolski...
Rodzice Marcinka:
Teraz, kiedy „przestałeś się pojawiać” (choć jesteś z nami, co wielokrotnie sygnalizowałeś na swój Misiowo-Anielski sposób...), jest nam bardzo trudno żyć i szukać sensu każdego dnia...
15 października to dla Agnieszki bardzo ważny dzień. Jakby drugi Dzień Matki — tylko smutny.
Gdy jest ten prawdziwy, radosny, myśli o wszystkich mamach, które straciły dzieci. — Ja mam Bartusia, od którego dostaję laurki — mówi. — Chciałabym, żeby inne mamy też nie czuły się samotne.
Spotyka się z nimi od czasu do czasu. Rozmawiają długie godziny o swoich dzieciach, o tęsknocie za nimi, o żałobie.
Agnieszka ma już żałobę za sobą. O tym, co teraz przeżywa, mówi: — To jest taki smutny spokój.
Rodzice Marcinka:
Ty wiesz, Pyzatku, że jeśli nas kiedyś zapytasz: „A czy mnie jeszcze kochacie?”, odpowiemy: „Najbardziej na całym świecie, Syneczku... najbardziej na całym świecie”.
Wspomnienia rodziców pochodzą ze strony: www.dlaczego.org.pl
opr. mg/mg