Troska o ludzi starszych, chorych i niepełnosprawnych staje się coraz bardziej palącym i bliskim nam problemem. Jednych z nas dotyczy jako podopiecznych, innych zaś jako zobowiązanych do opieki nad rodzicami czy dziadkami.
Rodzi także poważne dylematy, z którymi wierni coraz częściej przychodzą do konfesjonału. Na pytanie, czy oddanie starszych rodziców do domu opieki to grzech, odpowiadam zwykle pytaniem: Czy chcesz przez to ulżyć sobie, zrzucając z siebie obowiązek opieki, czy chodzi ci o zapewnienie rodzicom lepszej opieki, której we własnym zakresie zapewnić nie możesz? Odpowiedz sobie na nie szczerze w sumieniu.
Postęp medycyny i poprawa warunków egzystencji przyczyniły się do wydłużenia ludzkiego życia. To jedna z przyczyn, dla których przybywa osób starszych potrzebujących opieki. Ich dzieci często nie są w stanie im tej opieki na właściwym poziomie zapewnić. Czasem same są już w podeszłym wieku i brakuje im sił. W niedalekiej przyszłości może brakować na to środków, bo według prognoz emerytury będą niskie, a już dzisiaj przeciętna emerytura nie wystarcza na pokrycie kosztów pobytu seniora w domu opieki. Spadek dzietności powoduje odwrócenie naturalnych proporcji między liczbą ludności w wieku produkcyjnym i poprodukcyjnym. To zaś skutkuje nadmiernym obciążeniem młodego pokolenia osobowymi i finansowymi kosztami troski o pokolenie rodziców i dziadków. Można sobie wyobrazić sytuację małżeństwa dwojga jedynaków obciążonych opieką nad czworgiem rodziców i teściów.
Wiara, że państwo jakoś sobie z tym poradzi, jest naiwna. Bo państwo to nie Święty Mikołaj, tylko rodzaj społeczno-politycznej organizacji, która zarządza budżetem wypracowanym przez obywateli. Obecnie także długiem zaciąganym w imieniu społeczeństwa na poczet przyszłych pokoleń. Politycy, których wybór na kolejną kadencję zależy od głosów pełnoletnich obywateli, dość niefrasobliwie te długi zaciągają kosztem tych obywateli, którzy prawa wyborczego jeszcze nie mają. Stąd pojawiający się w niektórych środowiskach postulat, aby przyznać rodzicom prawo głosowania nie tylko za siebie, ale także za swoje niepełnoletnie dzieci. Są w tym jakieś racje. Kontynuowanie dotychczasowej polityki społecznej jest bowiem przygotowaniem gruntu pod kolejną rewolucję, w której rolę nowego „proletariatu” – jakkolwiek paradoksalnie by to nie brzmiało (!) – odegra pokolenie młodych, w większości bezdzietnych singli. Perspektywa już nie tylko ogólnodostępnej i refundowanej, ale wręcz obowiązkowej eutanazji jawi się w tej sytuacji jako realne zagrożenie.
Sytuacja, w której znalazły się społeczeństwa europejskie, wymaga radykalnych działań i samoograniczeń, jeśli nie ma się skończyć ich zbiorowym samobójstwem. Z jednej strony trzeba powrócić do tradycji pracy na rzecz przyszłych pokoleń, w miejsce pokusy życia na koszt przyszłych pokoleń. Z drugiej zaś trzeba odbudować świętość małżeństwa, pamiętając, żeby „świętość” ta była cechą każdego prawdziwego małżeństwa kobiety i mężczyzny, a nie tylko małżeństw sakramentalnych. O naturalnej świętości małżeństwa muszą być przekonani również ludzie niewierzący, których wokół nas przybywa. Dopiero na tym fundamencie można odbudować rodzinę jako wspólnotę miłości, bezpieczeństwa i gotowości do poświęceń. Trzeba jednak odrzucić obłędne ideologie, które godzą nie tylko w rodzinę i wierność małżeńską, ale również w samą tożsamość mężczyzny i kobiety oraz w ich wzajemną komplementarność. Tylko czy nas jeszcze na to stać? Czy to już dla nas biją podzwonne?
À propos podzwonnego! Muszę choć krótko oddać sprawiedliwość zmarłemu w minionym tygodniu prof. Szewachowi Weissowi, byłemu ambasadorowi Izraela w Polsce. Odszedł jeden z ostatnich żydowskich świadków prawdy o Szoah. To on, kiedy na Zachodzie pojawiały się wygodne dla Niemców kłamstwa o „polskich” obozach zagłady, dał nam krótką radę: „Zostawcie Niemcom Auschwitz w ich języku”. Podobnie radził zrobić z nazwami innych obozów. Wtedy przestaliśmy bezmyślnie nazywać ten niemiecki obóz „Oświęcimiem”. Innym razem, kiedy na kanwie oszczerstw dotyczących okoliczności zbrodni w stodole w Jedwabnem pojawiły się antypolskie oskarżenia, prof. Weiss powiedział: „Ja znam inne stodoły, między innymi tę, w której zostałem uratowany przed Niemcami przez Polaków”. Za to szczere świadectwo prawdy należy mu się pamięć i szacunek. Oby w społeczności żydowskiej znaleźli się jego godni naśladowcy i następcy.