Oficjalne dane nie oddają obecnego stanu Kościoła w Polsce. Duszpasterskie nawrócenie staje się pilną potrzebą, aby sprostać kryzysowi wiary i praktyk religijnych
Oficjalne raporty o stanie Kościoła w Polsce rozmijają się z codziennym doświadczeniem. Głównie dlatego, że nie uwzględniają najnowszych danych. Ostatni dokument na temat frekwencji wiernych na Mszach świętych i przystępowania do Komunii świętej bazuje na obliczeniach z 2019 r. Od tamtej pory wiele się zmieniło. Wpłynęły na to filmy braci Sekielskich. Dymisje i banicje kolejnych biskupów, które potem nastąpiły i jeszcze nastąpią, potwierdzają, że problem nadużyć seksualnych dotyczy też Polski. Utrwalanie stereotypu ksiądz = pedofil wzmocniło wśród duchownych tendencję do wycofywania się z duszpasterstwa dzieci i młodzieży. Pole to skwapliwie zagospodarowali inni „wychowawcy”, którym jest nie po drodze z Kościołem.
Na to nałożyła się pandemia COVID-19. Pierwsze restrykcje epidemiologiczne dotykały szczególnie świątyń i spotkań religijnych — o wiele bardziej niż hipermarketów, kin, środków transportu i obiektów fitness. W ślad za rozporządzeniami rządowymi poszły dyspensy od udziału w niedzielnej liturgii. Łączenie się za pośrednictwem sieci internetowej, radiowej czy telewizyjnej z miejscami celebracji stało się preferowanym sposobem „udziału” w liturgii. Przyczyniło się do rozluźnienia więzi międzyosobowych, społecznych i kościelnych. Niełatwo teraz ściągnąć ludzi z powrotem do świątyń, zwłaszcza że w kościołach wciąż utrzymano niezmieniony limit wiernych, choć poluzowano obostrzenia w restauracjach i kinach. Przeciwko takiej nierówności zaprotestował po raz kolejny przewodniczący KEP abp Stanisław Gądecki. Ale konieczności powrotu do pełnego życia sakramentalnego zdają się nie rozumieć nawet niektórzy duchowni influencerzy, o czym może świadczyć wypowiedź na ten temat o. Adama Szustaka OP. W tej sytuacji sporo ludzi nie powróciło i pewnie już nie wróci do świątyń. Frekwencja z roku 2019 pozostaje tylko przedmiotem westchnień.
Brzemienny w skutkach dla Kościoła był także ubiegłoroczny „Strajk Kobiet”. Zaskoczeniem była nie tylko początkowa skala tego protestu, wulgarność niesionych haseł, towarzyszące mu akty wandalizmu, jego antykościelny wydźwięk, ale nade wszystko liczny udział dzieci i młodzieży — tych z religii i od bierzmowania! Być może część z nich potraktowała protest tylko jako okazję do bezkarnego gromadzenia się w czasie pandemii, wykrzyczenia się i urządzania ulicznych potańcówek. Być może niektórzy już zrozumieli, jak bardzo w młodzieńczej naiwności dali się wykorzystać starym politykierom. Ale dla wielu młodych ludzi to wydarzenie pozostanie w pamięci jako pierwsze wielkie i dlatego fundamentalne doświadczenie w ich życiu, w którym wskazano im Kościół jako wroga ich wolności i szczęścia. Z pewnością miało to wpływ na niespotykaną dotąd w Polsce skalę apostazji, rezygnacji z lekcji religii i z sakramentów świętych.
W prywatnych rozmowach niektórzy biskupi mówią już o problemach, które są coraz bardziej odczuwalne w diecezjach. Pustoszejące seminaria duchowne, niespotykana dotąd skala porzucania kapłaństwa i wysoka ostatnio śmiertelność wśród księży sprawiają, że nie ma kim obsadzać części parafii. Do tego wiejskie parafie szybko się wyludniają. To wszystko sprawia, że pojawia się konieczność łączenia parafii i rozważenia potrzeby łączenia seminariów duchownych, w których na wszystkich sześciu rocznikach jest kilkunastu kleryków. Częściowo tylko skalę tego pokazuje Irena Świerdzewska w aktualnym „Temacie numeru”, który podjęliśmy nie przypadkiem przed rozpoczynającym się zebraniem plenarnym Konferencji Episkopatu Polski. Jeszcze tylko przez chwilę niektórzy mogą unikać problemu, bo wysoka śmiertelność, a co za tym idzie, duża liczba pogrzebów oraz intencji mszalnych, sprawia, że duchowni mają co robić i z czego żyć. Ale skupianie się na tego rodzaju „świadczeniu usług” to zgubna droga.
Kościół w Polsce, podobnie jak na Zachodzie, zaczyna się staczać po równi pochyłej. Im dalej, tym szybciej i tym trudniej będzie ten proces odwrócić. To nie czarnowidztwo, tylko prawda. Trzeba w niej stanąć, aby rozpocząć „duszpasterskie nawrócenie”, o którym mówi papież Franciszek. Nie po to nawet, żeby ratować instytucjonalną potęgę Kościoła, społeczną pozycję biskupów i księży. Nie po to Chrystus ustanowił Kościół, choć trzeba przyznać, że akurat skutkiem łączenia parafii będzie oddalenie duszpasterzy od wiernych. Nade wszystko musimy jednak podjąć refleksję nad ewangelizacyjną i uświęcającą skutecznością naszej misji w obecnej sytuacji, bo do tego jesteśmy powołani. Z tego, czy i jak prowadzimy ludzi do zbawienia, rozliczy nas Bóg.
opr. mg/mg