Pan Jezus dopiero co zapowiedział uczniom swoją mękę, a oni o tym, który z nich jest największy. Jakby ciągle do nich nie docierało. Zanim więc zacznie im tłumaczyć, kolejny raz, słowami, ucieka się do przedstawienia, obrazu: przywołuje do siebie dziecko i stawia je pośrodku nich.
Scena żywa, realistyczna i już sama w sobie piękna. Przywołuje do siebie dziecko – widocznie ciągle wokół Niego były, krążyły, lgnęły do Jezusa – zauważają komentatorzy. Czasem ta ich obecność była już tak natarczywa, że zaczynała ciążyć apostołom, którzy „szorstko” będą je odganiać od Jezusa, narażając się na Jego oburzenie i naganę: Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie przeszkadzajcie im; do takich bowiem należy królestwo Boże (Mk 10,14).
Jak dobrze, gdy wokół Jezusa “kręcą się” dzieci. – „Po wprowadzeniu religii do szkół wokół naszego kościoła nastała przeraźliwa cisza – opowiadała mi pewna pani w czasie kolędy. Pamiętam wcześniej te tłumy dzieciaków, które przychodziły do salek, i ten harmider wokół kościoła przez całe popołudnie, dzień w dzień, od poniedziałku do piątku. I teraz nagle ta cisza. Nie umiem się przyzwyczaić, proszę księdza, czegoś mi brakuje”. Było to sporo lat temu, więc nie wiem czy pani ta jeszcze żyje, ale jakże bolałaby ją dzisiaj ta cisza wokół kościoła także w niedzielę. Niestety, są takie eucharystie, w czasie których Pan Jezus nie miałby kogo przywołać do siebie i postawić pośrodku. I nie jest to wina dzieci.
Kto uniży się jak dziecko, ten będzie największy w królestwie niebieskim – tłumaczy Pan Jezus apostołom: nie chodzi więc o sentymentalizm i przysłowiową dziecięcą niewinność (choć skądinąd to piękna cecha), ale o prawdziwą pokorę ucznia Jezusa, który jak to dziecko z dzisiejszej Ewangelii przeżywa swoje życie w bliskości, świetle i cieple Jezusa, nie myśląc o niebiańskich stołkach.
ks. Arkadiusz Nocoń