"Opętana. Tajemnice życia Marii Magdaleny" Tajemnicza kobieta z przeszłością, której wybaczyć może tylko jeden Człowiek. Prawdziwa opowieść o miłości, która zmieniła bieg historii. (fragmenty)
Powinnam była wcześniej wyjść na targ, by uniknąć upału. Gdy słońce wspięło się dostatecznie wysoko, wszyscy — ludzie i zwierzęta — zmuszeni byli szukać schronienia w cieniu drzew lub w domach. Jednak tego ranka Binjamin, raczkując, niemal wczołgał się do paleniska pod moim warsztatem farbiarskim. Kiedy wyciągnęłam go stamtąd i wytarłam z popiołu jego zaślinione paluszki, złożyłam dziękczynienie Najwyższemu — niech Imię jego będzie błogosławione — za to, że kazał mi w ostatniej chwili odwrócić się, dzięki czemu zdołałam uchronić swojego młodszego syna przed poparzeniem. Wszystko to jednak znacznie opóźniło nasze wyjście z domu.
Teraz, przepasana chustą, w którą owinęłam Binjamina, mrużąc oczy przed gorącymi podmuchami, przemierzałam szybkim krokiem pustawe uliczki targowiska. Minąwszy stragany ślusarzy, drzeworytników i piekarzy, zauważyłam Rachelę, moją ciężarną synową, opartą o stertę barwnych tkanin.
Ponieważ nasz stragan jako jedyny osłonięty był słomianym dachem, trzy inne kobiety — korzystając z mojej nieobecności — również schroniły się w jego cieniu. Podchodząc bliżej, poznałam każdą z nich: wysoka handlowała figami, stara oliwą, a kulawa winem. Ta ostatnia, Dewora, sprzedała mi kiedyś dzban skwaśniałego wina. Od tamtego czasu nie odwiedzałam jej straganu.
— Szalom alejchem, Miriam! — odezwała się wysoka handlarka, z trudem podnosząc się z cienia. — Pokój niech będzie z twoją synową, która zlitowała się nad nami, gdy smażyłyśmy się na słońcu.
— Pokój z wami — uśmiechnęłam się uprzejmie, poprawiając chustę, w której spał mały Binjamin. Gościnność wymagała, bym pozwoliła im zostać, ale nie miałam czasu na pogawędki. Musiałam pomówić z Rachelą, a nasz skrawek cienia nie mógł pomieścić wszystkich.
— Dobrego utargu — skinęłam głową w stronę każdej z nich, gdy niechętnie opuszczały stragan. — Oby Święty Izraelski, niech Imię jego będzie błogosławione, obdarzył was pomyślnością.
Gdy kobiety odeszły, uklękłam na plecionej macie i rozwiązałam węzeł chusty.
— Przyszła już Rzymianka?
W ciemnych oczach Racheli pojawiły się wesołe iskierki.
— Jeszcze nie, ale przysłała służącą z wiadomością, że przyjdzie po południu. Pewnie chce uniknąć tłumów.
— Z pewnością masz rację.
Nie znałam wówczas zbyt dobrze rzymskich obyczajów, ale wszyscy w naszym miasteczku wiedzieli, że kobiety podróżujące u boku żołnierzy nie były (jak by to powiedzieć?) ich żonami. Legioniści rzymscy, jak wyjaśnił mi kiedyś Jaakow, nie mieli prawa się żenić, aby obowiązki rodzinne nie przeszkadzały im w pełnieniu służby. Mimo to setnicy potrafili znaleźć sposób na to, by mieć przy sobie kochanki. W ślad za rzymskimi patrolami podążały często nierządnice, gotowe spełnić pragnienia każdego — nawet najniższego szarżą — legionisty. Oczywiście żadnej z nich nie zaprosiłabym do domu.
Nie obchodziło mnie, jak postępują żołnierze, jeśli tylko nie dręczyli mojego ludu. W końcu czego się spodziewać po goim — obcych i poganach?
Ułożyłam swego synka na macie i rozejrzałam się po opustoszałym placu. Kobiety na sąsiednim straganie osłaniały przed słońcem kosze pełne solonych ryb; po drugiej stronie handlarki okrywały płótnem kłębki wełny. Wrócą tu, gdy słońce pochyli się ku zachodowi — wtedy targowisko w Magdali znów zacznie tętnić życiem.
— Miriam! — Rachela potrząsnęła mnie za ramię i wyciągnęła ręce, by przejąć ode mnie niemowlę. — Za tobą jest Rzymianka.
Odwróciłam się plecami do zbliżającej się lektyki, by ostatni raz rzucić okiem na swoją błękitną tunikę. Na szczęście Binjamin nie zdążył jej poplamić. Nerwowym ruchem poprawiłam okrywający moją głowę welon, wsunęłam pod niego kilka niesfornych kosmyków, po czym odwróciłam się, by powitać mojego gościa.
Piękna kobieta podróżująca w towarzystwie setnika przebywała w Magdali dopiero od kilku dni. Najwyraźniej moje piękne tkaniny zwróciły jej uwagę, gdy przemierzała targowisko w lektyce, a teraz przyjechała, by wreszcie coś kupić.
Tragarze przystanęli, a zza białej zasłony ukazała się delikatna twarz otoczona kaskadą czarnych loków, która na mój widok rozjaśniła się w uśmiechu:
— To ty jesteś farbiarką wełny i jedwabiu?
Kobieta świetnie mówiła po grecku, więc odpowiedziałam w tym samym języku:
— Tak. A ty, pani?
— Nazywam się Pani Carina — z gracją wysiadła z lektyki i stanęła obok, a jaskrawa czerwień jej sandałów odcinała się wyraźnie na tle beżowej ziemi targowiska.
Chłonęłam wzrokiem szczegóły jej stroju. Przez Magdalę przejeżdżało wielu różnych ludzi, ale rzadko widywano tu równie pięknie ubrane kobiety. Moja przyszła klientka miała na sobie śliczną tunikę z żółtego jedwabiu, obszytą złotymi frędzelkami. Jej ramiona okrywała błękitna palla, złożona na pół i spięta po obu stronach złotymi klamrami. Krótka peleryna osłaniała głowę kobiety przed słońcem.
Studiowałam szczegóły jej stroju z taką uwagą, że nie dosłyszałam tego, co powiedziała. Dopiero dyskretny kuksaniec od Racheli pomógł mi oprzytomnieć.
— Przepraszam, nie dosłyszałam.
Młoda kobieta uśmiechnęła się; była chyba przyzwyczajona do tego, że budziła podziw.
— Pytałam, jak masz na imię.
— Miriam — odparłam, odwzajemniając jej uśmiech. Starałam się usilnie sprawiać wrażenie farbiarki równie biegłej w swoim fachu, jak te, którym zawdzięczała swój obecny strój. — Żona Jaakowa, matka Awrama i Binjamina, teściowa Racheli, gdybyś kiedyś potrzebowała pani mnie znaleźć.
Blada dłoń kobiety przesunęła się w kierunku przykrytej płótnem sterty tkanin:
— Można?
— Ależ oczywiście.
Szybkim ruchem odrzuciłam na bok płótno, odsłaniając kilka łokci wełny i jedwabiu. Jedwab do barwienia przywożono do nas z innych miast, natomiast w lokalnych przędzalniach i warsztatach tkackich wytwarzano znakomitą wełnę. Słyszałam, że władze żydowskie w Jeruzalem nieprzychylnym okiem patrzyły na ożywiony handel z poganami, jaki prowadziliśmy w Magdali, choć przecież żadne inne miasto w Judei nie otwierało swych bram dla cudzoziemców równie szeroko jak właśnie Jeruzalem.
Dama nachyliła się nad materiałami. Jej dłoń delikatnie gładziła wełnę, a następnie prześliznęła się po jedwabiu:
— Ciekawa jestem...
— Tak?
— Wczoraj widziałam tutaj przepiękną szkarłatną tkaninę. Na chwilę odwróciłam wzrok, a gdy znów spojrzałam w tę stronę, tkanina wydała mi się ciemnopurpurowa. Czy to możliwe, żeby to był ten sam materiał?
Serce podskoczyło mi w piersi.
— Widziałaś, pani, tkaninę tak niezwykłą, że można ją kupić tylko u mnie. Niedawno odkryłam, że łącząc barwnik czerwony z niebieskim, można uzyskać jedwab, który w zależności od światła mieni się szkarłatnie lub purpurowo. Samo farbowanie trwa długo i wymaga kilku barwników, ale chyba przyznasz, pani, że efekt wart jest wysiłku.
Na twarzy kobiety pojawił się pełen zrozumienia uśmiech.
— Rzeczywiście. To prawdziwy cud, że materiał mieni się wieloma barwami.
— Cudów potrafi dokonywać tylko Najwyższy, niech Imię Jego będzie błogosławione — poprawiłam ją. — A materiał ten jest tylko dziełem biegłej w swoim fachu farbiarki.
— Farbiarki, która żąda pewnie bardzo wysokich cen za swoje wyroby?
— Oko biegłe w odróżnianiu barw warte jest wysokiej ceny. Tak wysokiej, że zwykłych ludzi nie stać na tę tkaninę. Trzymam ją dla kogoś, kto pozna się na jej wartości i kogo piękność należycie podkreśli jej blask.
— Rozumiem.
Chociaż jej wzrok ślizgał się po zwojach błękitnego i zielonego jedwabiu, widziałam, że nie interesują jej te barwy. Myślała tylko o purpurze i szkarłacie. Spojrzała mi w oczy:
— Czy mogłabym zobaczyć tę tkaninę?
— Oczywiście. Trzymam ją osobno dla ochrony przed kurzem.
Przestąpiłam nad Binjaminem, który bawił się spokojnie na macie, i sięgnęłam po worek z cielęcej skóry wiszący na tylnej ścianie straganu. Wyciągnęłam z niego kilka łokci mieniącego się jedwabiu i niemal potknęłam się o Benjamina, rozkładając materiał na stercie innych towarów.
Rzymianka pieściła delikatną tkaninę, na chwilę przyłożyła ją do policzka, a następnie wystawiła na słońce. Układając materiał między palcami, ze śmiechem przyglądała się subtelnym odcieniom fałd i załamań przechodzącym ze szkarłatu w purpurę — barw godnych samego cezara.
— Ta tkanina — przyklękłam, by schować jeden koniec materiału w cieniu — z początku mieni się szkarłatnie... Widzisz, pani? Ale żar słońca wydobywa z niej ciemniejsze tony, z purpurą włącznie.
Rzymianka przycisnęła materiał do piersi i zamknęła oczy:
— Muszę go mieć. Ile kosztuje?
Szczerze mówiąc, nie ustaliłam jeszcze ceny, wiedząc, że mało kto w Magdali mógłby pozwolić sobie na taki zbytek. Teraz jednak stała przede mną kobieta rzymskiego setnika, więc uznałam, że będę mierzyć wysoko.
— Dziesięć denarów — rzuciłam.
Kobieta otworzyła oczy ze zdumienia:
— Srebra?
Parsknęłam śmiechem:
— Złota! Dziesięć złotych denarów.
Moja rozmówczyni wzięła głęboki oddech. Spodziewałam się, że teraz zaproponuje mi jeden lub dwa denary, a ja, przez chwilę udając obrażoną, zgodzę się na sześć. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, pewnie zdołam sprzedać moją cudowną tkaninę za pięć denarów, czyli za równowartość połowy niedużego domu w naszym mieście.
Kobieta jednak zachowała się zupełnie inaczej, niż oczekiwałam.
— Przyjdź do gospody odebrać swoje pieniądze — rzekła, składając materiał. — Dziś wieczorem.
Pokręciłam głową. Wiedziałam, że tego nie zrozumie, bo Rzymianie chodzą, gdzie chcą, ale żadna szanująca się córka Awrahama nie weszłaby do domu pogan, choćby zatrzymali się tam tylko przejazdem. Jaakow też za nic nie wpuściłby tej kobiety do naszego domu. Mocno chwyciłam jedwab za drugi koniec.
— Proszę przysłać do mojego domu sługę z pieniędzmi. Mój mąż przekaże mu materiał.
Kobieta zacisnęła umalowane usta, po czym skinęła głową.
— Będzie tak, jak mówisz — wypuściła z rąk jedwab, a ja podałam go Racheli, by go starannie złożyła.
Stałyśmy przez chwilę naprzeciw siebie, zadowolone z zawartej transakcji. Potem Rzymianka wsiadła do swojej lektyki i wydała półgłosem rozkaz tragarzom, rzucając ostatnie tęskne spojrzenie na szkarłatno-purpurowe fale spoczywające w ramionach Racheli.
opr. aw/aw