Cotygodniowy komentarz z "Przewodnika Katolickiego" (40/2005)
Nie znam jeszcze wyników wyborów parlamentarnych, choć przyniosą one, zapewne, zmiany na scenie politycznej. Swoje przekonanie buduję nie na wynikach sondaży przedwyborczych, bo zachowuję wobec nich sporo sceptycyzmu, lecz na faktach.
Oto niedawno usłyszałem jedną z najbardziej optymistycznych informacji ostatnich lat, wymownie świadczącą o nadchodzących zmianach: Wojskowe Służby Informacyjne niszczą akta. Służba Bezpieczeństwa, za cichym przyzwoleniem wszystkich uczestników Okrągłego Stołu, uczyniła to już kilkanaście lat temu, natomiast WSI czuła się do tej pory na tyle mocno, że robi to dopiero teraz. Jaki wpływ wywierały wojskowe specsłużby na kształt życia politycznego i gospodarczego, przekonał się każdy, komu chciało się obserwować działanie sejmowej komisji śledczej ds. PKN Orlen. Ciekawe, co uczyni prokuratura i czy Kolegium IPN uda się przepytać generała Marka Dukaczewskiego na okoliczność niszczenia akt? Skoro jednak oni się boją, to już nie jest źle.
Mam nadzieję, że do Sejmu nie weszli komuniści - ani ich potomkowie pod wodzą Olejniczaka - pomimo poparcia „prezydenta wszystkich Polaków", który pod koniec kampanii nie wytrzymał i zademonstrował, wszem i wobec, bolszewickie oblicze. Choć przyznajmy, zacni utracjusze raju, że Kwaśniewski u kresu swojej kiepskiej prezydentury wypadł, jako agitator SLD, nieźle, bo nareszcie przestał udawać obiektywnego. Tylko czy to pozbawiło złudzeń tych wszystkich naiwniaków, którym kiedykolwiek wydawało się, że zdołał się on wznieść ponad podziały polityczne? Osobiście uważam, że „towarzysz Olek" -stary, wypróbowany towarzysz PZPR - ugrał wszystko, co miał do ugrania i teraz może wreszcie znowu być sobą.
Kampania wskazywała, że liczyły się tylko Platforma Obywatelska oraz Prawo i Sprawiedliwość, a pozostałe partie zostały zmarginalizowane. Owo teatrum, rozgrywane przez te dwie partie, spolaryzowało elektorat: im bliżej wyborów, tym więcej osób uświadamiało sobie, że to one dojdą do władzy i - jeśli tylko dotrzymają słowa - mogą przeorać naszą rzeczywistość. Sytuacja się jednak pogmatwała, bo Lech Kaczyński - człek, zapewne, uczciwy - próbował zagospodarować nie tylko centrum i prawicę, ale także politycznych „mańkutów", czyli lewicę, co uwiarygodnił swoim socjalizującym programem gospodarczym i publicznymi wypowiedziami. Z kolei Donald Tusk, uchylając się od mówienia jakichkolwiek konkretów, poszedł w kierunku centrum i także na lewo, bo „laweciarze" - jak nazywają polityków Platformy Obywatelskiej - są formacją Unii Wolności, uzupełnioną o liberalne skrzydło AWS.
Jednak PiS wydaje się bardziej pobożne niż PO, o której powiązaniach z „braćmi" spod znaku cyrkla, fartuszka i kielni, przebąkuje, nie od dzisiaj, ten i ów. „Kaczor" Donalda winił, a Donald - „Kaczora", zaś nam, biednym, zewsząd zmora....
opr. mg/mg