Więź daje siłę

Rodzicielstwo to nie automat. Wymaga ciągłej nauki, modlitwy, obserwacji oraz wsparcia

Rodzicielstwo to nie automat i zwyczajnie wymaga... nauki, modlitwy oraz wsparcia. Szczególnie dziś, kiedy mówi się o arcytrudnych czasach dla relacji rodzice-dzieci.

Troska o jakość wychowania wydaje się mieć w naszych czasach nader wysoką rangę. W tym zabieganiu między pracą, przedszkolem, szkołą a domem, bliżej nam jednak do oddania przedpola popularnym sloganom: „bo tak się teraz robi”, „takie są teraz dzieci i młodzież”, niż determinacji do podjęcia rodzicielskiego wyzwania do wychowania, co przecież jest domeną dorosłych, a nie dzieci czy młodzieży. 

Algorytm na wychowanie?

Sprawdzoną i skuteczną ścieżką wychowawczych labiryntów jest podejmowanie systematycznych działań, których podstawą jest skupianie się na sobie (tak!) i dziecku. Trzeba bowiem mieć świadomość, że nie istnieje jeden uniwersalny algorytm na wychowanie, a każde dziecko jest wyjątkowe i niepowtarzalne, dlatego rodzicielstwo jest sztuką i wymaga zaangażowania. Wymaga skupienia się na kreatywnym poszukiwaniu rozwiązań, aby powoli, z cierpliwością, odwagą, z wykorzystaniem właściwego wsparcia, rozwiązywać problemy i odkrywać wartość wspólnego bycia razem, czasu spędzanego na zabawie, czytaniu wartościowych książek, przygotowywaniu posiłków, sprzątaniu domu, świętowaniu, jeździe na rowerach czy pysznym małym co nieco w kawiarni.

Jesteśmy przekonani, że rodzicielstwo jest najbardziej rozwojowe dla rodziców. Ogniskujemy naszą uwagę na dzieciach, bo to one są właśnie tą iskrą, która wyzwala w nas takie pokłady dobra, miłości, cierpliwości, wytrwałości i kreatywności, o których pewnie nigdy byśmy się nie dowiedzieli. Jednakże żeglując na morzu naszego rodzicielskiego powołania, nie zawsze mamy sprzyjający wiatr i odpowiednie umiejętności, aby go wykorzystywać do dalszej, wspólnej oraz bezpiecznej podróży. Zatrzymujemy się na mieliznach zmęczenia, strachu i lęków o dziecko, o przyszłość; przerysowujemy rzeczywistość, którą faktycznie trudno jest „ogarnąć”. Pytamy z lękiem: co jeszcze mam zrobić, aby niczego nie zaniedbać?, zamiast z ciekawością pytać: kim będzie to dziecko? Doświadczamy niepokojów, stresu, niepewności, a często także braku wsparcia, które są jak siano, co w kontakcie z naszą maleńką czy nastoletnią iskrą wybornie płonie. Nawet na zgliszczach można, i trzeba, stawiać mosty, aby być bliżej, aby być w kontakcie, którego zarówno rodzice, jak i dzieci bardzo, bardzo potrzebują.

Nierozerwalny team

Psalmista porównuje dzieci do strzał w ręku wojownika — rodzica, który wypełniwszy nimi swój kołczan, cieszy się szczęściem (por. Ps 127, 4). Wojownik i strzały to nierozerwalny team — bliski, bo zawsze razem, zgrany, skuteczny, współpracujący, znający trudy wspólnych wędrówek, uczenia się siebie i nowych umiejętności, uważny, odważny oraz ciekawy świata. Choć wiemy, do czego są potrzebne wojownikowi strzały, to w tym opisie zainspirowały nas... relacje.

Rodzic to taki Boży wojownik, który nigdy nie działa w pojedynkę, bo Pan jest razem z nim. Nie musi być omnibusem, nawet lepiej, kiedy ma świadomość swojej niewiedzy i bezradności. Wtedy bowiem jest szansa na otwarcie prawdy, dostrzeżenie i wykorzystanie pojawiających się możliwości, kreatywnych pomysłów. Nie mamy wątpliwości, że kompetencje każdego z nas — również te rodzicielskie — mają swoje granice. Jednocześnie zawsze możemy je rozszerzać, korzystając ze wsparcia innych osób, które tę drogę już przeszły, są specjalistami w danej dziedzinie oraz są gotowe do pomocy. To ważne, aby chwilę odpocząć, nabrać sił, przemyśleć parę spraw, pomodlić się czy spokojnie wyspać (szczególnie kiedy dzieci są małe) albo usprawnić codzienną logistykę podwózek przedszkolno-szkolnych.

Trzeba też odpowiedzieć sobie na pytania: do czego chcę wychować dziecko? Jakie wartości są dla mnie ważne i dlaczego chcę je przekazać dziecku? Każdy z rodziców ma tu swój wkład i każda odpowiedź jest ważna. Znając cele, weryfikujemy nasze umiejętności, aktualne możliwości, narzędzia, jakimi dysponujemy i jakich potrzebujemy w podążaniu do celu. Pamiętajmy, że nie od razu Kraków zbudowano i nasza rodzicielska specjalizacja też potrzebuje czasu, systematyczności oraz maleńkich kroków do przodu. Cel nie uświęca środków, a gdy będziemy dążyli do pobicia rekordu — bo tak musi być! bo ja tak uważam i kropka! — z pewnością zranimy siebie i dzieci.

Pozycja „na boisku”

Bliskość wymaga wrażliwości na siebie nawzajem, uważności na potrzeby swoje i innych, a nade wszystko kochających oczu rodziców, które umieją dostrzec i wydobyć na światło dzienne całe dobro, które jest w dziecku. Czasami może się to wydawać misją prawie niemożliwą, szczególnie podczas wizyt w pokoju nastolatka. Pamiętajmy jednak, że wojownik nigdy się nie poddaje! Możemy przegrać bitwę, stosując znaną wszystkim rodzicom strategię oczywistości, bo „przecież każdy człowiek lubi żyć w czystym pokoju”. Niestety, jak wszyscy wiemy, na dłuższą metę jest ona zupełnie bezskuteczna i klasyfikuje się do zmiany w trybie pilnym. Zdecydowanie lepiej skierować swoje działania na zachęcanie dzieci do współpracy. Jak to zrobić? Sposobów jest całe mnóstwo, ale trzeba szukać odpowiedniego dla swojego dziecka. To, co działa u znajomych, niekoniecznie musi się sprawdzić u nas, a to, co zadziałało tydzień temu, jutro może nie porwać nikogo. Najważniejsze jednak, aby zmienić swoją strategię na współpracę. Jesteśmy przecież drużyną, gramy do jednej bramki, każdy ma swoją pozycję na naszym domowym boisku. Każdy z nas musi wiedzieć, co ma zrobić, w czym jest dobry, jaką odpowiedzialność podejmuje. Jeśli trzeba — a wiemy, że trzeba! — tłumaczmy dzieciom procedurę prac porządkowych w domu, czyli co, jak, kiedy i dlaczego zrobić. Jeśli będą potrzebować, przypominajmy, że dziś jest wtorek, więc czas na odkurzanie domu, że zmywarka zakończyła pracę i czeka na rozładowanie. Dom nie jest hotelem, każdy z nas wnosi swój wkład w jego funkcjonowanie i jest w tym niezastąpiony! Nie wyręczajmy dzieci. To dla nich komunikat, że nie nadają się do niczego. Dom jest bezpiecznym portem, gdzie dzieci mogą popełniać błędy i uczyć się życia. Jeśli nie będziemy uczyć odpowiedzialności malucha (stosownie do wieku i możliwości!), wymaganie jej od nastolatka okaże się nieporozumieniem. Już dwulatek może pomagać w rozkładaniu prania i łączyć skarpetki w pary z dostawą ich do szuflad. Każdy z nas chce być potrzebny! Chce przynależeć, chce być dla kogoś ważny! Nawet nastolatek niechętnie sprzątający łazienkę, bo znowu jest środa — a przecież jakby była wczoraj — zrobi to, co obiecał. Nie musi być promienny i nie oczekujmy od niego fascynacji domowymi obowiązkami, szczerze powiedziawszy — statystycznie nie ma ich zbyt wielu. Ważne, że w życiu robi się także rzeczy, które po prostu są do zrobienia, są może nudne, tracimy na nie czas, ale zwyczajnie są potrzebne, aby zachować bezpieczeństwo higieniczno-sanitarne rodziny czy komfort życia.

Relacje, nie racje

W życiu zasadniczo nie chodzi o racje, ale o relacje. Rację ma każdy z nas, ale budowanie relacji to już sztuka. Rodzic jest opiekunem, pocieszycielem, przewodnikiem, wzorem do naśladowania, trenerem i mentorem, a przy tym zwyczajnym człowiekiem, który — parafrazując św. Pawła — choć raz wybrał, wciąż musi wybierać. Pamiętajmy, że braku czasu dla dziecka nie da się niczym zastąpić. Nawet upominki, wyjazdy all inclusive nie zaspokoją potrzeby bliskości oraz przynależności. Brak dorosłych jest zagrożeniem dla dziecka, bo wystawia je na pokusy, które w pakiecie z samotnością i niedojrzałością okazują się bardzo niebezpieczne. Pamiętajmy, że strzały nie mogą leżeć gdziekolwiek. Ich miejsce jestw kołczanie, aby każde dziecko czuło się ważne, bezpieczne i przyjęte bezwarunkowo.

Beata i Maciej Kociołkowie. małżonkowie z 23-letnim stażem, rodzice trójki dzieci, od 15 lat prowadzą spotkania dla narzeczonych i małżonków, rodziców

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama