Co ta historia ma wspólnego... (rozdział 7)

"Opętana. Tajemnice życia Marii Magdaleny" Tajemnicza kobieta z przeszłością, której wybaczyć może tylko jeden Człowiek. Prawdziwa opowieść o miłości, która zmieniła bieg historii. (fragmenty)

Co ta historia ma wspólnego... (rozdział 7)

Angela Hunt

Opętana. Tajemnice życia Marii Magdaleny

ISBN: 978-83-7580-171-2
wyd.: Wydawnictwo Salwator 2010

Wybrane fragmenty
Cisza ciężka jak wyrok... (rozdział 1)
Powinnam była wcześniej wyjść... (rozdział 2)
Atticus Aureliusz... (rozdział 3)
Gdy popołudniowa bryza... (rozdział 4)
Przy świetle lampy... (rozdział 5)
Atticus bezwiednie zaciska dłoń... (rozdział 6)
Co ta historia ma wspólnego... (rozdział 7)
Coś z nim jest nie tak... (rozdział 8)

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Co ta historia ma wspólnego z tym, dlaczego jestem tu dziś sądzona? To właśnie ona pozwala wszystko zrozumieć. Początki mojej — jak ją nazywacie — zbrodni sięgają tamtej nocy.

Nie wiem dokładnie, co robiłam, gdy mój dom płonął — w pamięci zachowało mi się zaledwie kilka wyrywkowych scen. Pamiętam natomiast, że następnego ranka siedziałam w domu sąsiadów, a Judit z kilkoma innymi kobietami myła ciała moich ukochanych zmarłych. Chciałam im pomóc, ale za każdym razem gdy sięgałam po miednicę, nogi uginały się pode mną, a wzrok mętniał.

Hadassa o oczach czerwonych od płaczu towarzyszyła mi jak cień. Co pewien czas klękała na macie przy ciele Awrama, a po jej długich rzęsach spływały nowe łzy.

Ponieważ Prawo zabrania jedzenia mięsa i picia wina, noszenia filakterii oraz czytania ksiąg, dopóki zwłoki pozostają w domu, Uriasz i pozostali mężczyźni czekali na zewnątrz, pozostawiwszy nam opiekę nad zmarłymi. Kilka sąsiadek przygotowało na podwórzu posiłek, więc od czasu do czasu któraś z kobiet wychodziła, by coś zjeść.

Nie byłam w stanie nawet myśleć o jedzeniu. Prawdę mówiąc, dziwiłam się nawet, że jeszcze potrafię oddychać.

Mój lud ma pewną tradycję: aby nie dręczyć żałobników bolesną rozmową, pozdrawia się ich w milczeniu, chyba że odezwą się pierwsi. Dlatego żadna z kobiet nic do mnie nie mówiła, choć często rzucały mi spod welonów czujne spojrzenia.

Szanując moją żałobę, Judit dopilnowała obrzędowego oczyszczenia zwłok Yaakowa, Awrama i Racheli. Jednej z sąsiadek pokazała płócienny woreczek, dodając, że są w nim prochy i kilka małych kości — tylko tyle szczątków Binjamina i dziecka Racheli zdołał znaleźć Uriasz, przeszukując pogorzelisko. Choć Judit starała się być wrażliwa, jej słowa przeszyły moje serce niczym sztylet. Mój lud nigdy nie praktykował kremacji; tylko poganie palili ciała swoich bliskich.

Kobiety nuciły cicho pieśni żałobne, zmywając zakrzepłą krew z szyi Jaakowa. Próbowałam śpiewać z nimi, ale głos wiązł mi w gardle za każdym razem, gdy brałam głębszy oddech. Dłonie zaczęły mi drżeć, gdy Judit zamknęła delikatne powieki Racheli i przewiązała jej brodę opaską mającą podtrzymywać zamknięte usta. Moje serce ścisnęło się boleśnie, gdy Hadassa przykryła ostre rysy Awrama kwadratową, płócienną chustką.

Moja rodzina, przeżywszy wspólnie tyle radosnych i trudnych lat, została rozbita w kilka chwil przez obcych najeźdźców. Odwróciłam twarz do ściany, by ukryć przed wzrokiem sąsiadek szalejącą w moich oczach burzę nienawiści.

W drzwiach stanął rabbi, trzymając w dłoni kosz aloesu i mirry. Podał go Judit, która wsypała kilka garści wonnych ziół pod płótna okrywające moich bliskich — nie po to, by opóźnić powrót ciała do prochu, lecz by złagodzić ohydny odór śmierci.

Rabbi podszedł do mnie sztywnym, uroczystym krokiem. Spojrzałam mu w oczy:

— Rabbi.

Złożył dłonie.

— Smutny dzień, Miriam. Święty Pan, niech będzie błogosławiony, jest jednak sprawiedliwym sędzią.

Ileż to razy słyszałam, jak wypowiadał te słowa do żon pogrążonych w żałobie?

— Niesprawiedliwy dzień — odparłam, słysząc we własnym głosie nieoczekiwany ton, zimny i twardy jak stal. — Gdzie jest Ha-Szem i Jego sprawiedliwość?

Pieśni żałobne urwały się, a od kobiet stojących najbliżej aż do zgromadzonego na podwórzu tłumu przebiegła fala milczenia.

Rabbi bezradnie rozłożył ręce, a jego ciemne oczy patrzyły na mnie spokojnie z głębokich jak jaskinie oczodołów:

— Gdzie był Wszechmogący, gdy na Hioba spadły liczne utrapienia? Gdzie był, gdy Babilończycy burzyli naszą świątynię? Gdzie był, gdy nasi ojcowie w Egipcie uginali się pod jarzmem niewoli? Był w każdym z tych czasów i miejsc. Czekał.

— Na co? — w moim głosie zabrzmiała nuta histerii, ale nie potrafiłam powstrzymać języka. — Nie obchodzi mnie los Hioba, naszych ojców ani świątyni. Chcę wiedzieć, dlaczego Ha-Szem nie ocalił Jaakowa, Awrama, Binjamina, Racheli i jej dziecka.

— Nie potrafimy zrozumieć Ha-Szem. On nie jest człowiekiem i nie postępuje na sposób ludzki.

— Jak więc mam cokolwiek zrozumieć? Muszę wiedzieć, dlaczego, rabbi. Muszę znać powód. Gdzie jest Najwyższy, gdy Go potrzebujemy? Co za pożytek z oddawania czci Bogu, który jest tak daleko, że nie wolno nam nawet wymawiać Jego imienia?

Stara twarz rabbiego przybrała tajemniczy wyraz. Znów złożył ręce na piersiach:

— Jego drogi są wyższe od naszych dróg, a Jego myśli przewyższają nasze myśli.

Niebiosa świadkiem, że byłam gotowa rzucić się na niego. Moje pięści zacisnęły się bezwiednie, ale zdołałam zamknąć oczy i odwrócić głowę. Niech myślą, że to rozpacz nie pozwala mi odpowiedzieć. Niech im się wydaje, że przyjęłam mądrość rabbiego.

Naprawdę nie przyjmowałam żadnych tłumaczeń.

* * *

Jitgadal wejitkadasz szemeh raba...

Niech będzie wywyższone i uświęcone Jego wielkie Imię w świecie, który stworzył według swej woli.

Kiedy rabbi i dziesięciu mężczyzn skończyło odmawiać kadisz, modlitwę za zmarłych, opuściłam dom Uriasza, gnana gniewem i żalem. Najęte płaczki przestały na chwilę zawodzić, a fleciści przerwali grę, gdy ich mijałam, wyprostowana i opanowana. Jednak żałobna pieśń wybuchła na nowo ze zdwojoną siłą, kiedy ruszył za mną orszak szlochających kobiet. Za nimi kilku szanowanych obywateli Magdali niosło mary, na których spoczywały ciała Jaakowa, Awrama i Racheli. Na małych marach złożono żałosny woreczek pełen prochów i kości.

Szłam z uniesioną wysoko głową, wspierana nie tyle nadzieją zmartwychwstania, ile rodzącą się ufnością w sprawiedliwość. Przecież rzymscy żołnierze nie mieli prawa tak po prostu wkroczyć do miasta i wymordować całej rodziny bez powodu! Chociaż wcześniej tego dnia Awram niewątpliwie sprowokował setnika, jego nierozważne zachowanie nie powinno stać się powodem egzekucji!

Ponieważ śmierć weszła na świat za sprawą kobiety, szłam dostojnie na czele powiększającej się procesji żałobników — najpierw ulicami miasta, a potem, minąwszy bramę, ubitą drogą wiodącą na cmentarz. Na łagodnych zboczach nie pasły się żadne zwierzęta ani nie było widać bawiących się dzieci. Nie przypominam sobie nawet, bym na opustoszałym niebie widziała choćby jednego ptaka.

Minęłam szereg niskich kolumn oznaczających miejsce pochówku uboższych i zatrzymałam się przed rodzinnym grobowcem, w którym spoczywały szczątki rodziców i dziadków Jaakowa. W tej krypcie wykutej w skalistym wzgórzu pochowaliśmy przed laty dwie nasze córeczki, które zmarły, nieprzeżywszy nawet roku. Jedna z nich byłaby dziś w wieku Hadassy, gdyby...

Gdyby Awram był mądrzejszy, a Jaakow bardziej stanowczy. Gdyby wczorajszy połów przeciągnął się, gdyby Rzymianie nie najechali naszej ziemi i gdyby Najwyższy dotrzymywał swych obietnic... byłoby łatwiej żyć.

Wszystkie te gdybania musiałam teraz zamienić na jeden bezlitosny fakt: zanim zapadnie zmrok, wszyscy, których kochałam, zasną na zawsze w tej kamiennej grocie.

Odsunęłam się, gdy niosący mary zbliżyli się do grobowca. Kilku mężczyzn podeszło do wejścia, by zaostrzonymi prętami odsunąć zagradzający je kamień. W tłumie zapanowała cisza. Z trudem podważyli olbrzymi skalny blok, odsłaniając wylot pieczary.

Nachyliłam się i zajrzałam do środka. W ścianie wykuto trzy nisze po prawej stronie, trzy po lewej i trzy naprzeciw wejścia. W sześciu z nich spoczywały już zwłoki; pozostałe trzy miały zapełnić się dzisiaj.

Żałosny woreczek prochów miał spocząć obok szczątków moich dziewczynek, na postumencie pośrodku grobowca.

Wyprostowałam się i podeszłam do ciał swoich bliskich. Tragarze opuścili mary, bym mogła przesunąć dłonią po płótnie okrywającym twarz mojego ukochanego męża. Przez cienki całun dostrzegłam ciemne znamię tuż obok jego brwi. Ileż to razy całowałam tę najdroższą twarz, nie mogąc słowami wyrazić miłości? Jak mam zacząć nowy dzień, nie mogąc pieszczotliwie wytargać go za brodę? Jak mam iść nad jezioro, wiedząc, że na brzegu już nigdy nie będzie na mnie czekał Jaakow?

Ogarnęła mnie nagle fala samotności, ale odsunęłam od siebie ból i podeszłam do drugich mar. Awram, mój syn. Tak bardzo podobny do Jaakowa, a jeszcze bardziej do mnie. Gdyby tylko przejął po mnie mniej żelaznego uporu!

Kładąc dłoń na płótnie okrywającym piękną twarz Racheli, poczułam przeszywające ukłucie w sercu. Zostawiła swoją rodzinę w Betsaidzie, by zamieszkać z nami. Jakże byłam dumna ze swojej wspaniałej synowej! Oddałam Awrama kobiecie, która dała mu szczęście; nie mogłam się doczekać chwili, gdy wezmę w ramiona ich dziecko.

Jak Ha-Szem mógł dopuścić, by Rzymianie wydarli mi tę nadzieję?

Zamknęłam oczy i odsunęłam się, by mężczyźni niosący mary mogli wejść do grobowca. Pod zaciśniętymi powiekami do oczu zaczęły mi napływać łzy. Byłam nimi przepełniona; przy każdym oddechu czułam słony zapach morza.

W grobowcu tragarze starannie ułożyli ciała. Uriasz dopilnował, by ciało Racheli spoczęło w niszy nad zwłokami Awrama.

Stojące za mną płaczki biły się w piersi i zawodziły, a fleciści grali żałobne melodie. Poczułam dotyk drobnej dłoni. Otworzyłam oczy i ujrzałam Hadassę, która przecisnęła się pod moim ramieniem, po czym uniosła dłoń i pogładziła mnie po policzku koniuszkami palców.

Z mojej piersi, niczym z krwawiącej rany, dobył się przeszywający skowyt, który, odbity od skał, wrócił echem. Oparłam głowę na szczupłym ramieniu Hadassy i zaniosłam się cichym, nieopanowanym szlochem.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama