Został aresztowany, kiedy miał osiemnaście lat. Prokurator zażądał dla niego aż dziesięciu lat więzienia, obciążając go dodatkowo zarzutem posiadania broni
„Chleb w więzieniu był jedynym plastycznym materiałem, który nadawał się do wykonania różańca. Mimo permanentnego głodu poświęciłem ten kęs chleba” – wspomina Józef Urbanowicz.
Józef Urbanowicz pochodzi z Holszan w powiecie oszmiańskim na Wileńszczyźnie. „Wychowywany byłem przez rodziców w duchu głębokiego patriotyzmu i kultywowaniu tradycji narodowych i religijnych. To na cześć marszałka Piłsudskiego dano mi imię Józef. Już w 1939 r. poznaliśmy, co znaczy komunizm i Związek Sowiecki. Po przyjeździe na tzw. Ziemie Odzyskane w roku 1945 zorientowaliśmy się, że to nie taka Polska, o jaką walczyli w szeregach AK moi bliscy. Tego zdania było też wielu moich kolegów licealnych” – wspomina.
Młodzież w Trzciance założyła antykomunistyczną organizację „Grunwald”. Jej celem była walka z postępującą sowietyzacją Polski. Do „Grunwaldu” należał również Józef Urbanowicz.
W 1951 r. zaczął studiować medycynę w Łodzi. Został aresztowany, kiedy miał osiemnaście lat. Prokurator zażądał dla niego aż dziesięciu lat więzienia, obciążając go dodatkowo zarzutem posiadania broni. „Rewolwer posiadałem – wyznaje Józef Urbanowicz – był schowany pod dachem domu moich rodziców. Przez całe śledztwo, mimo bicia i tortur, nie przyznałem się jednak do posiadania broni”.
„Kiedy prokurator na rozprawie sądowej zażądał dla mnie dziesięciu lat, usłyszałem z tyłu jęk ojca i pełne bólu ciche słowa: «Jezus, Maryja»” – wspomina Urbanowicz. Stalinowski sąd skazał go na sześć lat więzienia wraz z karami dodatkowymi, jak utrata praw i przepadek mienia.
„Chleb w więzieniu był jedynym plastycznym materiałem, który nadawał się do wykonania różańca. Mimo permanentnego głodu poświęciłem ten kęs chleba. Przez jakiś czas siedziałem w jednej celi z księdzem. Podczas długich rozmów i wspólnych modlitw padła propozycja wykonania różańca. Szybko ten zamiar zrealizowałem i po poświęceniu przez księdza przez jakiś czas wspólnie się na nim modliliśmy. Nieraz korzystałem z tego rękodzieła. Zawsze starałem się nosić go ze sobą w kieszonce więziennego drelichu, aby podczas rewizji w celi, tak zwanego kipiszu, nie znaleziono go i nie zabrano. Kiedy opuszczałem więzienne mury, udało mi się przemycić go w rzeczach. Mój chlebowy różaniec stanowi dla mnie po tylu dziesiątkach lat nieocenioną pamiątkę czasu upokorzeń i nadziei. Zdecydowałem się przekazać go – podobnie jak i inne pamiątki więzienne – do Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL” – mówi Józef Urbanowicz.
Swoje wspomnienia zamieścił w wydanej w 1997 r. książce pt. „Ocalić od zapomnienia”.
opr. ac/ac