Pewien człowiek szlachetnego rodu przywołał swoje sługi i dał im dziesięć min, aby nimi zarabiali. Człowiek szlachetnego rodu, to oczywiście Chrystus, sługi, to my, jego uczniowie, a miny, to dary i talenty, którymi nas obdarował. Mamy nimi zarabiać, aby za gnuśność nie kazał nas pościnać. Pomnażać Jego miny, oznacza więc zachować swoje życie, ale nade wszystko oznacza pomnażać Jego majątek i budować Jego Królestwo. Pracować tylko na siebie, na swoje imię, na swoją sławę, jest bardzo niebezpieczne, bo kiedyś może nam zabrać nawet to, co nam dał.
Gdy po opublikowaniu w „Gościu Niedzielnym” rozmowy z panem Wojciechem Kilarem, kilku czytelników napisało, że poszli do spowiedzi przejęci jego świadectwem, kompozytor wzruszył się, a później dodał, że nie jest ważne, ile utworów skomponował, ale to, że z powodu świadectwa jego życia ktoś poszedł do spowiedzi. Ważne jest to, że jego mina przysporzyła Bogu dziesięć innych, powiedzielibyśmy.
Chcesz brać, czegoś nie położył, i żąć, czegoś nie posiał. Mocny zarzut pod adresem Boga! Ale czy słuszny? Bo, miną, łaską, darem, jest w świetle wiary, owszem, uroda, zdrowie, talent, ale i brak tych rzeczy, ponieważ w świetle wiary wszystko jest łaską, nawet to, co po ludzku nazywamy nieszczęściem, chociażby chorobę. Ważne, co z tymi minami, darami, zrobimy, bo „zawinąć w chustkę”, czyli zmarnować, można i zdrowie i chorobę. Słyszałem jak jedna pani „zazdrościła” drugiej choroby męża, „bo mój umarł nagle, na zawał i nie zdążyłam mu powiedzieć, tak jakbym chciała, że go kochałam, a ty masz, w czasie jego choroby (nieuleczalnej) czas, aby swoją troską, opieką, czułością, mu to powiedzieć …”. Jedynie w świetle wiary możemy rozpoznać podarowane nam miny, talenty, ponieważ w świetle wiary wszystko jest łaską.
Jezus ruszył na przedzie zdążając do Jerozolimy. Jezus zmierza na miejsce kaźni, każdy krok przybliża go do męki, a jednak nie ociąga się, nie zwalnia, nie chowa się za innych, tylko idzie „na przedzie”, wyprzedza wszystkich na drodze pod górę (w oryginale jest anabaion, tzn. wstępując, idąc pod górę do Jerozolimy, wszystkich wyprzedzał!). Ileż musiało w Nim być determinacji, by zmierzyć się z odwiecznym nieprzyjacielem, by zadać mu ostateczny cios, wypijając wcześniej kielich męki. Nie ukrywam, że kiedy myślę o Jezusie widzę Go często w tej scenie, gdy wstępuje na czele swych uczniów do Jerozolimy. Głównodowodzący i żołnierz pierwszej linii, w jednej i tej samej Osobie.
«
‹
1
›
»