To właśnie pokora jest dla mnie głównym rysem jego pontyfikatu. Pokora wobec Boga, prawdy, drugiego człowieka i wobec samego siebie
Tak, wiem – to brzmi jak oksymoron, jak coś wewnętrznie sprzecznego. Niemcy kojarzą nam się z poczuciem wyższości, dumą, walecznością, czasem pogardą wobec innych, słabszych. Nawet jeśli jest w tym jakaś część prawdy, on jest inny. On – Benedykt XVI, papież, który przeszedł na emeryturę.
To właśnie pokora jest dla mnie głównym rysem jego pontyfikatu. Pokora wobec Boga, prawdy, drugiego człowieka i wobec samego siebie. Przypomnijmy pierwsze słowa, które wypowiedział jako nowowybrany papież:
„Umiłowani bracia i siostry. Po wielkim Papieżu Janie Pawle II kardynałowie wybrali mnie - prostego, skromnego pracownika winnicy Pana”.
Tymi słowami „pancerny kardynał” – jak go wcześniej nazywano – już od początku zjednał sobie sympatię, szczególnie wśród Polaków. Podobnie było z zakończeniem posługi Piotrowej – określił się jako pielgrzyma, który rozpoczyna ostatni etap swojego ziemskiego życia. A w międzyczasie stawiał się – w opozycji do wielkiego Jana Pawła II – w pozycji „małego” papieża.
A jednocześnie imponował ogromną wiedzą teologiczną i życiową mądrością, co czyniło jego postawę pokory jeszcze bardziej zadziwiającą i wartościową.
W obliczu tłumów wydawał się lekko nieśmiały, z ciepłym uśmiechem na twarzy i pięknym, „Bożym” spojrzeniem. Od dawna był typem naukowca, który najchętniej zaszyłby się gdzieś we własnej pracowni. Nie chciał być papieżem. A jednak podjął zadanie, które Bóg powierzył w jego ręce – i doskonale je wypełnił.
Nie ulegajmy pozorom pominięcia tego pontyfikatu, nazwania go cichym i mało znaczącym, przebiegającym jedynie w cieniu Jana Pawła II. Bo choć Benedykt był jego widocznym kontynuatorem, sam zdziałał dla Kościoła bardzo wiele. Ten człowiek był po prostu inny niż nasz rodak – inny doświadczeniem i charakterem, inny stylem pracy. W końcu – inny też wiekiem. Stąd łatwo nie zauważyć jego wielkości. Wielkości w dokonaniach i pokorze.
Benedykt XVI twardo bronił prawdy, niejednokrotnie narażając się na ostre ataki ze strony różnych środowisk. Podkreślał tradycyjny model rodziny, na przekór tendencjom do promowania związków homoseksualnych. Wskazywał na potrzebę integralnego rozwoju człowieka. A liturgii i Kościołowi przywrócił tradycyjny ryt łaciński.
A z drugiej strony nie uciekał od nowoczesności: „ćwierkał” na twitterze, promował potrzebę nowej ewangelizacji i chętnie spotykał się z młodymi, co najpiękniejszy moim zdaniem wyraz znalazło w kontynuacji dzieła Jana Pawła II – Światowych Dniach Młodzieży.
Bardzo ciepło odnosił się do Polaków – wszyscy pamiętamy jego przemowy po polsku, pełne zabawnych przekręceń, ale zarazem tak bardzo bezpośrednie, pokazujące że nasza postawa wiary jest ważna w obecnym czasie.
Wielokrotnie nawiązywał do swojego poprzednika, cytował go, a ostatecznie dał nam najlepszy prezent – beatyfikował go.
Nie stawiał się na piedestale, lecz w uniżeniu i pokorze bywał tam, gdzie był potrzebny, gdzie obecne było ludzkie cierpienie: w Afryce, we Włoszech po trzęsieniu ziemi, w rozdartej konfliktami Ziemi Świętej... i w wielu innych miejscach.
Działał konkretnie: przemawiał w ONZ, pisał listy – jak ten do chińskich katolików czy ten do Irlandczyków, związany z nadużyciami seksualnymi. Nazywał zło po imieniu i wyciągał konkretne konsekwencje – jak w przypadkach pedofilii księży czy wycieków z Watykanu. Potrafił przepraszać. To także było dla mnie znakiem wielkiej odwagi i pokory – by stanąć w prawdzie.
Nie skreślał człowieka tylko dlatego, że jest wyznawcą innej wiary. Wprost przeciwnie – stawiał na ekumenizm i pokornie wyciągał rękę ku tym, którzy różnią się od nas doktryną i sposobem postrzegania świata. Przykładów można by podać bardzo wiele: spotkanie z patriarchą Konstantynopola Bartłomiejem I, zdjęcie ekskomuniki z lefebrystów, odwiedzenie luteran, spotkania w Asyżu i różne codzienne i okazjonalne gesty pojednawcze. Znamienne było także zmienienie wielkopiątkowej modlitwy z prośby o nawrócenie Żydów na modlitwę „za Żydów” po prostu, uzupełnione o prośbę o oświecenie ich serc. Tu także pokazał swoją otwartość i życzliwość wobec każdego człowieka.
Oprócz tego pisał wartościowe książki, ukazujące nowe spojrzenie na życie i osobę Chrystusa. Beatyfikował, kanonizował, mianował biskupów, organizował konsystorze i synody – w tym dwa dla kościołów lokalnych: Bliskiego Wschodu i Afryki. A w tym wszystkim pokazywał, że to miłość jest kluczem do zrozumienia Kościoła.
I czynił jeszcze wiele, wiele więcej… trudno ująć wszystko w zaledwie paru słowach.
Naszym zadaniem jest teraz odkrywanie bogactwa tego pontyfikatu, w czasach którego przyszło nam żyć i pokazanie własną postawą, że i w naszym życiu to miłość jest kluczem. Że to ona jest sednem naszej codzienności i naszego pielgrzymowania w Kościele ku Bogu. I że drogą do tego, wzorem Benedykta XVI, może być prawdziwa pokora.
opr. aś/aś