Rok wcześniej taki protest byłby niemożliwy, bo stalinowski system dusił w zarodku wszelką myśl o oporze. W 1956 r. poznańscy robotnicy nie planowali walki zbrojnej z władzą, zaczęła się ona dopiero po strzałach ubeków
Rok wcześniej taki protest byłby niemożliwy, bo stalinowski system dusił w zarodku wszelką myśl o oporze. W 1956 r. poznańscy robotnicy nie planowali walki zbrojnej z władzą, zaczęła się ona dopiero po strzałach ubeków.
Dla mieszkańców Poznania rok 1956 rozpoczął się od dyskusji na temat wykonania planu sześcioletniego, który miał zbudować w Polsce podstawy systemu socjalistycznego. Jednak optymistyczne oceny jego wykonania, przekazywane przez propagandę, były tylko zaklinaniem rzeczywistości. Dla wielu Polaków ten bardzo trudny okres nie tylko nie przyniósł poprawy warunków życia, lecz wręcz doprowadził do ich pogorszenia.
Jednak zmiany, jakie nastąpiły w Polsce w 1955 r. w czasie odwilży, pozwoliły nieco uspokoić nastroje i przyniosły wiarę w lepszą przyszłość. Dało to o sobie znać przy okazji dyskusji nad nowym planem wieloletnim. Załogi poznańskich zakładów pracy potraktowały sprawę poważnie, zgłaszając tysiące uwag. Szybko okazało się jednak, że działające w starym stylu władze nie zamierzają wsłuchiwać się w głos społeczeństwa.
Dodatkowym bodźcem okazały się rezultaty XX Zjazdu Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, mówiące o planowanym skróceniu dnia pracy poniżej 8 godzin. Tymczasem w polskiej rzeczywistości problemem było przestrzeganie przepisowych ośmiu godzin. Jednak najważniejszym efektem zjazdu KPZR był tajny referat, wygłoszony przez przywódcę ZSRR Nikitę Chruszczowa. Oskarżał on w nim Stalina o zbrodnie popełnione w ZSRR. Tekst został przetłumaczony na język polski i był czytany lub omawiany na otwartych zebraniach partyjnych. Uczestników takich spotkań zachęcano wręcz do dyskusji i wskazywania błędów w poprzednim okresie. Zapewniano przy tym, że można się swobodnie wypowiadać, gdyż nikt nie zostanie aresztowany. W kraju panowała już nowa atmosfera względnej swobody, do której przyczyniło się rozwiązanie w 1954 r. Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego.
Poznaniacy coraz śmielej mówili o swoich bolączkach. Domagali się poprawy warunków życia, podwyżek płac, obniżek cen, ale także lepszej organizacji pracy. Dla wielu robotników bałagan produkcyjny był bowiem równie uciążliwy, jak trudne warunki życia. Nastroje pogarszały się ze względu na brak działań, zmierzających do poprawy sytuacji. Tymczasem coraz więcej informacji potwierdzało nadużycia w poprzednim okresie. Prawdziwym szokiem okazała się wiadomość o pobieraniu przez administrację zakładów Cegielskiego (ówczesna nazwa zakładu: Zakłady Metalowe im. J. Stalina – ZISPO) zawyżonego podatku. Tylko na jednym z wydziałów od pracowników niesłusznie pobrano ponad 11 mln złotych, co przy niskich pensjach stanowiło ogromną sumę.
Robotnicy postanowili więc walczyć o poprawę swojego losu. Ich przedstawiciele udawali się do zakładowych związków zawodowych i organizacji partyjnych, by domagać się konkretnych działań. Jednak instytucje te zachęcały tylko do spokoju i dalszej pracy. Mijały kolejne tygodnie. Zdesperowane załogi coraz częściej organizowały masówki, domagając się realizacji wysuwanych postulatów i grożąc wyjściem na ulice w przypadku ich niespełnienia. Jednak władze nadal nie reagowały, ograniczając się do wysłuchiwania żądań i obietnic poprawy. W końcu cierpliwość robotników skończyła się.
Najbardziej aktywnym zakładem był Cegielski – największe przedsiębiorstwo w regionie i w pewnym stopniu „sumienie” Poznania. Po burzliwych zebraniach wybrano delegację, która miała udać się do Warszawy, by tam przedstawić robotnicze postulaty. Rozmowy w Warszawie przebiegały optymistycznie, niektórzy z uczestników byli nawet zaskoczeni tym, że minister od ręki załatwiał sprawy, które w Poznaniu ciągnęły się miesiącami. Jak wspominał Stanisław Matyja, „to wszystko coś za łatwo szło”. Delegacja była jednak przekonana, że tym razem dojdzie do porozumienia. Tym bardziej że minister przemysłu maszynowego Roman Fidelski zadeklarował gotowość udania się do Poznania, by na miejscu wyjaśnić sytuację. Delegacja ZISPO pojawiła się w zakładzie 27 czerwca z okrzykiem „zwycięstwo”, przygotowując załogę do wystąpienia ministra. Tu jednak pojawiło się rozczarowanie, bowiem Fidelski wycofał się z wielu uzgodnień poczynionych w Warszawie. Jego przemówienie w Poznaniu było już polityczne. Nawet ówczesny I sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR Leon Stasiak sugerował mu, że „samą agitką robotników się nie przekona”. Jednak na pytanie: „Co możemy obiecać robotnikom?”, usłyszał odpowiedź: „Nic im dać nie możemy”. Czara goryczy przelała się, kiedy zebrani usłyszeli, że mają wracać do pracy, a delegacja ministerstwa wraz z lokalnymi władzami zastanowi się nad koniecznymi działaniami.
Zdesperowanym i oszukanym ludziom nie pozostało nic innego jak zastrajkować. Po krótkich masówkach w ZISPO, 28 czerwca załoga wyszła z zakładu i w pochodzie udała się do centrum miasta na plac Stalina. Było to wówczas rzeczywiste centrum władzy. W niedawno wybudowanym budynku mieścił się Komitet Wojewódzki partii, w Zamku była siedziba Miejskiej Rady Narodowej, a w budynku uniwersyteckim Komenda Wojewódzka Milicji Obywatelskiej. Do pochodu przyłączały się załogi innych zakładów pracy. Wkrótce około 100 tys. ludzi zgromadziło się na placu. Domagano się przyjazdu do Poznania ówczesnego premiera Józefa Cyrankiewicza lub I sekretarza KC PZPR Edwarda Ochaba. Nikt jednak nie chciał z protestującymi rozmawiać na ten temat.
Czas płynął, a ze strony władz nie padły żadne deklaracje dotyczące spełnienia żądań. Nastroje szybko się więc radykalizowały. Wreszcie plotka o aresztowaniu członków delegacji robotniczej wywołała natychmiastową reakcję tłumu. Pod hasłem „idziemy uwolnić naszych braci” pochód udał się na ulicę Młyńską, wdzierając się do aresztu i uwalniając przetrzymywanych tam więźniów. Delegacji nie znaleziono, dlatego tłum udał się na ul. Kochanowskiego, przed gmach UB. Pierwsze strzały funkcjonariuszy spowodowały śmierć demonstrantów, doprowadzając do eksplozji gniewu. Cały gmach UB był oblegany przez walczących.
Komunistyczne władze od początku nie brały pod uwagę możliwości prowadzenia rozmów z protestującymi. Już rankiem podjęto decyzję o pacyfikacji Poznania. W tym celu skierowano do miasta cztery dywizje wojska (około 10 tys. żołnierzy). Wkroczyły one w godzinach popołudniowych, a walki trwały do końca dnia. Pojedyncze strzały słychać było jeszcze w następnych dniach. Bilans starć był tragiczny. Do dziś nie znamy rzeczywistej liczby zabitych, może ona wynosić nawet sto osób. Kilkuset demonstrantów zostało rannych.
Już wieczorem 28 czerwca zaczęły się poszukiwania najbardziej aktywnych uczestników demonstracji i walk. Aresztowanych wieziono na Ławicę, gdzie urządzono punkt filtracyjny. Tam odbywały się wstępne przesłuchania, po których decydowano o zwolnieniu lub aresztowaniu i skierowaniu do więzień. Tego samego dnia poznaniacy szukali w kostnicach swoich bliskich, którzy nie wrócili do domu. W mieście zapanowała żałoba.
Poznański zryw został surowo oceniony przez władze partyjne. W wygłoszonym przez radio przemówieniu premier Cyrankiewicz uznał, że zajścia zostały sprowokowane przez „imperialistycznych agentów, wspartych przez chuliganów i warchołów”. W jego ocenie klasa robotnicza Poznania nie miała z tym nic wspólnego. Zagroził też „odrąbaniem rąk tym wszystkim, którzy odważyliby się je podnieść na władzę ludową”.
Tragedia nie spowodowała jednak uspokojenia sytuacji. W kolejnych dniach załogi poznańskich zakładów upominały się o swych aresztowanych kolegów, grożąc protestem w przypadku ich dalszego przetrzymywania w aresztach. Wiele zakładów nie pracowało. Podobnie było w całej Polsce. Przykład poznaniaków podziałał inspirująco na innych. Zdesperowani robotnicy domagali się poprawy swej sytuacji, grożąc w przypadku niezrealizowania swoich postulatów „zrobieniem drugiego Poznania”. Groźba ta była wymowna i najczęściej władze ustępowały. Dawano też wyraz uznaniu dla bohaterstwa poznańskich robotników, przesyłając listy z poparciem.
Poznański Czerwiec miał także znaczenie międzynarodowe, w poważnym stopniu zmienił bowiem opinię o Polsce. Przez kilka dni doniesienia z Poznania gościły na pierwszych stronach gazet. Niekiedy precyzyjnie informowano o tym, co się stało, innym razem „podkolorowywano” dramat informacjami o tysiącach osób rozjechanych przez czołgi.
Partyjne władze zadbały o to, by tragedia została zapomniana. Nowy I sekretarz KC PZPR Władysław Gomułka uznał, że był to konflikt w rodzinie, a „kiedy rodzina przeżywa żałobę, to zapuszcza się kurtynę milczenia”. Kurtyna ta była zapuszczona aż do 1980 r. Dopiero powstanie „Solidarności” umożliwiło przypomnienie tamtego Czarnego Czwartku i godne uczczenie ofiar.
Dziś mija 60 lat od tamtych wydarzeń, a ciągle jeszcze wiele wątków czeka na wyjaśnienie. Co gorsza, pojawiają się pomysły na „odbrązowienie” Czerwca. Po latach odżywają powstałe wtedy tezy, pomniejszające liczbę ofiar oraz sformułowania o ofiarach „przypadkowych”. Zdaniem niektórych historyków, taką ofiarą miałby być np. Romek Strzałkowski – młody chłopak, który według relacji świadków podniósł sztandar po postrzeleniu tramwajarek. Trwa też spór o nazwę Czerwca: bunt, rewolta, powstanie, rewolucja. Uczestnicy tego sporu nie zdają sobie sprawy, że wielkość wydarzenia nie bierze się z nazwy, ale z jego charakteru.
Poznańscy robotnicy nie planowali walki zbrojnej z władzą, zaczęła się ona spontanicznie po strzałach na ul. Kochanowskiego. Poznański Czerwiec powstaniem więc nie był, ale jego znaczenie wykracza poza proste ramy utartych schematów. Przecież jeszcze rok wcześniej taki protest byłby niemożliwy, stalinowski system terroru zdusił w zarodku wszelką myśl o oporze. Aż tu nagle 100 tys. ludzi zdecydowało się na protest, który łamał wszystkie zasady ówczesnego prawa. Jak podkreślał w swym wystąpieniu jeden z obrońców podczas procesów poznańskich: „Trzeba byłoby posadzić na ławie oskarżonych 100 tys. ludzi, gdyby istniała tak duża ława oskarżonych”. Ci ludzie mieli świadomość, co może im grozić za to, co robią. A jednak potrafili przełamać strach, potrafili zdobyć się na zamanifestowanie swego niezadowolenia i za to należy się im szacunek, bo bez nich nie byłoby wolnej Polski.
opr. ac/ac