Weźmy je w ramiona

Homilia na 25 niedzielę zwykłą roku B

Dzisiaj już nie biegają dużymi grupami po osiedlowych skwerach. Nie spędzają długich godzin na zabawie w chowanego w bramach wjazdowych do kamienicznych podwórek. Ich krzyk już nie jest tak częsty i tak przeraźliwy. Nie toczą przed sobą po chodniku metalowych obręczy, a kieszenie nie są już schowkami na sznurki, druciki i inne skarby. Zmienił się pejzaż z dzieckiem. Dzisiaj chodzą staranniej ubrane, czyste, rozgadane i rozgarnięte. Ekran telewizyjny poszerzył ich horyzonty, niejednokrotnie zbyt daleko albo w niewłaściwą stronę. Z dorosłymi prowadzą rozmowy niemal partnerskie i nie dają się zbyć zdawkowymi odpowiedziami na postawione pytania. Owszem, nie brakuje i takich, którym domowe awantury odbierają nocny sen i wywołują stany nerwicowe. Nie brak niedożywionych czy nawet tuż po urodzeniu wyrzuconych.

Różnie bywało z miłością, której są owocem. W bardzo zróżnicowanych warunkach wzrastają i na bardzo różnych ludzi wyrosną.

Ich wszystkie radości i dramaty stały się udziałem Dzieciątka Betlejemskiego. Dwa tysiące lat temu Bóg zechciał podzielić los człowieka, również ten niemowlęcy i dziecięcy. Stąd już nie tylko ze swej Boskiej wszechwiedzy, ale i z Bosko-ludzkiego doświadczenia Jezus zna dzieci najlepiej. Czytamy dzisiaj, że Jezus wziął dziecko i wobec Apostołów objął je ramionami. Tak dał wyraz swojej wyjątkowej miłości ku każdemu dziecku. Co więcej: w wypowiedzianych wtedy słowach utożsamił się z dzieckiem: „Kto przyjmuje jedno z tych dzieci w imię moje, Mnie przyjmuje”. To przecież niemal potwierdzenie tajemnicy Wcielenia! W świetle tych słów dziecko jawi się jako ktoś szczególnie przybliżający nam Boga, Jego akt stwórczy, Jego obraz, Jego Wcielenie i miłość. Bez tych spostrzeżeń spojrzenie na dziecko pozostanie zawsze spłycone, zeświecczone i w konsekwencji dla dziecka krzywdzące. Ci, którzy nie uwzględniają powyższej refleksji, w końcu uznają dziecko za zbędny balast, za pasożyta czy wręcz wroga. Będą dziecko traktować jako dochodowy towar handlowy, przedmiot zastawu, tanie narzędzie pracy, partnera nierządu lub organizm służący doświadczeniom i zyskaniu przydatnych gdzie indziej substancji.

Potrzebne są dziecku Chrystusowe ramiona, by je chroniły przed wszelkimi zagrożeniami. Po raz pierwszy ramiona te otwierają się, gdy dziecko zostaje poczęte we właściwie ukształtowanej miłości rodziców. Ramiona ojca i matki na długo przedłużą nad dzieckiem ramiona Chrystusa. Potem przedłużą je ramiona opiekunów, wychowawców, katechetów, nauczycieli. Trzeba, by pamiętali, że użyczają swych ramion samemu Chrystusowi. Chrystusowe ramiona przyjmują dziecko, gdy wchodzi ono w życie Kościoła. W nim zyskuje i rozwija dziecięctwo wobec Boga Ojca, braterstwo wobec Chrystusa i w nim żyje jako żywa świątynia Ducha Świętego. Trudno zapomnieć długie lata, w których usiłowano dzieci z tych ramion wyrywać. Obecnie nie brakuje przykładów złego życia tych, którzy będąc dziećmi, programowo byli na duchu okaleczani. Nadszedł czas praktycznie nieograniczonych możliwości pracy z dziećmi i dla dzieci. Można wiele czynić, by dzieci były duchowo ubogacone, religijnie i na wszelki inny dobry sposób rozwijane. W tak pomyślnej sytuacji nie można nie artykułować na nowo wezwania do udziału dzieci w modlitwie, w niedzielnej Mszy św., w życiu sakramentalnym, w katechizacji, w religijnych tradycjach i zwyczajach. Wszyscy, którzy rozciągają ramiona nad dziećmi, niech będą świadomi odpowiedzialności za ich młodą i wrażliwą wyobraźnię, za ich delikatne sumienia i nie-ukształtowane jeszcze charaktery. Niech szczęśliwe będą dzieci, nad którymi rozwierają się ramiona splecione z ramionami Chrystusa. Niech pod takimi ramionami znajdzie się każde dziecko.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama