Tu zanika granica pomiędzy serialową fikcją a rzeczywistością. Kto jest proboszczem i kim jest wikary? Jaka jest prawdziwa gospodyni? Czy wójt ma bliźniaka? No i przede wszystkim – gdzie są Wilkowyje?
"Idziemy" nr 16/2009
Tu zanika granica pomiędzy serialową fikcją a rzeczywistością. Kto jest proboszczem i kim jest wikary? Jaka jest prawdziwa gospodyni? Czy wójt ma bliźniaka? No i przede wszystkim – gdzie są Wilkowyje?
Na początku może sobie pogratulować każdy, komu udało się trafić tu zamiast w okolice Rzeszowa, gdzie rzeczywiście znajduje się taka miejscowość. Bo filmowe Wilkowyje istnieją naprawdę, tylko pod zmienioną nazwą! Leżą w województwie mazowieckim, gdzieś pomiędzy Mińskiem Mazowieckim a Siedlcami, blisko już stąd na Podlasie. Tam gdzie powoli teren zaczyna się fałdować, lasy od kilkuset lat wiodą swój nienaruszony żywot, ludzie żyją spokojnie i powoli, a pory roku wyznaczają im rozkład zajęć. Takiego właśnie miejsca szukała pewna ekipa filmowa, która wybrała się w te okolice. Jadąc krętymi i dość wyboistymi drogami, postanowiła skrócić sobie drogę i zgubiła się w szczerym polu. Dojechała do najbliższej wioski, kiedy kierownik produkcji krzyknął rozemocjonowany: „Stop! To są właśnie Wilkowyje!”. Byli w Jeruzalu.
PROBOSZCZÓW DWÓCH
Codziennie kilkudziesięciu turystów powtarza teraz podobny schemat. Przyjeżdżają tu ze Szczecina, Krakowa, Zielonej Góry, a nawet z zagranicy. Zatrzymują się na małym okrągłym rynku w środku wioski. Wyciągają aparaty i robią sobie zdjęcia pod serialowym szyldem „U Krysi – sklep Więcławskiej”. Tam serialowy policjant wpada po pasztetową, a bywalcy słynnej ławeczki – po Mamrota Podlaskiego. Parę metrów dalej stoi kościół, obok organistówka, gdzie Lucy uczy angielskiego, na koniec zajrzą choć na chwilę w okna plebanii i ze skrzynką taniego specjału wracają do domu, pochwalić się znajomym. – Aż niemożliwe, że to wszystko stoi oryginalnie jak w serialu – mówi Anna z Katowic. – Ten sklep wyglądał jak przyklejony, szklarnia za domem wydawała się naprawdę duża, a proboszcz… no, trochę przypomina Cezarego Żaka.
Producenci wymyślili, że fabuła musi być zbliżona do rzeczywistości. Kiedy oglądali po raz pierwszy plebanię, proboszcz z zażenowaniem patrzył na małą sieć pajęczyny przy głównym stropie. Chciał wtedy obiecać, że do przyjazdu ekipy wszystko będzie posprzątane. Producent zareagował zdecydowanie: o to mu właśnie chodzi, niech nic nie zmienia. Nawet cerata na kuchennym stole musiała zostać na swoim miejscu. Wymienili tylko kredens, bo ten z wysokim połyskiem od rodziców księdza odbijał światło w kamerze.
Żeby wszystko wyglądało wiarygodnie, sceny kręcone są w prywatnych domach, aktorzy grają mieszkańców wioski, mieszkańcy wioski zostali obsadzeni w charakterze statystów, a proboszcz parafii św. Wojciecha w Jeruzalu wynajął na ten cel nawet kościelne kielichy i ornaty. – Czasami kręcę się tam i podglądam pracę aktorów, nawet „robię za konsultanta” w sprawach kościelnych. Ponieważ wcześniej dostaję scenariusz, to sam też podpowiadam jakieś uwagi. Pamiętam, jak podczas kręcenia sceny chrztu dziecka Lucy chcieli ubrać proboszcza w fioletowy ornat. Wytłumaczyłem im, że lepiej będzie wyglądał biały, a fiolet może przyda się kiedyś na jakiś pogrzeb – śmieje się ks. Andrzej Sobczyk, prawdziwy proboszcz. Innym razem wchodzę do zakrystii, a tam serialowy proboszcz morduje się właśnie, zapinając jakiś 15 guzik sutanny. Bardzo się ucieszył, kiedy się dowiedział, że można ją wkładać przez głowę. Teraz, kiedy wyjeżdżam na urlop, na pytanie moich kolegów, kogo mi kuria przysłała na zastępstwo odpowiadam żartem, że Czarek już się trochę nauczył i mnie zastępuje. Czasem nawet ludzie łapią się na tzw. autorytet sutanny i kłaniają się mu jak księdzu, mówiąc: „pochwalony!”. Ale muszę przyznać, że z każdym odcinkiem Czarek robi się coraz bardziej „pobożnym” księdzem.
Niezaprzeczalnie burzy to jednak prawdziwą pracę duszpasterską. Ekipa wkracza do kościoła po pierwszej Mszy i zajmuje go czasem do późnych godzin wieczornych.
Poza tym dwóch proboszczów na jedną wieś to za dużo. Kiedy parafianin przychodzi z jakąś sprawą do kancelarii, za biurkiem widzi księdza w sutannie, przed nim piętrzy się stos dokumentów, wygląda całkiem profesjonalnie, ale tylko przed kamerą. Wbrew pozorom zostanie jednak odesłany na altankę, gdzie prawdziwy ksiądz, nie w sutannie, wypisze potrzebne dokumenty na kolanie i przystawi parafialną pieczątkę. – Mówiłem już Czarkowi: nie odsyłaj tych ludzi do mnie tylko sam ich obsłuż, skoro jesteś księdzem – śmieje się „prawdziwy” proboszcz. „Prawdziwy to ja może nie jestem, ale ja mam na Mszy zawsze pełny kościół ludzi, a nie wiem czy proboszczowi się to udaje!” – odpowiada na to Cezary Żak.
A wikary? W rzeczywistości tak nazywa się kot, który wraz z pojawieniem się ekipy filmowej przybłąkał się na plebanię. Profesjonalnego wyglądu nie można mu jednak odmówić: biała „koloratka” na czarnym futerku jest jego prywatną własnością.
UWAGA-KAMERA-AKCJA
Kiedy cztery lata temu producenci serialu zaparkowali na małym ryneczku o regularnych kształtach, nagle fikcyjny scenariusz stał się rzeczywistością. Udali się na pierwszą rozmowę z proboszczem, który wstępnie wyraził zainteresowanie, ale musiało być ono potwierdzone przez wyższą instancję. Pojechali więc po zgodę do abp. Sławoja Leszka Głódzia. Zasiedli przy stole i długo dyskutowali o planach, wizji serialu i zaangażowaniu parafii w to przedsięwzięcie. Arcybiskup Głódź i ks. Sobczyk ze scenariuszami w rękach, a kierownik produkcji Wojciech Adamczyk z głową pełną pomysłów i pragnieniem realizacji ich właśnie w Jeruzalu. Po jakimś czasie Arcybiskup został przekonany, dał zielone światło i odtąd zaczęły się przygotowania. – Postanowiliśmy, że trzeba wykorzystać te 5 minut sławy, jakie nam zaproponowano – mówi ksiądz proboszcz. I tak w cichej wiosce, na potrzeby scenariusza, zaczęło tętnić życie. Mieszkańcy zaczęli być angażowani do najprzeróżniejszych ról i zadań specjalnych. Jeden z nich, 10-letni Daniel Zawiska, „na stałe” został synem Solejukowej, a dzięki temu odkrył swoje prawdziwe powołanie – chce zostać księdzem.
Wraz z nadejściem lata pojawili się pierwsi monterzy, dźwiękowcy i kamerzyści, a z nimi tony sprzętu, kamery, mikrofony, lampy, wozy transmisyjne, na koniec, kiedy wszystko już było ustawione, przyjechali aktorzy. To dopiero było wydarzenie! Każdy chciał chociaż postać przy boku Cezarego Żaka, zobaczyć z bliska Ilonę Ostrowską, przypatrzeć się pracy Wojciecha Adamczyka. Wieś jeszcze nie wiedziała, co się zaczyna!
Pierwszy klaps padł 12 lipca. Ekipa zablokowała niemal całą wioskę, która przypominała bardziej rój pszczół. A podczas nagrywania scen musiała zapanować cisza całkowita. To był bardzo długi dzień. Wielu przekonało się, że bycie aktorem to trudna praca. – Niektóre sceny powtarzano po kilkadziesiąt razy, bo a to pies zaszczekał, a to statysta patrzy się ciągle prosto w kamerę, a to jakiś samochód przejechał w oddali – wspomina ksiądz proboszcz. Po kilkunastu godzinach wszyscy mieli już dość słów reżysera, który jak refren powtarzał nieustannie: „kamera – stop” i „jeszcze raz”.
Następnego dnia kilku mieszkańców wbiło się więc w firmowe kamizelki, dostało walki-talki, żeby dopilnowało ruchu przy głównych drogach.
Najwięcej zmieniło się w ludziach po premierze filmu „Ranczo Wilkowyje”. – Bycie wtajemniczonym w dalsze części serialu, zanim ukaże się w telewizji, to niewątpliwy powód do dumy. Ale zobaczyć swoje rodzinne strony na dużym ekranie to wielka satysfakcja.
I tu wreszcie nadchodzi pora, żeby zdradzić pewną tajemnicę. Oto co łączy obu proboszczów, filmowego i kanonicznego. Łączy ich wspólny cel – a jest nim odbudowa dzwonnicy. Wraz z propozycją wynajęcia Jeruzala na potrzeby filmu pojawiła się – wreszcie – możliwość odrestaurowania drewnianych kościelnych obiektów. Przez objęcie ich kuratelą konserwatora zabytków wzrosły drastycznie koszty remontu. Wtedy aktorzy zaproponowali pomoc w zbiórce pieniędzy. Dwa razy w roku: na odpust i na dożynki, przyjeżdżają i prowadzą aukcje i loterie fantową filmowych rekwizytów. W tym roku już po raz piąty, 25 kwietnia, odbędzie się taka impreza. Podczas ostatniej wylicytować można było m.in.: epizod w filmie, siekierę, którą wójt gonił proboszcza, słynną ławeczkę amatorów taniego wina, a także wieloczynnościowy wałek do ciasta Solejukowej. Wszystko działo się w „wilkowyjskiej” atmosferze, pośród serialowych przyjaciół i wszechobecnego zapachu jedynie słusznej szarlotki Michałowej. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy 25 kwietnia!
opr. aś/aś