Lubią pierwsze krzesła w synagogach i chcą, żeby ich nazywać nauczycielami. W dzisiejszej Ewangelii Pan Jezus „bije” mocno w uczonych w Piśmie i w faryzeuszy, ale Jego słowa uderzają rykoszetem również we współczesnych duchownych. Ja przynajmniej odnoszę takie wrażenie, być może dlatego, że w dzieciństwie, gdy Świadkowie Jehowy pukali do naszych domów, używali zawsze tej Ewangelii aby zaatakować księży: chodzą w powłóczystych szatach, zajmują pierwsze miejsca, każą się nazywać ojcem („Ojciec Święty, ojcowie zakonni, ojcowie duchowni, itp.), jednym słowem wszyscy księża to fałszywi prorocy, więc jeśli ktoś chce się zbawić powinien zostać Świadkiem Jehowy. Pamiętam również, że już wtedy coś mi nie pasowało, no, bo skoro w Kościele źle uczą, i to od samego początku (św. Paweł nazywał siebie ojcem!), to dlaczego Pan Jezus przyglądał się temu „bezczynnie” (choć mówił, że będzie zawsze ze swymi uczniami) i czekał aż do XIX wieku na pojawienie się Świadków Jehowy – jedynych swoich prawdziwych wyznawców. Zostawmy jednak te młodzieńcze dywagacje, problem dotyczy bowiem tego jak interpretować Pismo Święte: czy dosłownie, jak Świadkowie Jehowy, czy też wnikając w ducha Ewangelii, wnikając w to, co naprawdę chciał nam Jezus powiedzieć.
Nikogo nie nazywajcie waszym ojcem, mistrzem, nauczycielem. Panu Jezusowi z pewnością nie chodziło o zwykłe tylko wyeliminowanie tych terminów i o zastąpienie ich innymi: jeśli na tym miałoby polegać bycie Jego uczniem, byłaby to nowa hipokryzja i pierwsi chrześcijanie doskonale to rozumieli. Pan Jezus nie koncentruje się więc na terminologii, ale na tym aby dla Jego uczniów najwyższym autorytetem (nauczycielem, mistrzem, ojcem) był jedynie Bóg! Aby nie dochodziło do takich sytuacji jak kilka lat temu we Włoszech, gdzie premier, po podpisaniu ustawy o związkach homoseksualnych, uzasadniał: „jestem katolikiem, ale jako obywatela obowiązuje mnie konstytucja, a nie Biblia”. Dla niego „nauczycielem”, „mistrzem”, była więc konstytucja, a nie Bóg.
Kto się wywyższa, będzie poniżony. W kim z nas nie drzemią geny próżności i pychy, aby nie przejąć się tymi słowami i aby się nimi nie zawstydzić. Pan Jezus wzywa nas więc do prawdziwej pokory, która polega na prawdzie, a cechuje się nie zwieszoną głową, ale radością, humorem, dystansem do siebie. Mistrzami (i jak nie użyć tego słowa) mogą być dla nas święci: – „Boję się o Waszą Świątobliwość” – powiedział kiedyś André Frossard do Jana Pawła II, na co papież odparł z uśmiechem: – „Ja też boję się o moją świątobliwość”. Cudownie jest mieć dystans do siebie, który leczy nas z chorych aspiracji i pomaga przetrwać trudne chwile, jak w przypadku tej siostry zakonnej, która podczas „nocy ducha” modliła się do Boga: – „Panie Boże, dlaczego się o mnie nie starasz, dlaczego o mnie nie walczysz, pamiętaj, masz wielu konkurentów”! Wielki Post, ze swoimi nabożeństwami i praktykami, to dobry czas, aby przypomnieć Bogu, by się o nas „starał”.
«
‹
1
›
»