Dziennikarstwo śledcze to jeden z najtrudniejszych rodzajów dziennikarstwa, choćby dlatego, że nieraz trafia się na ślady zła, z którymi nie stykają się zwykli ludzie - rozmowa z Witoldem Gadowskim
O reporterskim tropieniu duchowego zła z Witoldem Gadowskim rozmawia Wiesława Lewandowska
WIESŁAWA LEWANDOWSKA: — Gdy przeanalizuje się Pana zawodowe dokonania, można powiedzieć, że uprawia Pan tak rzadko dziś spotykane wszechstronne i pisarsko — a nawet poetycko — pogłębione dziennikarstwo, ze szczególnym uwzględnieniem dziennikarstwa śledczego; od niepokornych felietonów na blogu „chuligana”, po reportaże, wywiady i książki sięgające do korzeni współczesnego terroryzmu. Wreszcie przyszedł czas na „Łowcę smoków”... Dlaczego akurat ten autorski cykl reportaży telewizyjnych jest dla Pana teraz tak ważny?
WITOLD GADOWSKI: — Dlatego, że zarówno moje dotychczasowe doświadczenie, jak i obserwacja bieżących wydarzeń podpowiadają mi, iż czas najwyższy pokazywać ludziom te najbardziej ukrywane i maskowane — niestety także przez media — przyczyny zła dziejącego się w dzisiejszym świecie.
— Chodzi o dziennikarskie śledztwo w sprawie upodmiotowionego zła, o tropienie „złego”?
Tak. Ten dziennikarski projekt narodził się w 2010 r., kiedy w Izraelu realizowaliśmy zdjęcia do filmu „Mitzvah” (o kulisach międzynarodowego handlu ludzkimi organami). Wtedy z Maćkiem Grabysą — jakby porażeni niezwykłością Ziemi Wybranej — zaczęliśmy się zastanawiać, czy nie uruchomić takiego myślenia dziennikarsko-filmowego, w którym pytamy o rzeczy najważniejsze...
— Czyli o sprawy religijno-duchowe?
Tylko religijno-duchowe! Aspekt podróżniczo-konkretny mało nas interesował. Wyobraziliśmy sobie wtedy katolickiego księdza jako naszego „łowcę smoków”, który będzie jeździł po całym świecie i konfrontował swoje widzenie świata z różnymi duchowościami: z Tybetem, z Chinami, z Iranem. Zrobiliśmy pierwsze zdjęcia zapowiadające serial i wtedy zdarzyło się coś bardzo złego — nasz „duchowy łowca smoków” nagle porzucił stan duchowny... Zaraz potem drobiazgowo przez nas przygotowany projekt — z pomysłem na narrację, nawet na muzykę — już zaakceptowany przez TVP1 po opanowaniu telewizji publicznej przez PO został odrzucony. Wtedy Maciek Grabysa we współpracy z salezjanami zaczął robić filmy o prześladowaniu chrześcijan (seria „Prześladowani, zapomniani”). W końcu wspólnie udało nam się zrobić film o tzw. Państwie Islamskim... Ale ja ciągle miałem niedosyt.
— Niedosyt „Łowcy smoków”?
Tak, dlatego postanowiłem, może zbyt śmiało, że sam będę to robił, że będzie to naprawdę mocny cykl o zmaganiu się dobra i zła w dzisiejszym świecie. Oczywiście, natychmiast pojawiło się mnóstwo problemów z telewizją, mimo danego mi przez nowe władze TVP w 2016 r. zielonego światła. Do tej pory udało mi się zrobić sześć odcinków.
— Pierwszy z nich poświęcił Pan mafii sycylijskiej, Ndranghecie. Dlaczego?
Dlatego, że Ndrangheta jest największą mafią w Europie, najbogatszą, najbardziej brutalną i wpływową — zajmuje się najbardziej spektakularną działalnością przestępczą, przemytem narkotyków, handlem bronią, a ostatnio przemytem uchodźców — a przy tym bardzo silnie, oczywiście wyłącznie deklaratywnie, zrośniętą z katolicyzmem. Chciałem zgłębić ten fenomen zła, ale nie przez zwykłe dziennikarskie chodzenie utartymi ścieżkami — postanowiłem dotrzeć do mafiosów. W Kalabrii odkryłem biedne, zacofane, choć piękne Włochy, okolice San Luca z bardzo twardą kulturą Ndranghety.
— Twardym złem? Widać je tam gołym okiem?
Zło zazwyczaj bywa tym groźniejsze, im mniej je widać, im bardziej zamaskowane. W San Luca 80 proc. mężczyzn należy do Ndranghety. Rozmawiałem z „żołnierzem” mafii, który, mimo że sporo już odsiedział, nadal działa w Ndranghecie, jest przy tym bardzo religijny, byłem z nim na Mszy św. Wysłuchałem skarg mafijnego przedsiębiorcy, któremu w wyniku śledztwa akurat zabrano hotel. Dotarłem też do jednego z przywódców Ndranghety, którego jednakże mogłem nagrać tylko ukrytą kamerą... Powstał film pt. „Diabeł zatrzymał się w Kalabrii”.
— Wbrew poprawności politycznej odważył się Pan nazwać zło po imieniu?!
Tak, w tym filmie pytam wprost o diabła — nie wstydzę się religijnych pytań o dobro i zło. I wszędzie, gdzie jestem, staram się pytać o diabła. Pytam wszystkich, czy jest szatan, czy go nie ma, jak go pojmują...
— Jak odpowiadają?
Włosi w Kalabrii odpowiadali tak, jak my byśmy odpowiadali... Mają, rzecz jasna, swój dość ciasny sposób rozumienia honoru i religii. Byliśmy w sanktuarium Ndranghety w górach — Santa Maria di Polsi, gdzie raz do roku odbywają się ogromne pielgrzymki mafii z całego świata.
— Pański film nie jest jednak zachwytem nad mafijną religijnością?
Jest o pewnym rozdwojeniu, o tym, że można być religijnym tak jak oni i być zwiedzionym przez szatana. Tym pierwszym filmem z serii duchowych reportaży ze świata chciałem pokazać, że szatan działa także w Kościele katolickim, a Ndrangheta to szatan wcielony w społeczeństwo kalabryjskie.
— Czy takie filmowe dotykanie szatana napawa Pana pesymizmem?
To by świadczyło, że on jest skuteczny. Ale, oczywiście, wszystkim naszym działaniom towarzyszą jakieś dziwne, nieoczekiwane zdarzenia, złe i dobre. Gdy po doświadczeniach kalabryjskich bardzo smutni wracaliśmy przez Neapol — który też nas przygnębił, jako że jest już zupełnie nieeuropejski — na lotnisku spotkaliśmy pielgrzymów z całego świata, udających się do Polski na Światowe Dni Młodzieży.
— Powiało nadzieją?
Tak. Cały samolot śpiewał i modlił się. Wtedy zrozumiałem, że nie ma przypadków — wydostaliśmy się z ciemnej strony i znowu dotknęliśmy prawdziwej wiary w Jezusa Chrystusa, który był obecny między tymi ludźmi... Potem w Krakowie przeżyłem niezwykłe doświadczenie Dni Młodzieży i wtedy pomyślałem, że Chrystus nie pozwala mi odpocząć. Misją „Łowcy smoków” ma być pomaganie ludziom w odkrywaniu mechanizmów działania szatana, przypominanie miejsc zapomnianych przez media, w których zło wciąż grasuje.
— Dlaczego wybór „Łowcy smoków” padł na Tadżykistan?
Dlatego, że tam żyją ludzie zapomniani, których świat omija... To biedny kraniec świata, kraj rządzony przez postsowieckiego dyktatora i przez swoisty miks islamu z sowietyzmem. Mam wrażenie, że tam dotknęliśmy materii, w której diabeł działa w dwójnasób. Kapusie, szpicle, tajna policja, łapówki na każdym kroku, niemal totalna erozja systemu islamskich wartości religijnych, atrofia zupełna. Spotkaliśmy bardzo ostro pijących muzułmanów, co świadczy o tym, że człowiek sowiecki wziął górę nad religijnym...
— Jaki jest więc tamtejszy islam?
Większość to sunnici, ale ten ich islam jest bardzo zdegenerowany, taki „na dwoje babka wróżyła”. Jest tam też odmiana islamu wywodząca się z korzeni uzbeckich, a więc islam walczący, islam dżihadu i tzw. Państwa Islamskiego. Tadżykowie znani są z tego, że są dobrymi żołnierzami, zawsze chętnie zasilali szeregi tzw. Państwa Islamskiego. Ponadto — i to kolejny dowód na wyjątkową aktywność diabła — tamtędy wiedzie największy w świecie szlak przemytników heroiny, którym stale przepływa ponad 3 tys. ton tego narkotyku z Afganistanu. Tadżykistan był dla mnie naprawdę fizycznym doświadczeniem czegoś bardzo złego. Wyjeżdżając stamtąd, czułem ulgę.
— Potem był Irak... Dlaczego?
Interesował nas sufizm, mistyczny odłam islamu, właśnie jako ścieżka duchowa; chcieliśmy spróbować przyjrzeć się mu od środka, uczestniczyliśmy w obrzędzie bractwa Quadriya, bardziej radykalnego z dwu istniejących tam bractw sufickich.
— Jakim cudem było to możliwe?
W czasie realizacji filmu „Insha Allah. Krew męczenników” poznaliśmy wielu Kurdów i to dzięki ich pomocy byliśmy tam traktowani jako swoi, mogliśmy się znaleźć na bardzo wewnętrznych obrzędach i na własne oczy oglądać niesamowite zjawiska — przebijanie się na wylot, zjadanie pochodni...
— Pojawiło się pytanie o moc szatana?
Polski sufi Andrzej Saramowicz tłumaczył mi, że to właśnie ta niezwykła ścieżka duchowa daje człowiekowi nadludzką odporność. Mnie zastanawia jednak, skąd pochodzi ta odporność — od dobrego czy jednak od złego, bo przecież dobro nie wymaga od człowieka samookaleczania się. Z tym pytaniem zostawiłem widzów, pokazując im tę właśnie najbardziej pokojową tradycję islamską...
— Po mistycznych przeżyciach Wschodu „Łowca smoków” zderza widzów z brutalnością dzisiejszej Europy. Dlaczego Berlin?
Dlatego, że jest to najlepsze miejsce, by pokazać obraz inwazji nowych przybyszów z krajów islamskich. W dniu naszego wyjazdu z Berlina zdarzył się tam pierwszy zamach; ciężarówka — zginął w niej polski kierowca — wjechała w tłum na jarmarku, który odwiedzaliśmy codziennie z kamerami. I to była brutalna odpowiedź na wcześniejsze pytania kolegów z ekipy: „Ale o czym ty robisz ten film?”... Niestety, taki był epilog tego „europejskiego” odcinka „Łowcy smoków”. To był film o zagrożeniu, które wisi w powietrzu, które jest wciąż bagatelizowane.
— Bo nie zauważa się duchowego zła...?
Dlatego właśnie chcemy ostrzegać Polaków, aby byli bardziej uważni w tych duchowych sprawach. Realizując „Łowcę smoków”, chciałem — powiem nieskromnie — stworzyć nowy rodzaj reportażu, reportaż duchowy. Chciałbym pokazywać, że istnieje duchowość, że ona jest taką samą realnością jak to, co nas fizycznie dotyka. Najlepszym tego przykładem był nasz reportaż z Iranu; wprawdzie opisuje bardzo odległą od naszej, szyicką tradycję duchową, jednak warto zwrócić uwagę, że wszyscy nasi rozmówcy powtarzają jedno: bez moralności, bez religii świat zginie. Pokazujemy — ku refleksji — że taki właśnie jest język debaty politycznej w dzisiejszym Iranie.
— Politycy nie wstydzą się mówić o duchowym wymiarze życia?
Tam nawet w ekonomii mówi się o duchowości... Ogłaszając nowy etap w ekonomii państwa, nazwali go „epicką ekonomią”.
— To jedyne i ostatnie takie miejsce na świecie?
Spośród tych, które odwiedziłem, na pewno jedyne, gdzie osoby publiczne tak wprost zwracają uwagę na znaczenie pierwiastka duchowego. Wsiąkaliśmy w tę irańską atmosferę z coraz większą fascynacją. Iran to wciąż kraj poetów, niezwykłej sztuki i kultury, tam ludzie nawet nie krzyczą na siebie... Chciałbym, żeby w Polsce było choć jedno środowisko, które tak traktuje sztukę i artystów, jak robią to w Iranie. Tam wszędzie widać ludzi czytających książki, obładowanych książkami. Widać kult kultury i nauki.
— I dzieje się to w kraju przez zachodni świat uznawanym za siedlisko szatana...
Wyobrażamy sobie Iran zasnuty czarną chmurą proroka Chomeiniego, tymczasem wolność, swoboda życia jest tam zaskakująca. Kobiety są bardzo aktywne społecznie, wykształcone, są ważnym motorem życia Iranu. W tej islamskiej republice obowiązują, rzecz jasna, pewne restrykcje polityczne, jednak być może właśnie dzięki jej fenomenowi Iran jest dziś jednym z nielicznych niepodległych krajów na świecie... Idzie własną drogą, nie tak jak my... A jego wpływy tworzą „korytarz irański” aż do Arabii Saudyjskiej. Jednak z Iranu nie wychodzą te złe prądy, które objawiają się dziś na Bliskim Wschodzie. W Iranie zrozumiałem, że diabłem Bliskiego Wschodu jest Arabia Saudyjska.
— Przez swoje nieprzyzwoite bogactwo?
Tak. To ona hojnie finansuje terroryzm wahabicki. Chciałbym tam pojechać i zrobić film, ale to jest chyba niemożliwe...
— Co więc dalej na drodze „Łowcy smoków”?
Bardzo chciałbym pojechać do Indii, choć bardzo boję się tego kraju „anty-Dekalogu”, w którym wszystkie nasze przykazania są zanegowane. Reportaż duchowy z Indii — skąd na zachód płynęły w XX wieku duchowe fascynacje — mógłby być finałem naszego cyklu.
— Nie reportaż duchowy z Polski?
Polska ma być bohaterem jednego z odcinków i zapewne będzie to jeden z ostatnich reportaży cyklu, bo właśnie kończy mi się umowa z TVP... A z Polską mamy też wielki duchowy kłopot; wydaje się, że ma wreszcie wielką szansę — której nie docenia — że może wreszcie pójść własną drogą, bo jest jednym z nielicznych realnie katolickich krajów w Europie. Jeżeli nie zrezygnujemy z tego naszego pierwiastka duchowego, ale go pogłębimy, to będą do nas przyjeżdżać Europejczycy, by oddychać nieskażonym duchowym powietrzem...
— „Łowca smoków” się rozmarzył?
Niezupełnie. Już dziś spotykam Belgów, Duńczyków, Holendrów, którzy mówią mi, że Polska jest dla nich nadzieją. Mówią: jeżeli się nie poddacie biurokracji europejskiej, nie wpuścicie islamu w takim zakresie, jak to się stało w Europie, to będziecie ostoją normalności i spokoju. Bezpieczeństwo i spokój stają się najważniejszym towarem Polski, także gospodarczą nadzieją. A co do marzeń, to chciałbym po prostu robić te reportaże duchowe, by ludzie wiedzieli, że jest Bóg i jest też szatan.
— Sądzi Pan, że ludzie naprawdę chcą to jeszcze wiedzieć?
Przyznaję, że czasem szatan każe mi wątpić... W środowisku dziennikarskim jestem non stop krytykowany, władze telewizji zaczynają kręcić nosem, że nie ma komercyjnych wyników oglądalności. Słyszę pytania: O czym to jest?! Dla kogo to jest?! Kogo to interesuje?! Właśnie dlatego muszę, powinienem to robić.
* * *
Witold Gadowski Dziennikarz, poeta, autor reportaży (m.in. wraz z Przemysławem Wojciechowskim cyklu o współczesnym terroryzmie pt. „Tragarze śmierci”), produkcji filmowych i telewizyjnych, opowiadań, wierszy, piosenek, publikacji internetowych oraz powieści ( „Wieża komunistów”, „Smak wojny”). Laureat licznych nagród.
opr. mg/mg