Dług honorowy

Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (5/2000)

W pierwszym w tym roku posiedzeniu Krajowej Rady Katolików Świeckich uczestniczyli przedstawiciele Komisji ds. Współpracy z Laikatem przy Konferencji Wyższych Przełożonych Zakonnych. Świeccy apelowali o więcej szkół wszystkich stopni, tworzonych i prowadzone przez zakony. Są one postrzegane jako placówki o wyższym poziomie nauczania i miejsca, gdzie uczy się harmonii między wiarą, dobrym wychowaniem i umiejętnością twórczego myślenia. Okazują się także bezpieczniejsze, trudniejsze do penetracji przez świat narkotyków, alkoholu, demoralizacji. Podawano przykłady szkół prowadzonych właściwie przez świeckich, ale pozostających pod duchową opieką zakonów.

To jednak tylko wybrana, ważna, ale nie najważniejsza sprawa. Ważniejsza jest świadomość wielkiego długu. Tysiąc lat historii Polski to dzieje zaciągania wielkiego długu moralnego. Od pradawnych czasów nawracali nas i uczyli przedstawiciele wielu rodzin zakonnych. Bez nich nie byłoby rozwoju rolnictwa, rękodzieła, muzyki, sztuk pięknych, nauki, nie byłoby ani Biblii Wujka, ani kazań sejmowych Skargi. Poza świętymi zakonnikami i zakonnicami, którzy błyszczą z ołtarzy, były z pewnością setki świętych pracujących, modlących się, cierpiących w utajeniu. Ten dług można spłacić tylko nowymi powołaniami.

Wydaje się, że owocowanie powołaniami jest znakiem rzeczywistego wszczepienia w życie Kościoła. Brak powołań musi być zrozumiany jako sygnał ostrzegawczy. Czy nastawienie na budzenie i podtrzymywanie powołań może w jakiś sposób grozić ruchom i grupom katolików świeckich deformacją, jednostronnością, ograniczeniem? Wydaje się, że jest odwrotnie. Tam, gdzie pomyśli się o atmosferze tak czystej i ożywczej, że mogaby służyć powołaniom, tam wszyscy inaczej odetchną, a wśród młodych zaczną wzrastać nie tylko zakonne i kapłańskie powołania. Tam mogą wzrstać młodzi ludzie, z których wyrosną uczciwi i zrównoważeni politycy i działacze samorządowi, stawiający wyżej dobro wspólne niż pensję z dodatkiem służbowym. Tam także pojawią się lekarze niedzielący pacjentów na opłacalnych i deficytowych, sędziowie służący wymiarowi sprawiedliwości, a nie manewrowaniu nieobecnością oskarżonych aż do szczęśliwego przedawnienia.

Jednak wszystko zaczyna się w rodzinach. Czy można sobie wyobrazić taką scenę? — Przyprowadziłem syna do gimnazjum — powiada ojciec. — Wiem, że czesne jest wysokie, ale będziemy sobie od ust odejmować, aby uczył się w katolickiej szkole. Tu nie grozi mu przemoc, narkotyk, stąd trafi na wyższą uczelnię.

— Świetnie — odpowiada dyrektor. — Musi pan jednak wiedzieć, że nasze wychowanie ukierunkowane jest na to, aby z naszych uczniów jak najliczniejsi zostawali kapłanami i zakonnikami, wyjeżdżali na misje.

— Wiedzieliśmy o tym — odpowiada dojciec. — Oboje z żoną będziemy się modlić, aby i nasz syn poszedł tą drogą.

Nie wiem, czy są takie sytuacje. Dobrze jednak byłoby, gdyby między rodzicami i szkołą panowała zgoda, niekoniecznie nawet wyrażona słowami.

W wywiadzie radiowym Krzysztof Zanussi przypomniał ostatnio przepowiednię amerykańskiego politologa Alvina Toefflera, według której największym bogactwem narodów stają się wykształceni obywatele. Wykształceni mogą wyjechać powodowani chciwością i pracować na bogactwo potężniejszych państw. Chyba że do wykształcenia doda się zakorzenienie w kulturze i oświecone Ewangelią sumienie. Tacy, nawet gdy wyjadą, pozostają skarbem swojego kraju i spłatą wielkiego długu.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama