Problemem mediów publicznych jest nie tyle upolitycznienie, co upartyjnienie, co w połączeniu z prymitywną komercjalizacją musi przełożyć się na niską jakość programów
Media publiczne w Polsce od lat chorują na dwie patologie: na nadmierną komercjalizację programu, czyli upodabnianie ich oferty programowej do oferty mediów prywatnych, oraz na upartyjnienie ich władz, co powoduje często ich propagandowe wykorzystywanie
Pierwsze zjawisko bierze się stąd, że słabnie z roku na rok finansowanie tych mediów ze środków publicznych, czyli z abonamentu. Telewizja publiczna np. finansuje swoją działalność z abonamentu już tylko w 17 proc. Gdybyśmy chcieli, by istotnie różniła się w swej ofercie programowej od TVN-u czy Polsatu, powinna być finansowana z abonamentu w 70-80 proc. Doszło do sytuacji, w której TVP 1 i TVP 2 nie otrzymują na swoją produkcję ani złotówki z abonamentu (TVP zmuszona jest przeznaczać te środki niemal wyłącznie na utrzymanie 16 programów regionalnych). Dlatego dziś hipokryzją jest wymaganie od dwóch głównych anten TVP ambitniejszej oferty programowej, gdyż działają one na niemal identycznych warunkach finansowych jak telewizje prywatne.
Kto jest temu winien? Przykro stwierdzić, ale rządząca od 3 lat Polską Platforma Obywatelska i jej rząd. Podjęła ona już dwie nieudane próby likwidacji abonamentu i jedną udaną — ograniczenia liczby jego płatników. Jej liderzy, z premierem na czele, od lat powtarzają, że abonament to jakiś anachroniczny, nieuprawniony podatek. Jeśli obywatel słyszy takie głosy od przedstawicieli władz, to nie ma się co dziwić, że zaczyna się uchylać od obowiązku płacenia abonamentu. Zresztą to bardzo rzadki w świecie przypadek, gdy władza de facto zachęca obywateli do nieprzestrzegania prawa. Efekt tych działań jest taki, że o ile przed dojściem PO do władzy ściągano ok. 900 mln zł rocznie z opłaty abonamentowej, to w 2008 r. już tylko 732 mln, w 2009 r. — 623 mln, a w tym roku przewiduje się, że uzyska się tylko 490 mln zł. Ubytki z tych wpływów media publiczne muszą oczywiście zrekompensować sobie na rynku reklam, czyli proponując jak najbardziej komercyjną ofertę programową.
Drugie zjawisko — upartyjnienie władz mediów publicznych to efekt niskiej kultury politycznej naszej elity. Politykom wydaje się, że tylko obsadzenie tych władz zaufanymi ludźmi może dopomóc im w lepszym promowaniu swych środowisk i swych liderów, a także programów politycznych i idei, które za nimi stoją. Nic bardziej mylnego. Odbiorcy w większości świetnie orientują się, kto aktualnie ma największy wpływ na media publiczne, i potrafią odróżnić program propagandowy czy lizusowską rozmowę z politykiem od programu czy rozmowy rzetelnej, dociekliwej. Politycy wciąż nie rozumieją, że występ w programie czy rozmowie uczciwej, rzetelnej, w której sobie poradzą, jest dla nich bardziej korzystny niż o wiele dłuższy występ w programie „ustawce”.
Dotąd jednak upartyjnianie władz wynikało z praktyki działania polityków. Od niedawna mamy do czynienia ze zjawiskiem nowym: wpisywania reguły zwiększającej ich upartyjnienie do obowiązującego prawa. Bo na tym polega istota zaproponowanej przez PO małej nowelizacji ustawy o radiofonii i telewizji. Ustawy, na której tak im zależało, że przeforsowali ją w pakiecie z SLD i PSL wiążącym ją z wyborem nowych członków Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, a prezydent Bronisław Komorowski podpisał ją jako pierwszą ustawę położoną na jego biurku (co ma wymiar symbolu). Ustawa ta zwiększa udział przedstawicieli ministrów rządu w radach nadzorczych mediów publicznych z 11 proc. do ok. 30 proc. (i to ministrów wywodzących się dziś wyłącznie z PO).Wprowadza też nowy mechanizm możliwości wcześniejszego odwoływania członka rady nadzorczej lub zarządu medium publicznego przed upływem kadencji, i to nawet na wniosek ministra z rządu. A więc: nie bądź niepokorny, bo miecz Damoklesa zawsze nad tobą wisi!
Wszystkie te zmiany okazały się możliwe tylko dzięki temu, że w tragicznych okolicznościach o pół roku wcześniej zakończyła się prezydentura Lecha Kaczyńskiego, że p.o. prezydenta Bronisław Komorowski skwapliwie wykorzystał tę sytuację i (po raz pierwszy w historii) wszystkie trzy organy wyłaniające skład KRRiT (Sejm, Senat, prezydent) odrzuciły jej doroczne sprawozdanie, co zaowocowało skróceniem jej kadencji (miała w starym składzie istnieć jeszcze 2 lata). Natychmiast zawarto nową koalicję medialną: PO-SLD-PSL w jej ramach przeprowadzono wybór nowego składu KRRiT (na lata 2010-2016) i opisaną wyżej nowelizację ustawy. Jej szkodliwe mechanizmy opisałem wyżej, ale warto też dodać, że jej najbardziej bieżącym celem politycznym jest po prostu wyeliminowanie z mediów publicznych ludzi kojarzonych z PiS lub mających takie piętno. Efektem będzie w najbliższych latach rugowanie z przestrzeni mediów publicznych, w ramach toczącej się tam debaty (głównie w programach informacyjnych i publicystycznych, bo te najbardziej interesują polityków), wrażliwości, którą nazwałbym w uproszczeniu konserwatywną. Za jakiś czas nie dostrzeżemy prawdopodobnie żadnej istotnej różnicy we wrażliwości programów informacyjnych i publicystycznych TVN-u, Polsatu i TVP, a w przestrzeni radiowej — RMF-u, Zetki i programów Polskiego Radia.
opr. mg/mg