Dobro, które czynimy, zbliża nas do Pana i to jest dla nas niewątpliwy zysk. Ostatecznie, pragnąc Jego bliskości w tym świecie, zmierzamy ku życiu wiecznemu. Nie może to jednak oznaczać podejścia handlowego: ja Tobie grosz, Ty mi życie wieczne. Miliard też nie wystarczy, bo miłości nie można kupić.
Pełny tekst czytań wraz z komentarzem >>
Wdowa, która żyła pełnią życia
Pan Jezus „usiadł naprzeciw skarbony i przypatrywał się, jak tłum wrzucał drobne pieniądze do skarbony…” Bystrymi oczami widział, kto ile wrzuca, a po ubraniu mógł ocenić status społeczny darczyńców. Już samo to było istotną informacją. Dla zarządzających świątynią ważna była ilość pieniędzy w skarbonie na koniec dnia, nie musiało ich interesować, czy datki były proporcjonalne do możliwości pielgrzymów. Dla Pana Jezusa liczyło się to, co w sercach, dlatego swoim wzrokiem przenikał dusze. I widział najważniejsze – na ile hojni byli ofiarodawcy. Hojność uważamy za cechę pozytywną, czasem jednak sprowadzając to pojęcie do uznania, że ktoś „ma gest”. To jeszcze bardzo mało, można przecież być bardzo szczodrym po to, aby zyskać uznanie w oczach własnych, w oczach innych czy wreszcie samego Boga. Taka postawa nie musi oznaczać hipokryzji, ale to jeszcze nie jest miłość, której oczekuje od nas Bóg.
Hojność wdowy była czymś więcej. Nie kierowała nią potrzeba uznania ze strony innych. Była przyzwyczajona, że nikt nie zwraca na nią uwagi. Nie wiedziała, że przygląda się jej baczny Obserwator, który widzi wszystko, może więcej niż ona sama. Owszem, mogło nią powodować poczucie własnej godności – oto ja przyczyniam się do dobra wspólnego, do utrzymania świętego miejsca. Jak smutna i w gruncie rzeczy poniżająca jest postawa przeciwna: wszystko mi się należy od państwa, od rodziny, od szkoły, od Kościoła, ja nie mam żadnych zobowiązań. Być może ktoś, widząc tę scenę, doradziłby wdowie: daruj sobie tę jałmużnę i zjedz skromny posiłek, twój grosz jest bez znaczenia z punktu widzenia budżetu Świątyni, inni niech się martwią o jej utrzymanie. Niestety, dziś wiele osób dodałoby, że Świątynia jest niepotrzebna… Wdowa jednak myśli inaczej i jest szczęśliwa, że może coś poświęcić Bogu i bliźnim.
Czy oczekiwała nagrody ze strony samego Boga? Tak, dobro które czynimy zbliża nas do Niego i to jest dla nas niewątpliwy zysk. Ostatecznie, pragnąc Jego bliskości w tym świecie, zmierzamy ku życiu wiecznemu. Nie może to jednak oznaczać podejścia handlowego: ja Tobie grosz, Ty mi życie wieczne. Miliard też nie wystarczy, bo miłości nie można kupić.
Ze słów Pan Jezusa wynika jednak, że w działaniu wdowy jest autentyczna miłość. Chce dać Panu Bogu wszystko, całą siebie, nie oczekując nic w zamian. Jej ofiara materialna wyraża postawę jej duszy. Adoruje Boga i równocześnie całkowicie Mu się zawierza, oddając wszystko, co miała na utrzymanie. Tym samym żyje pełnią swego człowieczeństwa.
Hojność w praktyce nie oznacza, że oddam cały swój majątek na remont mojego kościoła, szczególnie jeśli mam inne zobowiązania wobec bliźnich, które są zobowiązaniami wobec Boga. Wystarczy że pamiętam, iż materialne potrzeby wspólnoty Kościoła, a w szczególności zadbanie o godność kultu Bożego, to również mój obowiązek i osobiście zależy mi na jego wypełnieniu. Wyzwanie polega na tym, aby każda chwila mego życia była adoracją Boga. Okazji jest mnóstwo. Kiedy rezygnuję z rozrywki, aby poświęcić czas na modlitwę. Kiedy poświęcam czas rodzinie, choć najchętniej zamknąłbym się w pokoju i oglądał serial na tablecie. Gdy postępuję uczciwie, nawet jeśli się to materialnie nie opłaca. Wtedy również naśladuję ubogą wdowę.