Fragmenty książki "Kościół dla średnio zaawansowanych"
Szymon Hołownia Kościół dla średnio zaawansowanych |
|
Piekła, odkąd po raz pierwszy wytargaliśmy kota za ogon, boimy się wszyscy. Pytanie tylko, czy znacznie bardziej nie boimy się nieba?
Moja koleżanka jest anglikańskim księdzem, pracuje na południu Wielkiej Brytanii. Podczas jednej z wizyt w jej parafii wybrałem się na coś w rodzaju przykościelnej katechizacji dla młodzieży w wieku licealnym. Herbatka, ciastka, pląsy, integracja. Pod koniec ksiądz Rosę zapytała swoje duszyczki, jak wyobrażają sobie niebo? Po ich odpowiedzi byłem już spokojny o losy dialogu międzyreligijnego. Jakbym słyszał moich katolickich znajomych: niebo to landszaft, w którym na cukierkowym tle błąkają się leniwie rozanielone postacie. Czasem jakiś anioł od niechcenia machnie skrzydłem, wzywając kolejną grupę zbawionych na obowiązkową mszę świętą z lukrowanym popołudniowym kazaniem. Na tym tle pójście do piekła jawi się jako smakowity kąsek — dobry horror zamiast trwającej całą wieczność projekcji Przeminęło z wiatrem.
Kilka lat temu jedna z katolickich redakcji wręczyła mi z prośbą o recenzję książkę z okładką, na której krzyczał wielki biały tytuł: „Czy piekło jest puste?”. Pomyślałem sobie wtedy: a co za różnica? Piekło to dziś bowiem problem fascynujący głównie teologów. Może trochę szkoda, że z równą pasją nie zajmują się oni odkręcaniem landrynkowej wizji nieba, ale ja ich rozumiem. To specjaliści od spraw beznadziejnych — roztrząsania problemów, których rozwiązanie znajdą najwcześniej po śmierci.
Kiedyś teologowie spierali się o liczbę aniołów mieszczących się na ostrzu szpilki, dziś jednym z tematów, który najbardziej ich ożywia, jest szukanie odpowiedzi właśnie na pytanie o puste piekło. W Polsce pierwszy oliwy do ognia dolał wybitny specjalista od ekumenizmu i prawosławia ojciec Wacław Hryniewicz, publikując w roku 1978 tekst, w którym napisał, że teoria apokatastasis czyli właśnie powszechnego i bez wyjątków zbawienia (obejmującego również Stalina i Hitlera) nie jest pozbawiona podstaw. Jego zdaniem trudno pogodzić wizję nieskończonego miłosierdzia Boga z obrazem smażących się w ogniu piekielnym grzeszników. Natychmiast podniosły się głosy „twardych” krytyków, którzy zarzucali Hryniewiczowi niemal wprost, że jego koncepcja promuje duchowych „mięczaków”; pisali: „ten optymistyczny horyzont sprawia, że człowiek staje się nieczuły na zło tu i teraz”, że „zabija wolność i odbiera realność ludzkim czynom”, że „błogość i spokój dają pozór głębi”, a „miękkość utożsamiana jest z miłością”. Cytowali słynne zdanie protestanckiego teologa Richarda Niebuhra, który pisał, że dzisiejsze czasy lansują wizję Boga prowadzącego ludzi do nieba „bez gniewu, bez sądu, za sprawą Chrystusa bez krzyża”. Ich zdaniem piekło to nie płonące kotły, a miejsce gdzie nie dociera Boża miłość, skoro człowiek jest wolny — może przecież ją odrzucić. Z tym akurat argumentem trudno się nie zgodzić. Piekło czeka na tych, którzy zupełnie świadomie chcą iść do piekła.
Co to jest piekło? Pomysłów było wiele. Ojcowie Kościoła mówili, że to pozbawienie wizji Boga, ku któremu pociąga — nawet potępieńców — nieodparte pragnienie, to „stan strzały, zdecydowanie wyrzuconej do celu, od którego odpycha ją bez przerwy niewidzialna siła”. Święta Maria Magdalena de Pazzi, żyjąca w XVI wieku, twierdziła, że „pomiędzy potępionymi króluje wieczna nienawiść, ponieważ każdy z nich zna tego, kto go popchnął do obrazy Boga. Tak więc im bardziej wzrasta ich liczba, tym większe są ich cierpienia, bowiem nowo przybyli pomnażają tylko wściekłość, jaka ich wzajemnie ożywia”.
Z czyśćcem sprawa jest prostsza. Co do czyśćca panuje względna zgoda — czyściec to stan, w którym ci, którzy chcą iść do nieba mają szansę jeszcze raz obejrzeć swoje życie, a czyśćcowe męki to żal z powodu własnej głupoty i krzywd, wyrządzonych w czasie pobytu na ziemi, to transformacja, oczyszczenie swojej miłości. A ilu nieszczęśników przebywa w tych miejscach? A skądże nam to wiedzieć? Dopóki jesteśmy po tej stronie życia, najsensowniej jest chyba przyjąć punkt widzenia wybitnego amerykańskiego księdza Richarda Neuhausa, który pytał: jeśli mamy do wyboru przekonanie, że niektórzy zostaną potępieni, i nadzieję, że wszyscy zostaną zbawieni, to co podpowiada nam miłość bliźniego?
Artur Sporniak w swoim tekście w „Tygodniku Powszechnym”, cytując anonimowego księdza, wypowiadającego się w portalu www.katolik.pl, sprawę jeszcze ukonkretnił. Prosił, żebyśmy sobie wyobrazili jakąś Gerdę, która całe życie poświęciła ratowaniu jakiegoś Kaya. A na chwilę przed jego ostateczną przemianą zostaje zaskoczona końcem świata. Przychodzi Pan Jezus, chwali ją za poświęcenie i zaprasza do Nieba. Na jej pytanie — co z Kayem, mówi, by się nie przejmowała, to nie jej sprawa, on idzie do piekła. „Jeden z ateistów — pisze ów ksiądz — ujął to tak: «Jest tylko jedna rzecz gorsza od piekła — być w Niebie z takim Bogiem»”. Czy tego rodzaju sytuacja faktycznie mogłaby mieć miejsce? Bo — znów — co nam podpowiada miłość bliźniego?
W kręgach protestanckich wielką karierę robił kiedyś dowcip o pastorze, który po śmierci trafił do piekła. Oprowadzający go człowiek w nienagannym garniturze pokazuje mu salon masażu, cyrk, sieć luksusowych sklepów. Podniecony pastor wciąż jednak pyta, gdzie smażą się grzesznicy, gdzie jest ten ogień piekielny, kotły i smoła?! Zniecierpliwiony gospodarz prowadzi go w końcu do malutkiego pokoiku, gdzie w kilku podgrzewanych naczyniach grilują się jacyś podekscytowani nieszczęśnicy. „To katolicy — tłumaczy zawstydzony — oni nalegali...”.
opr. ab/ab