Dyskusja nad okładką aktualnego numeru „Idziemy” była w naszej redakcji dość emocjonalna. Część zespołu optowała za nieco łagodniejszym projektem. Raził ich bowiem obraz sztandaru deptanego butem. Mieli wątpliwości, czy tym sposobem nie wpiszemy się w jakąś kampanię nienawiści, czy nie urazimy czyjejś wrażliwości. Dodam przy okazji, że to, co widać na okładce, jest fragmentem obrazu przedstawiającego ks. Ignacego Skorupkę, z krzyżem w ręku, depczącego sztandar bolszewickiego najeźdźcy. Obraz ten znajduje się w kaplicy przy cmentarzu bohaterów Cudu nad Wisłą w Ossowie.
Tych, którzy mieli obiekcje, przekonała ostatecznie prosta analogia. Czy podnosiliby takie same zastrzeżenia, gdyby zamiast czerwonego sztandaru z sierpem i młotem pod butem widniał inny sztandar, również czerwony, ale z czarną swastyką? Co do tego ostatniego nie było wątpliwości. A przecież nazizm i komunizm są jakby lustrzanym odbiciem (ze wszystkimi tego konsekwencjami) tej samej zbrodniczej, lewicowej ideologii, która nie przypadkiem znalazła podatny grunt akurat w sąsiadujących z Polską państwach. Nie zapominajmy, że partia rządząca w niemieckiej III Rzeszy też miała w nazwie słowo „socjalistyczna”.
Ów podatny grunt to nie tylko niemiecki i rosyjski imperializm, które – jak przypomina dr Adam Buława na s. 10 – poczuły się „upokorzone” wynikami I wojny światowej i poszukiwały ideologicznej motywacji dla odbudowy swojej potęgi. Trzeba do tego dodać jeszcze pewne cechy i postawy utrwalone w tych narodach, które moim zdaniem szczególnie czynią je podatnymi na totalitarne rządy. W przypadku Niemców jest to swoisty kult państwa i prawa, nawet jeśli wymaga to poważnego ograniczenia wolności jednostek i praw człowieka. Dla Rosjan jest to kult siły, choćby bezdusznej i tępej.
Republikańska Polska, będąca jakby buforem między totalitarnymi imperiami, jako pierwsza padła ofi arą ich wspólnej agresji. Dlatego u nas bardziej niż gdziekolwiek indziej nie do przyjęcia są jakiekolwiek próby wybielania któregokolwiek z nich. Jak nie ma usprawiedliwienia dla tych, którzy choćby „po pijaku, po ciemaku” i w leśnej głuszy parę lat temu wskrzeszali nazistowskie upiory, tak nie może być przyzwolenia na kultywowanie bolszewickich tradycji i symboli. Ta prawda z trudem przebija się do świadomości Polaków. Prawie pół wieku komunistycznych rządów pozostawiło wciąż zauważalny ślad w naszym myśleniu.
Ten ślad widać nie tylko w odmiennym w codziennej i prawnej praktyce podejściu do odwoływania się do symboli komunistycznych i nazistowskich. Bo o ile niewyobrażalne wydaje się zorganizowanie u nas aukcji zegarka Adolfa Hitlera i wylicytowanie go za ponad milion dolarów (aukcja miała miejsce 28 lipca 2022 r. w Maryland w USA), o tyle już sprzedaż „budionówek” i innych rekwizytów Armii Czerwonej kwitnie na bazarach i w Internecie w najlepsze. Na zegarek Stalina czy Lenina, gdyby tylko pojawił się na aukcji, też pewnie znalazłby się chętny – nawet wśród polityków.
Trzeba także zwrócić uwagę na iście diabelską sztuczkę polegającą na zacieraniu w naszej świadomości tego, jakiej narodowości byli bolszewicy, którzy w 1920 r. najechali na Polskę. Zazwyczaj mówi się o nich jako o bolszewikach, a całą kampanię nazywa się wojną polsko-bolszewicką. Tymczasem narracja naszych sąsiadów zza Odry, jakoby w 1939 r. Polskę napadli jacyś „naziści”, bez określenia ich narodowości i państwowości, budzi nasz słuszny sprzeciw. Żądamy prawdy, że napadły nas nazistowskie Niemcy, chociaż w szeregach Wermachtu byli także Austriacy, Ślązacy i Kaszubi – często wbrew swojej woli. Ale to wszystko nie mogłoby się zdarzyć, gdyby nie sprawcza rola Niemiec i wybranego przez nich Führera.
Analogicznie, nie tylko pod wpływem chwili, trzeba chyba mówić o wojnie polsko-rosyjskiej w 1920 r., chociaż w szeregach agresorów nie brakowało także Kałmuków, Kozaków, Białorusinów, Ukraińców, a nawet Polaków (!). Sprawcą agresji była jednak Rosja – wówczas bolszewicka, ale Rosja. Dzisiejsza Rosja bynajmniej się od tego dziedzictwa nie odżegnuje, a nawet coraz otwarciej do niego powraca. Zresztą, Rosja, niezależnie od tego, czy była ona wówczas czerwona, czy biała, to w praktyce nie myślała pogodzić się z ograniczeniem jej imperialnych zapędów i z odrodzeniem się niepodległej Polski. W tej kwestii historia właśnie zatacza koło. Jakby nic się nie zmieniło. My Polacy jesteśmy w tej sprawie szczególnie czujni.