Franciszek w otwartej rozmowie z Luigi Maria Epicoco wspomina pontyfikat Papieża Polaka. Książka "Święty Jan Paweł II Wielki" ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa Esprit. Zamieszczamy fragmenty rozmowy i wspomnień Franciszka z rozdziału „Na Tobie zbuduję mój Kościół".
I
„NA TOBIE ZBUDUJĘ MÓJ KOŚCIÓŁ”
Drugie konklawe w 1978 roku, to, które miał zwieńczyć wybór Karola Wojtyły na papieża, rozpoczęło się uroczyście 14 października o godzinie szesnastej trzydzieści. Głównymi kandydatami na urząd papieski byli włoscy kardynałowie Siri i Benelli, jednak w pierwszych głosowaniach żaden z nich nie zdołał zebrać wymaganych dwóch trzecich głosów. W niedzielny poranek odbyło się czwarte głosowanie. Tym razem faworytem był kardynał Pericle Felici, jednak i on nie uzyskał wystarczającej przewagi. W porze obiadowej wydawało się, że impas wkrótce zostanie przełamany. Kardynał Narciso Arnau, biskup Barcelony, głośno podniósł zasługi arcybiskupa Krakowa, zapewniając go o poparciu własnym oraz duchownych z Ameryki Łacińskiej. To wystąpienie, połączone z interwencją kardynała Königa, który od lat przyjaźnił się z Wojtyłą, okazało się rozstrzygające. König pokłonił się Polakowi i zacytował wyimek ze św. Jana (J 11, 28): „Dominis adest et vocat te”, „Pan jest tutaj i woła cię”. Wojtyła wysłuchał go w milczeniu. Jakiś czas później kardynał Wyszyński podszedł do niego, żeby dodać mu otuchy, a zarazem przekonać do zaakceptowania ewentualnego wyboru. Siódme głosowanie potwierdziło, że oto dokonał się przełom: włoscy kandydaci otrzymali mniej preferencji, za to wzrosło poparcie dla kardynała z Polski. Wynik ostatniego głosowania wydawał się przesądzony. Wojtyła modlił się z ukrytą w dłoniach twarzą, a kiedy poparcie osiągnęło wymagany pułap i głośno odczytano jego imię, w kaplicy rozległy się rzęsiste oklaski. Wybiła godzina siedemnasta dwadzieścia. Zapłakany Wojtyła przyjął werdykt Kolegium Kardynalskiego, wypowiadając przewidzianą w takich wypadkach łacińską formułę. Przybrał imię Jan Paweł II.
Wśród tych, którzy wzięli udział w głosowaniu i przyklasnęli jego nieoczekiwanemu wynikowi, był młody kardynał z Niemiec, Joseph Ratzinger. Po niespełna trzech dekadach Ratzinger miał wstąpić na tron Piotrowy, aby zawiadywać Kościołem przez osiem burzliwych lat, aż do 11 lutego 2013 roku, kiedy to ku powszechnemu zdumieniu dobrowolnie zrzekł się swojego urzędu.
A co 16 października 1978 roku robił młody jezuita, Jorge Mario Bergoglio? Gdzie wówczas był?
Pamiętam, że prowadziłem samochód. Wracałem z Wydziału Teologii do San Miguel. Podróż nie była długa, zaledwie cztery kilometry. Kiedy usłyszałem nazwisko Wojtyła, pomyślałem: papież z Afryki. Dopiero potem powiedziano mi, że pochodzi z Polski.
Czy nigdy wcześniej się nie spotkaliście, nie mieliście żadnych kontaktów?
Nigdy.
Jakie wrażenie wywarła na Waszej Świątobliwości wiadomość, że oto po niemal pięciuset latach papieżem został ktoś spoza Włoch?
Usłyszałem jego pierwsze słowa i odniosłem bardzo pozytywne wrażenie. To odczucie pogłębiło się wkrótce potem, kiedy powiedziano mi, że był kapelanem uniwersytetu, wykładowcą filozofii, zdobywcą górskich szczytów, narciarzem, miłośnikiem sportu, człowiekiem modlitwy. Ogromnie mi się spodobał. Od razu zjednał sobie moją wielką sympatię.
Jakie miejsce Wasza Świątobliwość zajmował wówczas w kościelnej hierarchii?
Byłem prowincjałem jezuitów. Urząd ten piastowałem do stycznia 1980 roku.
Wróćmy jeszcze na moment do tamtego październikowego wieczoru 1978 roku. Papież Jan Paweł II wypowiedział wtedy niewiele słów, jednak były one nadzwyczaj wymowne. Złamał protokół, który nakazywał pozdrowić wiernych i udzielić im błogosławieństwa, nie wygłaszając przy tym przemówienia, i wypowiedzianymi niedoskonałą włoszczyzną zdaniami natychmiast zaskarbił sobie powszechną sympatię: „Najwybitniejsi kardynałowie powołali nowego biskupa Rzymu. Powołali go z dalekiego kraju [tu rozległ się aplauz], ale jednocześnie jakże bliskiego poprzez komunię w chrześcijańskiej wierze i tradycji”. Z wywiadu przeprowadzonego później przez Andrégo Frossarda wiemy, że posługując się słowem „daleki”, Jan Paweł II myślał również o Piotrze, który przybył z Galilei. Wasza Świątobliwość użył podobnych słów: „Wiecie, że konklawe miało za zadanie dać Rzymowi biskupa. Zdaje się, że moi bracia kardynałowie poszli go szukać niemal na końcu świata. (…) Dziękuję wam za przyjęcie”. Czy wypowiadając je, Wasza Świątobliwość myślał o Janie Pawle II?
Szczerze mówiąc, nie. Przede wszystkim dlatego, że nie spodziewałem się, że zostanę wybrany. Nie myślałem o tym. Wielu utrzymuje, że na konklawe z 2005 roku zdobyłem sporo głosów. Prawda jest jednak taka, że w tamtym momencie najbardziej odpowiednim kandydatem na papieża był Ratzinger. Byłem o tym przekonany i poparłem go. W roku 2013 uważałem się już za emerytowanego biskupa, który nie ma żadnych szans na zwycięstwo. Dlatego mojej głowy nie zaprzątały podobne myśli. Zaraz po tym, jak zostałem wybrany i przyodziałem się w białą sutannę, musiałem wyjść na balkon i odpowiedzieć sobie na pytanie: co powiem ludziom? Przypomniałem sobie słowa, które kilka godzin wcześniej wypowiedział kardynał Errázuriz, a których znaczenia wówczas nie doceniłem. Poszliśmy pomodlić się do Kaplicy Paulińskiej. Towarzyszyły nam dwie inne osoby, które zaprosiłem wbrew nakazom protokołu. Kardynałowi Valliniemu powiedziałem: „Eminencja jest wikariuszem. Proszę pójść ze mną”, natomiast kardynała Hummesa, tego, który napomniał: „Nie zapominaj o ubogich”, poprosiłem: „Odprowadź mnie”. W tym gronie udaliśmy się na modlitwę. To tam pojawiła się myśl, żeby powiedzieć, że oto konklawe wybrało nowego biskupa Rzymu, wspomnieć o Benedykcie i dorzucić: „Zacznijmy tę wspólną drogę”. Określenie „z końca świata” nasunęło mi się samo, kiedy stałem na balkonie bazyliki św. Piotra.
Jak brzmiały słowa kardynała Errázuriza, których znaczenia Wasza Świątobliwość nie docenił?
Tamtego ranka wydarzyły się pewne epizody, do których nie przywiązywałem podówczas wagi, ale które później dały mi do myślenia. Przede wszystkim kardynał Ortega y Alamino poprosił mnie o zapis przemówienia programowego, jakie wygłosiłem w trakcie zwołanej w tamtych dniach kongregacji kardynałów. Jako że nie sporządziłem żadnych notatek, spróbowałem odtworzyć to przemówienie w głowie i odręcznie spisałem konspekt. Przed obiadem wręczyłem mu go ze słowami: „Proszę, to odręczny zapis”. Powiedział: „Wspaniale, będę miał pamiątkę po papieżu!”, a ja odparłem: „Nie żartuj sobie”.
***
Co Wasza Świątobliwość czuł, słysząc własne nazwisko podczas odczytywania głosów?
Pamiętam, że odmawiałem wtedy Różaniec i czułem ogromny spokój. Spokój, który od tamtej pory nieustannie mi towarzyszy.
Czy kiedykolwiek wcześniej Wasza Świątobliwość doznał podobnego spokoju?
Ten sam spokój ogarnął mnie, kiedy zostałem biskupem pomocniczym.
Czy to właśnie w tych okolicznościach Wasza Świątobliwość po raz pierwszy spotkał się z Janem Paw łem II?
Szczerze mówiąc, nie. Spotkałem go w mrocznym momencie mojego życia, gdy w roku 1987 po raz drugi przybył do Argentyny. Właśnie wróciłem z Niemiec, gdzie przeprowadziłem się na jakiś czas, aby pisać rozprawę doktorską na temat Romana Guardiniego i oddalić się od napiętej atmosfery, jaka panowała podówczas w mojej prowincji zakonnej. Myślę, że należy złożyć to na karb faktu, iż wcześnie powierzono mi odpowiedzialne funkcje. Rok po przyjęciu święceń kapłańskich zostałem mistrzem nowicjatu. W latach 1973–1980 byłem prowincjałem jezuitów, a od roku 1980 do roku 1986 – rektorem Colegio del Salvador6 w Buenos Aires. Czasem wykazywałem się w pełnieniu swoich powinności nadmierną stanowczością, jednak był to dla Argentyny trudny moment. Dzisiaj mogę sobie pozwolić na samokrytykę, ale wtedy działałem w zgodzie z sumieniem – i to prawdopodobnie nie wszystkim się podobało. W tamtym trudnym czasie przebywałem w Colegio del Salvador. Mieszkałem tam. Nuncjusz zaprosił mnie na spotkanie z papieżem. Przywitałem się, a wówczas nuncjusz wyjaśnił półgłosem, że byłem jezuitą. Papież powtórzył głośno: „Ach, jezuita!”. Tamto spotkanie było bardzo przejmujące; podniosło mnie na duchu w mrocznym momencie mojego życia. Tylko ten jeden raz spotkałem się z nim osobiście, zanim otrzymałem nominację biskupią.
Jak Wasza Świątobliwość dowiedział się o nominacji na biskupa pomocniczego?
Był rok 1992, a ja przebywałem wtedy w Kordobie, dokąd przeniesiono mnie 16 lipca 1990 roku. Zostałem tam przez cały rok 1991 i do maja 1992, kiedy to nuncjusz zadzwonił do mnie i zapytał: „Czy może ojciec przyjechać?”. „Nie”, odparłem, „nie mogę, Eminencjo. Taka podróż byłaby dla mnie uciążliwa”. W przeszłości nuncjusz zaprosił mnie dwu- czy trzykrotnie, żeby się przywitać albo zasięgnąć rady w sprawie osób, które znałem.
„Czy może ojciec wychodzić z domu?”, zapytał. „Owszem, mogę poruszać się po mieście”, odpowiedziałem. A on na to: „Zrobimy tak: jutro wsiądę do samolotu linii Buenos Aires–Mendoza z międzylądowaniem w Kordobie. Ojciec będzie na mnie czekał na lotnisku, bo jest mi potrzebna porada”. Pojechałem na lotnisko, a nuncjusz w drodze powrotnej z Mendozy zatrzymał się w Kordobie i pokazał mi papiery, co do których miałem wyrazić swoje zdanie. W pewnej chwili spiker zapowiedział lot do Buenos Aires i musieliśmy się rozstać. Dopiero wtedy nuncjusz rzucił: „Ach, jeszcze jedno… Został ojciec nominowany biskupem pomocniczym Buenos Aires. Przełożony generalny zatwierdził już nominację”. Powiedziałem tylko: „Dobrze. Kiedy to zostanie oficjalnie ogłoszone?”. „Prawdopodobnie dwudziestego albo dwudziestego pierwszego”, wyjaśnił. „Dobrze, dziękuję”, odparłem. I właśnie w tamtym momencie doświadczyłem spokoju, który odczułem również w dniu wyboru na papieża.
Czy jako biskup pomocniczy miał Wasza Świątobliwość sposobność spotkać się z Janem Paw łem II?
Owszem, kiedy w roku 1994 przybyłem na Synod Biskupów o życiu konsekrowanym. W tamtym czasie odebrałem z rąk kardynała Quarracina nominację na wikariusza generalnego.
Mówi się, że to właśnie on widział w Waszej Świątobliwości swojego następcę. Czy to prawda?
Istotnie, niektórzy tak twierdzą. 3 czerwca nuncjusz zadzwonił do mnie i rzucił: „Czy zje ojciec ze mną obiad?”. Zjedliśmy razem obiad, po czym przyniesiono tort i butelkę szampana. Zapytałem: „Cóż to za okazja? Urodziny?”. Odpowiedział: „Nie, świętujemy, ponieważ został ojciec nominowany biskupem koadiutorem”.
Czy jako arcybiskup Buenos Aires miał Wasza Świątobliwość możność zacieśnić relacje z Janem Paw łem II?
Tak. Przede wszystkim podczas Synodów, lecz także przy okazji wizyt ad limina. Pamiętam, że kiedy w roku 2001 zostałem kardynałem i klęcząc, czekałem na biret, poczułem przemożną chęć, żeby nie ograniczyć się do przekazania znaku pokoju, ale ucałować rękę papieża. Ten i ów skrytykował mnie za ten gest, jednak to był odruch. We wrześniu tego samego roku przeprowadzono atak na wieże World Trade Center. W październiku kardynał Egan, pełniący na Synodzie funkcję głównego relatora, musiał wrócić do diecezji, żeby uczcić pamięć ofiar. Wtedy Jan Paweł II wybrał mnie na jego zastępcę. Tematem rozważań była właśnie rola biskupa. W tamtym czasie wielokrotnie spotykałem się z papieżem na oficjalnym gruncie, lecz miałem także sposobność spożywać obiad z nim oraz innymi biskupami.
Fragmenty wywiadu pochodzą z książki „Święty Jan Paweł II Wielki”, Wydawnictwo Esprit
https://www.esprit.com.pl/718/Swiety-Jan-Pawel-II-Wielki.html