Wczesne chrześcijaństwo dość łatwo radzi sobie z problemem wybijania się na pierwsze pozycje w szeregach wiernych, z szukaniem wpływu, z pokusą przejęcia kasy we wspólnocie, czyli z tym wszystkim, co dzisiaj nazwano by religijnym gwiazdorzeniem. Historia pierwotnego Kościoła z szacunkiem przechowuje imiona jedynie tych postaci, które odcisnęły piętno na historii zbawienia przez świadome ukrycie śmiertelnych dźwięków ego wewnątrz życiodajnego kształtu dyskretnego krzyża. Szpanerów, widzących, komentatorów oddalano raczej do heretyckich sekt, gdzie sfrustrowani lecz nieszkodliwi dożywali swoich dni na własne życzenie. Szymon i Juda Tadeusz to giganci ukryci pod płaszczem ewangelii. Właściwie niewiele da się wywnioskować z ich biografii, zaś do duchowości najwięcej wnoszą same ich imiona. Szymon zyskuje w hagiografii przydomek Kananejczyka ale nie od miasta, z którego miałby pochodzić lecz od bycia zelotą, czyli gorliwym. Palił się w jego duszy silny ogień wiary, misji i świadectwa. Jeszcze gorzej jest z biografią Judy, o którym nie wiadomo właściwie nic poza tym, że był bratem Jakuba Młodszego. Orygenes oraz kilku innych pisarzy dodaje mu znaczący przydomek Lebbeusz, który wywodzić można od hebrajskiego terminu leb, czyli waleczne serce. Obydwaj apostołowie byli ludźmi o mocnych nazwiskach, jednoznacznych wyborach dokonanych dzięki stanowczej wierze.
Kościół w ciągu wieków rozwoju tradycji duchowej, odkrył wystarczającą ilość środków ascetycznych oraz mistycznych – od rachunku sumienia po systematyczną pracę nad sobą, od ćwiczeń duchownych po formację permanentną, od logiki krzyża po odwagę znoszenia ucisku i prześladowań, od twórczego apostolatu po całkowitą kenozę dla sprawy Chrystusa – by w każdym pokoleniu dochować się dusz wielkich. Jeżeli dziś lenistwo duchowe wygania tak dużą ilość wiernych z kościelnych ławek w niedzielę pod byle powodem, a lęk przed utratą salonowych przywilejów ogałaca katolików ze szczerych postaw społecznej odwagi, oznacza to również, że Kościół zaniechał rozdawania wiernym stosownych środków dla rozwoju wiary. Solidną teologię duchową wyparła tania łaskologia. Powtarza się ten banał aż do znudzenia, że być katolikiem to znać tylko jedno słowo: miłość. Za naukę chrześcijaństwa bierze się kaznodziejski teatr, za duszpasterstwo populizm i dlatego siła wiary ludu Bożego wydaje się być tak bardzo rozmyta. Nic dziwnego, że Bóg musiał wziąć sprawy w swoje ręce, bo jeśli żyzna gleba jałowieje, to z kamieni Pan wzbudzi potomstwo Abrahamowi. Haniebnie gnębione pod pozorami śledztwa katolickie urzędniczki z Ministerstwa Sprawiedliwości jednogłośnie podkreślały, że sztucznie wydłużane dni na więziennym dołku obróciły się dla nich w najlepsze rekolekcje. Skoro brakuje wewnętrznej ascezy, silne dusze powstaną w Kościele drogą zewnętrznego ucisku. Zgodnie z logiką benedyktyńskiej sentencji, według której ścięte drzewo ponownie się zieleni. Piłujcie więc dokładnie, panowie drwale. W oparach władzy i pychy nie jesteście w stanie dostrzec, że przymnażacie nowych dzieci Kościołowi.
Kto z ludzi nie pragnie znaleźć dla siebie bezpiecznego domu? Wielu szuka w chrześcijaństwie tylko tego, co ciepłe, co uzdrawia, co chroni. Ale święty Paweł z Tarsu w liście do Efezjan uczy, że kamieniem węgielnym duchowego mieszkania nie będą solidne mury twierdzy lecz jedynie Osoba Ukrzyżowanego (por. Ef 2, 20). Poza Jezusem nie da się znaleźć bezpieczeństwa. Chrystus nie zamierza przesadnie chronić swoich uczniów przed ciosami tego świata. Wyraźnie hartuje ich charaktery, bo nie gromadzi sobie naśladowców w cichym domu z Kafarnaum gdzie mieszkał, lecz na otwartej równinie (por. Łk 6, 17).
Zadbaj o to, by pobożne rozważania zawsze kończyć zdecydowanym postanowieniem. Do ciebie również przed wiekami pisała Teresa Wielka następujące słowa: „Miłość nigdy nie pozostaje bezczynna. Właśnie dlatego konieczne jest, abyście nie kładły waszego fundamentu jedynie na odmawianiu modlitw i kontemplowaniu, albowiem jeśli nie nabywacie cnót, a jedynie ćwiczycie się w nich, to zawsze pozostaniecie karłami”.