Francuski aktor, historyk i dziennikarz postanowił zbadać działalność lewicowych grup ekstremistycznych. Jak się okazuje, organizacje zmierzające do zniszczenia świata, jaki znamy i zaprowadzenia komunizmu, przeżywają swoje odrodzenie, m.in. dzięki forsowanej przez rządy polityce ekologicznej
Pasjonaci kina pamiętają go dzięki rolom filmowym. Ponadto Christophe Bourseiller, jako eklektyk, jest historykiem i dziennikarzem specjalizującym się w działalności małych grup ekstremistycznych. Pokazuje, które ruchy są najbardziej lewicowe. Na lewo od nich jest już tylko ściana.
Napisał Pan książkę „Nowa historia ultralewicy”. Jak można stać się pasjonatem tego rodzaju ruchu?
Mogę odpowiedzieć na to pytanie, mówiąc o moich osobistych przeżyciach. Między 15 a 20 rokiem życia, w latach siedemdziesiątych, twierdziłem, że jestem anarchistą, potem ultralewicowcem. Kiedy miałem 15 lub 16 lat, chodziłem do liceum lub na demonstracje studenckie z białym kaskiem na głowie i czarno-czerwoną flagą symbolizującą libertariański komunizm. Na szczęście dla mnie, nigdy nie złamałem prawa. Moje zaangażowanie było tylko werbalne. To młodzieńcze zauroczenie nie trwało długo. Jednak dzięki temu zainteresowałem się krytycznie wszystkimi tymi ruchami, a dalej wszystkimi zjawiskami ekstremistycznymi. W rezultacie badam teraz zarówno skrajną prawicę, jak i skrajną lewicę.
Pańska książka jest bardzo precyzyjną kartografią wielu mikroruchów, które składają się na ultralewicę. Co łączy tak odmienne ruchy neoanarchistów, komunistów, marksistów libertariańskich, sytuacjonistów, a może nawet współczesnych zadystów i czarny blok? Czym różni się ultralewica od skrajnej lewicy?
W dzisiejszych czasach mamy tendencję do mieszania rzeczy. Moja rola polega właśnie na wyjaśnianiu i precyzowaniu faktów. Nie należy mylić ultralewicy ze skrajną lewicą. Dlaczego? Ponieważ skrajna lewica łączy w sobie szereg nurtów politycznych, które opowiadają się za radykalną zmianą w społeczeństwie i chcą to osiągnąć za pomocą przemocy. Wśród tych prądów są trockiści i maoiści.
Ultralewica to nurt skrajnej lewicy, który wyróżnia się głównie antyautorytarnym charakterem. Ultralewica odrzuca dyktaturę partii i niechętnie organizuje się w wymienionych grupach. Jest ona krytyczna wobec skrajnej lewicy, której autorytarny charakter słusznie potępia.
Jest to bardzo stary ruch, do którego odwoływano się przez cały XX wiek pod różnymi nazwami, o których pan wspomniał: lewicowi komuniści, koncyliaryści, sytuacjoniści, libertariańscy marksiści, autonomiści, Czarny Blok... Jest to ciągle ten słynny ultralewicowy nurt. Co odróżnia tę ultralewicę od innej lewicy? To nie tylko jej antyautorytarny charakter, ale także radykalność. Przedstawiciele ultralewicy widzą siebie jako ostatecznych wrogów tego świata. Dążą oni do zniszczenia kapitalizmu w celu osiągnięcia komunizmu, naznaczonego likwidacją gospodarki opartej na systemie płac. Są o wiele bardziej radykalni niż klasyczne ekstremalne ruchy lewicowe. Nie ma już niczego bardziej lewicowego.
Muszę również podkreślić jeden ważny fakt: młodzi bandyci, którzy zbierają się w czarnych blokach na skraju lewicowych demonstracji, są spadkobiercami złożonego i ekscytującego dziedzictwa ideologicznego. Wśród myślicieli, których twórczość pielęgnują, są tak różnorodne osobowości jak Cornelius Castoriadis, Claude Lefort, Guy Debord, Raoul Vaneigem i Daniel Guérin. Wszyscy ci filozofowie i teoretycy byli bohaterami ultralewicy w swoim czasie, jednak zdaniem niektórych – oddalili się od niej.
W 2003 roku przewidział pan upadek ultralewicy. Jak wytłumaczyć jej obecne odrodzenie?
Rzeczywiście, na początku XXI wieku myślałem, że ultralewica jest zjawiskiem przestarzałym, które zmierza do upadku. I byłem zaskoczony, widząc nowe pokolenia sięgające po dorobek tego „odmiennego komunizmu”.
Czy ekologia może być w XXI wieku tym, czym marksizm był w XX wieku?
O to chodzi. To właśnie dzięki radykalnej ekologii nowe pokolenia przyjęły „ultralewicową” ideę. Wystarczy spojrzeć na zjawisko ZAD – czyli fenomen zadystów. Ich słynne „strefy chronione”, znane również jako „strefy trwałej autonomii”, wydają się bezpośrednimi tworami ultralewicy, która od lat 90. wzywa do tworzenia „stref tymczasowej autonomii”. Radykalna ekologia XXI wieku stanowi bezpośrednią część ideologicznej historii ultralewicy. Już w 1972 roku Guy Debord, założyciel Międzynarodówki Sytuacjonistów, wyjaśnił, że priorytetowa walka musi być skierowana przeciwko „utrapieniom”. Oczywiście odnosi się on do uciążliwości dla środowiska. Radykalna ekologia dała w ostatnich latach nowe życie ultralewicy.
Nie ma dziś prawie żadnej demonstracji bez przemocy wywołanej przez czarne bloki. Kim oni są? Jakie są ich cele? Jakie są ich żądania?
Z historycznego punktu widzenia przedstawiciele ultralewicy gromadzą się głównie w niewielkim gronie teoretyków. Tymczasem w latach sześćdziesiątych na skraju nurtu anarchistycznego pojawił się libertariański marksista, czyli neoanarchista, który przyłączył się do ultralewicy. Ci nowi członkowie są w większości aktywistami. Za ich pośrednictwem ultralewica wychodzi na ulice od kluczowej daty, którą jest rok 1971. W tym roku kilkuset antyautorytarnych działaczy postanowiło nie demonstrować, ale systematycznie plądrować wszystkie sklepy w Dzielnicy Łacińskiej.
Rok 1971 zapoczątkował praktykę, która trwa do dziś. Na początku jako prowokatorów wyznaczono szabrowników, którzy wybijali okna i napadali na policję. Od 1975 roku są oni określani jako „autonomiści”. Jako osoby niezależne odmawiają etykiet politycznych. Charakteryzują się przemocą swoich praktyk. Oczywiście umieszczają się w antyautorytarnym ultralewicowym obozie. Od lat osiemdziesiątych XX wieku autonomiści organizują się w celu prowadzenia partyzanckiej wojny miejskiej z policją. Od 1982 roku mówimy o „czarnych blokach”, z powodu ciemnych strojów noszonych przez autonomistów. W rzeczywistości Czarny Blok jest metodą działania, która polega na formowaniu na czele demonstracji dzikiej procesji, „czarnego bloku”, autonomicznego bloku. Trzeba koniecznie dobrze to zrozumieć. W Niemczech, Anglii, Włoszech i Grecji istnieją silne grupy autonomistów. Demonstracje „Black Lives Matter”, które miały miejsce latem ubiegłego roku, doprowadziły do pojawienia się silnego ruchu autonomicznego w Stanach Zjednoczonych, szczególnie w Portland w stanie Oregon.
Prądy takie jak sytuacjoniści wykonali ważną pracę doktrynalną i ideologiczną. Niektórzy bojownicy, tacy jak Guy Debord czy Cornelius Castoriadis, stali się ponadto ważnymi myślicielami, którzy wykraczają daleko poza margines ultralewicy. Wydaje się, że „czarne bloki” wyróżniają się jedynie zniszczeniem i grabieżą. Czy oni naprawdę mają jakiś projekt, ideę, czy są po prostu bandytami i przestępcami?
To wielki paradoks tych wszystkich wandali, którzy zdają się najwyraźniej kierowani przez chęć zniszczenia wszystkiego. W rzeczywistości są oni zakorzenieni w złożonej genealogii teoretycznej. Myśliciele ultralewicy bazują na zwartej grupie autorów: najpierw Karol Marks, potem Róża Luksemburg, Otto Rühle, Karl Korsch, Paul Mattick, Anton Pannekoek, Amadeo Bordiga, a także Cornelius Castoriadis, Claude Lefort, Daniel Guérin, Guy Debord czy Raoul Vaneigem... Między innymi!
To, co charakteryzuje tych wszystkich myślicieli, mimo różnic, to chęć wypracowania myśli dysydenckiej, naznaczonej krytyką leninizmu, krytyką totalitaryzmu, aż po samą krytykę polityki. Dlatego właśnie na ogół pochodzą oni z europejskiej klasy średniej. Niektórzy nawet pochodzą z wyższych sfer mieszczańskich. Studiowali i umieją czytać trudne teksty, których proletariusze bez matury raczej nie zrozumieją. Nie należy zapominać, że myśliciel taki jak Amadeo Bordiga wywodzi się z najwyższej arystokracji włoskiej dzięki swojej matce. Dzisiejsi autonomiści rzadko są proletariuszami. Z drugiej strony od czasu do czasu sprzymierzają się z młodzieżą z przedmieść lub chuliganami stadionowymi, którymi udaje im się manipulować.
„Zniszczenie jest źródłem radości”, czytamy w ulotce z „czarnych bloków” po splądrowaniu Poitiers w 2009 roku. Czy to forma nihilizmu?
Co mówią teoretycy ultralewicy? Niech klasa robotnicza spontanicznie dokona rewolucji, zniszczy stary porządek i równie spontanicznie uformuje się w federację rad pracowniczych. Będą to walne zgromadzenia strajkujących pracowników. Zgodnie z takim scenariuszem działacze ultralewicy nie powinni przejmować inicjatywy w walce, ale zadowalać się „wskazywaniem właściwej drogi”, albo za pomocą ulotki czy broszury, albo na przykład podpalając posterunek policji lub plądrując luksusowy sklep. Jest to miara tego, co jest nierealne w obecnym systemie. Działalność „czarnych bloków” często maskuje gniew społeczny, który rzeczywiście może przekształcić się w nihilizm.
Źródło: Le Figaro