O projekcie nowelizacji Karty Nauczyciela
Ministerstwo podnosi płace, a związki zawodowe mimo to szykują się do akcji protestacyjnej. Nielogiczne?
Niekoniecznie. Bo kiedy mówimy o podwyżce, zawsze najpierw trzeba zadać pytania: „komu?” i „o ile?”. To „komu?” i „o ile?” w projekcie nowelizacji Karty Nauczyciela budzi wiele emocji, ponieważ burzy dotychczasowe proporcje w nauczycielskich zarobkach.
Nauczyciel dyplomowany, a więc ten na najwyższym stopniu awansu zawodowego, zarabiał dotąd ponad dwa razy więcej od stażysty, który dopiero rozpoczął pracę. Teraz stażysta dostanie 100 (zamiast 82) proc. kwoty bazowej, określonej w ustawie budżetowej, a dyplomowany — 184 proc. (zamiast 225). Kwota bazowa ma być podnoszona w przyszłym roku dwukrotnie (w styczniu i we wrześniu) po 5 proc.
Problem w tym, że wśród 600 tysięcy polskich nauczycieli największą, bo aż 230-tysięczną grupę, stanowią właśnie nauczyciele dyplomowani. Stażystów, czyli tych, którzy pracują w szkole pierwszy rok, jest zaledwie 30 tys. — Ministerstwo udaje, że dało dużo pieniędzy, a tak naprawdę dało je garstce, i to tylko na rok — komentuje Stefan Kubowicz, przewodniczący Sekcji Krajowej Oświaty i Wychowania NSZZ „Solidarność”.
Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego, uważa ułatwienie startu młodym nauczycielom za dobry kierunek, twierdzi jednak, że równie duża dynamika powinna dotyczyć innych stopni awansu. — Jeśli podnosi się zarobki niewielkiej grupie o 400 złotych, a 90 proc. dostaje o zaledwie 100—150 złotych więcej, to więcej w tym PR-u niż prawdziwej reformy — mówi szef związku.
Zdaniem Stefana Kubowicza, o wiele lepszym rozwiązaniem, promującym młodych nauczycieli, byłaby zmiana zasady przyznawania jednorazowego zasiłku na zagospodarowanie. W tej chwili przysługuje on wyłącznie nauczycielom kontraktowym (drugi ze stopni awansu) i jest równy dwumiesięcznemu wynagrodzeniu zasadniczemu. „Solidarność” proponuje, by już stażystom przyznawać kwotę równą wynagrodzeniu za trzy miesiące.
Obecnie, według Ministerstwa Edukacji Narodowej, nauczyciel dyplomowany zarabia 3,8 tys. złotych brutto, a stażysta — 1,7 tys. W ciągu roku ich zarobki mają wzrosnąć odpowiednio do 4,2 tys. i 2,3 tys. złotych brutto. Związkowcy twierdzą jednak, że te wyliczenia nijak mają się do rzeczywistych wynagrodzeń. Zdaniem Sławomira Broniarza, do średniego wynagrodzenia zostały tu wliczone wszystkie możliwe dodatki, np. za pełnienie funkcji dyrektora czy odprawy emerytalne. Rzeczywista pensja nauczyciela dyplomowanego to 2380 zł — twierdzi prezes ZNP.
Na niekorzyść nauczycieli działa też powiększenie tygodniowego pensum, czyli liczby godzin liczonych do etatu. Dotychczas było ich 18, teraz samorządy lokalne miałyby prawo zwiększyć tę liczbę do 22. Ile naprawdę godzin pracują nauczyciele, przygotowując lekcje, poprawiając wypracowania czy sprawdziany, uczestnicząc w pozalekcyjnym życiu szkoły i prowadząc dokumentację — wiedzą tylko oni sami. W przypadku polonistów może to być nawet ok. 60 godzin tygodniowo.
Stefan Kubowicz uważa proponowaną zmianę za kuriozalną. Zdaniem związkowców, odbierze ona nauczycielom możliwość wypracowania większej liczby godzin ponadwymiarowych, za które dostawali dodatkowe pieniądze. W gruncie rzeczy podwyżka płac będzie więc minimalna. Wydaje się, że w związku z przedłużeniem pensum realna jest też redukcja etatów, choć ministerstwo zapewnia, że do niej nie dojdzie. — Jeżeli samorząd zdecyduje się na zwiększenie pensum, to będzie musiał wziąć pod uwagę typ szkoły, rodzaj pracy i liczbę uczniów w oddziale — zapewniła wiceminister Krystyna Szumilas.
Związkowi Nauczycielstwa Polskiego nie podoba się fakt, że najważniejsze decyzje dotyczące szkolnictwa przenosi się do samorządu terytorialnego. — Obawiam się, że w wielu przypadkach będzie się patrzyło na szkoły przez pryzmat rachunku ekonomicznego: nieważne jak uczyć, byle tanio — twierdzi Sławomir Broniarz. Wątpliwości prezesa ZNP dotyczą również ograniczania kompetencji kuratorów oświaty. Kuratoria nie będą teraz musiały opiniować arkuszy organizacyjnych pracy szkół ani decyzji samorządu w sprawie likwidacji poszczególnych placówek. Według minister Katarzyny Hall, ma to służyć zmniejszeniu biurokracji i skoncentrowaniu się na poprawie jakości kształcenia.
Ministerstwo przedstawiło też na początku sierpnia do konsultacji społecznych projekt nowelizacji ustawy o systemie oświaty. Wprowadza ona reformę podstaw programowych, wspiera integrację uczniów-cudzoziemców, stwarza możliwość realizacji w polskich szkołach międzynarodowych programów nauczania, m.in. międzynarodowej matury. Największe wątpliwości budzi jednak planowane obniżenie wieku obowiązku szkolnego i obowiązkowa zerówka dla pięciolatków.
Sceptycy widzą w tym niepotrzebny chaos, w żaden sposób nieumotywowany psychologią dziecka. MEN odpowiada argumentami praktycznymi: — Dzięki temu będą dodatkowe godziny pracy dla nauczycieli i dodatkowe etaty — zapewnia wiceminister Szumilas.
Związkowcy nie są jednak do tych argumentów przekonani. Dlatego jeszcze raz, 18 sierpnia, będą rozmawiać z przedstawicielami rządu o podwyżkach, czasie pracy i wcześniejszych emeryturach. — Jeśli rząd nadal będzie obstawał przy swoich propozycjach, rozpoczniemy strajk, z powstrzymaniem się od prowadzenia zajęć włącznie — ostrzega prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego. Z kolei „Solidarność” zapowiada na 29 sierpnia w Warszawie manifestację w obronie godnych wynagrodzeń i emerytur. Wokół szkoły znowu robi się gorąco. Oby tylko nie stracili na tym uczniowie.
opr. aw/aw