To będą pierwsze dla nas święta przeżywane tak, jakbyśmy wszyscy nagle znaleźli się na misjach. Tym bardziej potrzebujemy słuchać biskupów
To będą pierwsze dla nas święta przeżywane tak, jakbyśmy wszyscy nagle znaleźli się na misjach. Jeszcze nie tak dawno dyskutowaliśmy o ludach Amazonii, których codziennym doświadczeniem jest tęsknota za liturgią, za Komunią, za spowiedzią u księdza. Teraz to jest także nasze doświadczenie. Bo nawet wojny światowe nie skutkowały tak powszechnym oddzieleniem księży od wiernych.
Nie może nas więc dziwić fakt, że przy okazji tego „wielkiego postu” od liturgii okazało się, że wiele osób sobie z nim zwyczajnie nie radzi. Że propozycja przeżywania tylko duchowo, i spowiedzi, i Komunii św., jest dla nich źródłem ogromnego lęku. Dla innych jest to z kolei czas głębokiego zagubienia intelektualnego. Bo jak to jest możliwe — pytają — że jeszcze przed chwilą uczyliśmy się, że bez Komunii nie ma życia wiecznego, a teraz mamy spokojnie bez niej pozostać na święta w domu? Jak nie mieć wyrzutów sumienia, nie chodząc w niedziele do kościoła albo spowiadając się przed Bogiem bez sakramentu spowiedzi?
Na taką sytuację władze kościelne zareagowały publikacją serii oświadczeń i zestawień zmieniających się co rusz przepisów. Tłumaczy się to tym, że sytuacja była i nadal jest w sposób oczywisty nieprzewidywalna. Nieustanne publikowane są też nowe rozporządzenia władz państwowych, które weryfikują poprzednie ustalenia kościelne. W efekcie tego co jakiś czas pojawia się nowy episkopalny komunikat, w którym wylicza się, co aktualnie wolno, a czego nie wolno, i jak się w tym wszystkim odnaleźć.
Wierzę, że ta szczegółowość i próba odniesienia się do tak wielu aspektów życia religijnego miała nam pomóc. Wierzę, że taka była szczera intencja biskupów. Niestety, z powodu ilości informacji znaleźliśmy się w punkcie, w którym wiele osób stwierdza, że przy całkowicie szczerej woli zrozumienia tego, co biskupi chcieli powiedzieć, nie wiedzą, o co w tym wszystkim chodzi. Tym bardziej że w mediach omawia się nie tylko oficjalne oświadczenia kościelne, ale dołącza się do nich cały szereg sprzecznych ze sobą publicystycznych opinii, które próbują te oświadczenia interpretować.
Do chaosu opinii dokładają się także księża, którzy głównie w internecie informują o swoich, odmiennych od postanowień biskupów, poglądach. Zalecają na przykład swoim wiernym, aby nie przyjmowali Komunii na rękę albo wręcz ich przestrzegają przed poważnym złem, w jakim będą uczestniczyć, jeśli to zrobią. Inni uważają, że „straszenie koronawirusem” to zaplanowany atak na Kościół, aby wierni nie mogli przyjmować sakramentów. Pomijam fakt, że to straszenie i w efekcie ten atak przypisuje się temu akurat rządowi. Jeszcze inni doszukują się w ograniczeniu wiernych w kościołach zaplanowanej przez lewicę laicyzacji społeczeństwa, którą z kolei zaplanowała Bruksela. Naprawdę, to wszystko mówią także księża.
Oczyszczeniu sytuacji pomogłaby bardzo prosta katecheza. Oświadczenia i przepisy to jedno. Nie wiem, czy w takiej ilości i z taką szczegółowością, ale były one potrzebne. To jednak czego najbardziej teraz brakuje, to jasnego i autorytatywnego wyjaśnienia aktualnej sytuacji. Próby uzasadnienia tego, co naprawdę przeżywamy i jak mamy się w tym odnaleźć jako ludzie wierzący. Byłaby to wręcz nieoceniona pomoc, jakiej pasterze Kościoła mogliby udzielić wiernym, aby ci, w tej bardzo trudnej sytuacji, odnaleźli większy spokój sumienia. Wymaga to oczywiście odwagi biskupów, aby oni sami lub za pomocą delegowanych przez siebie teologów taką katechezę podjęli. To jest również szansa, by w tak ważnym momencie właśnie biskupi nadali wspólny kierunek katechetycznej refleksji w naszym społeczeństwie. Nie tylko na czas epidemii, ale także z pozytywnym skutkiem na przyszłość, kiedy to wszystko minie.
Może miałbym co do tego wątpliwości, może myślałbym, że jakoś przez to wszystko przejdziemy, a potem się jakoś poukłada. Nie daje mi spokoju jednak fakt, że taką popularnością wśród polskich katolików cieszą się sensacyjne wyjaśnienia obecnej sytuacji, jakie płyną z objawień prywatnych. Nie umiem też zrozumieć, że tak wielu świeckich katolików odcina się dzisiaj wyraźnie od ustaleń biskupów, którzy zalecają stosowanie się do przepisów bezpieczeństwa. Nie mówię, że je łamią, ale że uważają tych biskupów i księży, którzy się do nich stosują, za zdrajców Ewangelii. Czy da się to wytłumaczyć jedynie za pomocą psychologicznego zagubienia, które zwykle pojawia się jako reakcja społeczna na stan ogólnego zagrożenia? Czy nie jest raczej tak, że sytuacja krytyczna, w jakiej się znaleźliśmy, nie tyle spowodowała, ile ujawniła brak zaufania Polaków do instytucjonalnego nauczania Kościoła?
Piszę o tym wszystkim z jednego powodu: lęk wielu ludzi, ten przed chorobą czy nawet śmiercią, lęk przed utratą pracy czy brakiem możliwości spłacenia rat kredytowych i zapłaty rachunków, jest dzisiaj bardzo głęboki. I właśnie dlatego, że jest on tak poważny, powinien spotkać się z uspokajającą, mądrą i autorytatywną odpowiedzią ze strony Kościoła. Ks.
Mirosław Tykfer, redaktor naczelny „Przewodnika Katolickiego”
opr. mg/mg